30.07.2014

230. Dyrdymalenie - a gdyby nie było pierwszej wojny światowej?

Oczywiście - musiała się przytrafić, świat aż napuchł od oczekiwania na nią. Możemy pochylić się nad tropami wydeptanymi przez historiozofów, grzebać w przemianach społecznych oraz genealogiach politycznych i ideologicznych potworów by okładać się po łbach czerpanymi z tych wszystkich źródeł argumentami i dowodzić, że wojna wybuchnąć musiała - pod dowolnym pretekstem.

Ale gdyby jednak jej nie było? 

Nie narodziłby się Szwejk, w każdym razie nie jako żołnierz. Ja pewnie mówiłbym płynnie po niemiecku (choć byłoby to raczej austriackie gadanie) i może nie urodziłbym się w Krakowie, ale w tym ważniejszym galicyjskim mieście. Kraków pozostałby jeszcze bardziej zaściankowy niż jest obecnie. Kto wie, czy w ogóle mówiłbym po polsku? Za kilka dni publicyści i inni medialni mędrcy nabuzowani pychą właściwą jasnowidzom wieszczącym przeszłość nie spieraliby się o Powstanie Warszawskie, ale może o jakieś inne, gdyby wybuchło. Choć, kto wie, może i tak nazywano by je Warszawskim? Bo pewnie wybuchłoby przeciw Rosjanom.

Ale czy na pewno? Carska Rosja zyskałaby może czas na przeprowadzenie reform i stałaby się nie tylko ciut nowocześniejsza technologicznie ale liberalniejsza?

Miliony niezabitych musiałyby znaleźć dla siebie jakieś zajęcie. Co by zrobili? Czego by dokonali? Może zabijaliby się na frontach narodowych rewolucji, jakie wybuchałyby na ziemiach strefy cienia, tych dzikich terytoriach, gdzie spragniona wolności barbaria nie rozumiałaby uroku stałości -  wielobarwności paryskich uliczek, spokoju brytyjskiego samozadowolenia i urody włoskiego rozgardiaszu. Może chaos panowałby poza granicami zachodniego raju, Bałkany pogrążyłyby się w wojnie, która dla żyjących się w niekończącej się złotej epoce byłaby czymś bardzo przypominającym jeszcze jedną wojnę kolonialną?

Istnieje ryzyko, że uparci ślepcy z dobrych domów dokładaliby rozpaczliwych starań dla zachowania status quo. Niemcy nie musieliby podpalać lontów rosyjskiej rewolucji, bo Car nie byłby ich wrogiem. Przeciwnie, wspieraliby Ochranę w tępieniu komunistów, bo ci zagrażaliby również i Kaiserowi. Oczywiście, wywiady obu państw podsyłałyby sobie nawzajem "prezenty" i organizowały prowokacje, ale nie byłaby to otwarta wojna.

Dla większości z nas polski mógłby być drugim, rzadko używanym językiem. Masłowska musiałaby znaleźć sobie inny pomysł na debiutancką powieść. Czy fantastyka rozwijałaby się tak jak dziś? Tolkien oparł fantasy na mitach germańskich więc może fantasy pozostałaby niezmieniona. Ale SF? Niemcy, a zakładam, że to oni dominowaliby w Europie, z pewnością stawialiby na technologie. Jednak ich "kosmiczne westerny" musiałyby się różnić od dzieł Amerykanów. Chwałę wolności zastąpiłaby chwała podbojów, ewentualnie nostalgia związana z nieuchronnością odchodzenia świata słabszych kultur (nawet Karol May to widział). W takim razie SF przeniknięta byłaby inną filozofią. Czuwałaby nad nią cenzura właśnie tych państw, dla których "wolność" oznaczałaby między innymi ryzyko wojen narodowościowych. Dopiero później, gdy Polacy, Słowacy, Serbowie itd. znaleźliby się w sytuacji, a jakiej dziś są Serbowie Łużyccy czy Łemkowie, kultura niemiecka zdobyłaby się na wygenerowanie odrobiny żalu za ginącymi kulturami.

W Rosji Bułyczow pisałby m.in. humoreski z życia prowincji zmuszonej do użerania się z wielkoruską biurokracją, oraz rozbuchaną wielkoruską dumą. Być może nikt by go nie cenzurował, zaliczono by go w poczet rosyjskich bajarzy a jego książki stałyby w bibliotekach obok Kryłowa.

Francuzi i Włosi balowaliby bez końca, Anglicy spoglądali na wszystkich z coraz wyższej góry i toczyliby literackie wojny na polu fantastyki z fantastyką amerykańską. W tej wojnie angielscy pisarze nie mieliby sojuszników, a jedynie interesy. Pod pewnymi względami bliżej byłoby im do wizji niemieckiej a pod innymi do amerykańskiej. Salony i kluby literackie w Londynie iskrzyłyby od emocji.

