14.11.2014

234. Bezbohaterscy

Po przeczytaniu zapowiedzi kolejnej powieści o tym, jak mniej lub bardziej współczesny nam człowiek zostaje wyrwany ze swojej sennej egzystencji i ląduje magicznym sposobem w magicznej krainie, która jest akuratnie dotknięta przeokropnym nieszczęściem, a może nawet i stoi w obliczu zagłady, przypomniałem sobie o powieści "Bezbohaterscy" Stanisławy Panasikowej, która należała do moich ulubionych i nieulubionych zarazem lektur, gdym jeszcze był dzieckiem większym niż teraz.

(Przy okazji przypomniałem sobie o "Zaczarowanym mieście" Edith Nesbit, która też rozgrywa motyw z przeniesieniem od nas do magicznego miasta bardzo ciekawie i oryginalnie, bohater nie wie bowiem czy ma być dla magicznego świata zbawcą, czy niszczycielem).

U Panasikowej (1864 - 1936) grupa bohaterów to troje prawie niezwiązanych ze sobą ludzi - Polak Antoni, Niemiec Michael i Francuska Ivonne. Spotykają się wszyscy troje podczas pierwszej wojny światowej, podczas jakiegoś zapomnianego dnia jakiejś zapomnianej bitwy, nie bardzo wiadomo, czy we Francji, czy na terenie Niemiec. Ivonne utrzymuje oczywiście, że to Francja, a Michael, że Niemcy. Antoni usiłuje jedynie utrzymać się przy życiu, jest bowiem rannym żołnierzem służącym w armii Austro Węgier. Niemiec jest więc jego sojusznikiem z przydziału, acz niekoniecznie z przekonania, a Ivonne wręcz przeciwnie. Wszyscy troje są młodzi, nie ukończyli jeszcze dwudziestu lat i bardzo im się cała ta wojna nie podoba. 

Później okazuje się, że Michael to dezerter. Na razie pomaga Ivonne opatrywać Antoniego.

Przed nocą, deszczem i ostrzałem artyleryjskim chronią się w ruinach niewielkiego romańskiego kościółka - jedynej ocalałej (z grubsza) budowli w zmienionym w jedno wielkie gruzowisko, a właściwie pole gruzów, bo poza kościółkiem żadem kształt nie wybija się ponad kamienną równinę, miasteczku. Nikogo żywego także w okolicy nie ma, ale jakiś oszalały sztabowiec wciąż nakazuje tę okolicę ostrzeliwać artylerii. Nie wiadomo która strona odpowiada za bezustanną kanonadę. 

W jej wyniku pęka część podłogi kościoła odsłaniając podziemne korytarze, którymi bohaterowie dotrą niemal aż do fundamentów, by wśród pozostałości pogańskiej świątyni, na ruinach której wzniesiono kościółek, próbować doczekać świtu.

Budzą się w innej rzeczywistości. Kościółek-świątynia stoi jak stał i nadal jest ruiną, jednak teraz znajduje się w środku ogromnego, rozświetlonego zielono lasu. Michael wyrusza na zwiad, Ivonne pozostaje by opiekować się Antonim.

Jak łatwo się domyślić - przeniosło całą tę niezgraną i mającą pewne problemy z komunikacją (Antoni i Michael jeszcze się - niechętnie - dogadują, ale żaden z nich nie mówi po francusku, a Ivonne nie zna niemieckiego) trójkę do świata fantasy. Magiczny jeleń wkrótce uleczy Antoniego, jakieś skrzaty będą ich przewodnikami a duchy drzew opiekunami. Bohaterowie będą wędrować i poznawać się lepiej, by odkryć, że trafili do magicznej utopii - żadne proroctwo nie zapowiadało ich przybycia, żadne zło nie czeka na zwyciężenie. Ludzie i inne istoty żyją w pokoju, nie niepokoją ich złowrogie cienie. 

Pisząc krótko - nuda. I też do tego momentu zwykle docierałem w lekturze powieści, po czym zaczynałem wertować nerwowo kolejne strony w poszukiwaniu jakiejś awantury. Prawdę mówiąc oczekiwałem, że z Niemca wyjdzie szuja i narobi wszystkim kłopotów, ale nie. Panasikowa wysmażyła smakowicie się zapowiadający, ale rozwijający w pacyfistyczny moralitet kawał literatury chyba dziecięcej, w którym przygodą jest brak przygody. Chyba znała Twaina, bo gdy bohaterowie docierają na dwór jakiegoś króla (trudno powiedzieć do czego w tym świecie król, chyba, że to była postać mistyczna, ale wybaczcie mi, za młody byłem, żeby skumać, że to może o to chodzić) Niemiec (a jednak!) sugeruje, że mogliby to i owo w jego feudalnym (ale takim bajkowo feudalnym, gdzie wszyscy się cieszą, że mają swoje miejsce na świecie i nikt nikogo nie wykorzystuje) państwie poulepszać. Zostaje wyśmiany nawet przez wiewiórki, które zresztą pokonują go w dyskusji, gdy wyciągają odeń okoliczności, w jakich bohaterowie opuścili nasz świat.

I potem znowu nic się nie dzieje. Nie ma czynów do wykonania, wyzwań i niebezpieczeństw. Bohaterowie po prostu sobie żyją długo i szczęśliwie. I byłby koniec, gdyby nie Antoś, który postanawia wrócić. Odnajduje więc ruiny kościółka w lesie, kładzie się w nim spać, a gdy się budzi wokół niego panuje ciemność.