Możliwe za to, że nie umarłby romantyzm odkryć i podróży i podbój kosmosu byłby nakręcany przez hordy idealistów zazdroszczących swoim przodkom białych plam na mapach. Nadający długie nazwy ciałom niebieskim Niemcy ścigaliby się z Brytyjczykami starającymi się wyprzedzać pozostałych w wyścigu na Księżyc i dalej, nie z jakiejś rzeczywistej potrzeby, ale z dumy. Podobnymi motywami kierowaliby się Rosjanie. Za to Amerykanie gnaliby w kosmos, bo tak.

Lekko się pisze takie dyrdymały. Aż zaczęła mnie kusić wizja Austro-Węgierskiego Programu Kosmicznego - biednego, kulawego technologicznie ale silnego teoriami Lwowskich matematyków i inżynierów. Ale to wszystko brednie, błahostki. Prawie grzech wobec pól bitew zasłanych trupami ludzi, z których prawie nikt pewnie nie wiedział o co w tym wszystkim chodziło. Jedno, z czego zaczynali zdawać sobie sprawę, to, że ich świat się kończył. Może ze dwóch na milion rozumiało, że to dopiero preludium.

5 komentarzy:

  1. "Ja pewnie mówiłbym płynnie po niemiecku (choć byłoby to raczej austriackie gadanie) i może nie urodziłbym się w Krakowie, ale w tym ważniejszym galicyjskim mieście. Kraków pozostałby jeszcze bardziej zaściankowy niż jest obecnie. Kto wie, czy w ogóle mówiłbym po polsku?"
    W 1861 roku cesarz Autrii ustanowił we Lwowie Sejm Krajowy: http://pl.wikipedia.org/wiki/Sejm_Krajowy_(Galicja) - był to jeden z wielu wypadków rozpraszania władzy w imperium Habsburgów. Obrady odbywały się po polsku (vide moje zainteresowania: przy tej okazji powstał system stenograficzny Polińskiego), podobnie język polski stał się urzędowy w całej Galicji.
    Zatem ośmielę się wyrazić prognozę przeciwną (kierując się polityczną regułą, że przywileje łatwiej nadać niż odebrać): rodząc się w latach 70-tych XXw na obszarze imperium habsburskiego prawdopodobnie znałbyś niemiecki jako powszechny, ale na co dzień mówiłbyś po polsku i czułbyś się polskim poddanym cesarza.
    Oczywiście 60 lat to w polityce współczesnej eon, więc jeszcze wiele mogłoby się wydarzyć w międzyczasie...
    "Carska Rosja zyskałaby może czas na przeprowadzenie reform i stałaby się nie tylko ciut nowocześniejsza technologicznie ale liberalniejsza?"
    Jedna z pobocznych teorii spiskowych mówi, że wielkie kredyty wojenne z Ameryki, które zapewniły wojnie trwanie miały też taki motyw, że Rosja właśnie weszła na drogę dynamicznego rozwoju gospodarczego i w ciągu dwóch dekad mogła stać się pierwszym mocarstwem świata (np. znakomite notowania giełdy petersburskiej)... Zatem konkurencja między Wschodem i Zachodem musiałaby zaistnieć tak czy owak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, język polski oficjalnie i urzędowo miałby się w Galicji całkiem nieźle. Pytanie jednak w jakim stopniu i przez kogo byłby używany. W sytuacji, w której państwo okupanta nie byłoby szczególnie represyjne a znaczna część literatury dostępna byłaby przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, po niemiecku, język silniejszej kultury mógłby zacząć wypierać język kultury słabszej. Radykalna zmiana nie nastąpiłaby ani w roku 1918 ani w 1950, ale w 2014?

      Konkurencja między wschodem a zachodem istniałaby z pewnością, ale mogłaby to być konkurencja między demokratycznym/republikańskim zachodem a oświeconym wschodem.

      Usuń
  2. Mnie się niezwykle podoba motyw z alternatywną historią literatury. W sumie właśnie roiłam sobie ostatnio trochę o świecie, w którym historia najnowsza poszła w trochę inną stronę, niż w naszym i w którym pisarze, których znamy ze świata rzeczywistego jako autorów non-fiction typu pamiętniki, nadal piszą dokładnie to samo, co napisali w "naszym" świecie, ale jako fantaści/ autorzy political fiction.
    Ale przypuszczam, że ten pomysł gdzieś się już pewnie wcześniej pojawił, tylko ja o tym nie wiem...

    Pozdrawiam,
    - niezalogowana Shee

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet jeśli taki pomysł gdzieś się kiedyś pojawił, to Ty możesz go wykorzystać zupełnie inaczej.

      Usuń
  3. Obawiam się, że na nas pasą się Morlokowie.

    OdpowiedzUsuń