I cholera, tak właśnie się ta książka kończy. Gdzieś tam, w sieci, znalazłem info, że ponoć miał być jakiś dalszy ciąg, ale autorce się zmarło.

To, co mi się w tej książce podobało, gdy byłem dzieciakiem, to oczywiście cała ta jej wojenna część, a potem wędrówka przez magiczny las. To, co mi się w niej nie podobało, to fakt, że bohaterowie zamiast pokonywać smoki latali sobie na nich. Nawet w bajkowej krainie Piotrusia Pana był jakiś Kapitan Hak a u Panasikowej nie było.

Gdy jednak czytam o kolejnej powieści, w której nasi zbawiają równoległą rzeczywistość budzi się we mnie do Panasikowej sentyment. Była oryginalna w swoim pomyśle. Być może zaważył fakt, że nie pochodziła z kraju zdobywców, ale ludzi podbitych? To zwykle pewni siebie anglosasi i germanie żywią pewność, że powinni być misjonarzami postępu w krainach magii i że narodzili się do zostania mesjaszami. Panasikowej brakuje ich pychy, którą świetnie wiele lat później obnażył Donaldson. Urodzona pod zaborami pisarka doświadczyła też pierwszej wojny światowej i może dlatego uznała, że cudem jest po prostu pokój, a przygodą i bohaterstwem zdobycie się na jego nie zakłócanie.



(Niniejszy wpis należy do nieistniejącego cyklu: "lektury, których nie było", a całą tę historię zmyśliłem po przeczytaniu opisu kolejnej powieści o tym, jak nasi są gdzieś tam mesjaszami. Gdybym nie popełnił wpisu, musiałbym pewnie popełnić opowiadanie, a brakuje mi na nie czasu).

12 komentarzy:

  1. Szkoda opowiadania, ale dobry i wpis. Już chciałem się rozglądać za książką Panasikowej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też z chęcią przeczytałbym opowiadanie, w którym twistem byłby brak twistu :D Szczerze też już jestem zmęczony ciągłym ratowaniem/niszczeniem świata przez bohaterów, którzy są praktycznie moralnie jednoznaczni. Tu głównie mam zastrzeżenia do zachodniej twórczości, póki co w tym co chłonę z Azji mam zawsze problem, że 'źli' nie do końca są źli a dobrzy są bardziej szarzy niż nieskazitelnie biali.

    A jak mowa o zmęczeniu materiału i potrzebie świeżego spojrzenia na znane motywy - widziałem, że masz już 'This War of Mine'. Planujesz ograć tytuł i napisać coś na jego temat? Spędziłem dzisiaj dobre 2h oglądając jeden polski let's play i kurcze pod pasowało mi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plan był taki, żeby przejść to w weekend. niestety, odpalę grę dopiero jutro. A wtedy tekst pójdzie na pewno - co najmniej na gikzie.

      Usuń
    2. To jeśli artykuł pojawi się chociażby tylko na gikzie - to wrzucisz linka tutaj? Mam podpięte rssy do Twojego bloga to nie pominę :D

      Usuń
  3. Drzejan - poleć coś ze wschodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głównie siedzę w anime to nie wiem na ile to podejdzie - ale za przykład niech posłuży:
      - Aldnoah.Zero (pierwszy i póki co jedyny sezon daje radę do tego jest zamkniętą całością)
      - Break Blade
      - Knights of Sidonia
      - Tokyo Ghoul
      - Puella Magi Madoka Magica

      To tak na szybko z tego roku co dobrze pamiętam. Jeśli chodzi zaś o słowo pisane to polecam w ciemno light novelkę Fate/Zero napisaną przez Urobuchi Gena (zwanego też Uro-butcher Gen). Tu jedno zastrzeżenie, że jest to mocno osadzone w świecie Fate'a i ogólnie ufotable. Angielska translacja jest dostępna na stronach baka-tsuki.

      Inną pozycją, na której tłumaczenie czekam z wypiekami na policzkach jest 'My Youth Romantic Comedy Is Wrong As I Expected', które jest kopiącą po kostkach analizą społeczeństwa oczyma ucznia naszego liceum (chyba).

      Usuń
    2. Waszego liceum? Chodzisz do japońskiego liceum? Po co w takim razie tłumaczenie? :)

      Usuń
    3. W oryginale bohater uczęszcza do japońskiego 'High School' co jak zrozumiałem można odczytać jako polskie liceum.

      Póki co nie mieszkam w Japonii to też punktem odniesienia wciąż pozostaje Polska ;)

      Usuń
    4. Wróciłeś z Korei a ja to przegapiłem?

      Usuń
    5. Gdzie tam, jeszcze nie wróciłem. Niedługo minie mi połowa okresu kontraktu więc jeszcze jakiś czas posiedzę w Kraju Kwitnącej Kapusty ;) Będę do końca maja 2015, a co - chcesz wpaść do mnie ? :D

      Usuń
    6. Do Korei? Chętnie:). Ale obawiam się, że w tym i przyszłym roku zabraknie mi na to czasu.

      Usuń
    7. Tam na weekend wyskoczysz, względnie na tydzień ;) Bilety są relatywnie tanie jak się kupuje z odpowiednim wyprzedzeniem :D

      Usuń