17.08.2009

16. Sierpień miesiącem spotkań.

Czasem człowiek naprawdę potrzebuje silnej woli, żeby prowadzić nikomu niepotrzebnego wyluzowanego bloga, na którym nic się nie będzie działo. Kilkoma słowami mniej - urządzić sobie takie sieciowe miejsce sjesty.
Tak więc trzeba zacisnąć zęby, przymknąć oczy na parytety (promowane głównie przez GW, rozrywającą szaty nad niemożnością rozwoju karier kobiecych w kraju, o którym ta sama GW jeszcze niedawno pisała, że kobiety robią w nim wspaniałe kariery, lepsze niż kobiety w innych krajach - które teraz GW stawia za przykład), albo na jakieś dziwaczne spory okołofandomowe, w których argumenty zaczyna się przeliczać na kilogramy napisanych książek.
Oj, trudno jest wytrzymać.
Na szczęście, z okazji sezonu urlopowego, wszyscy odwiedzają się nawzajem. I tak ja odwiedziłem nivakonnennów w Lublinie, gdzie spotkałem też nosiwodę i Maćka. Posnuliśmy sie po okolicy, a następnego dnia nosiwoda usiłował spełnić marzenia cyrkowe z dzieciństwa, natomias Maciek uczył siebie i cały park żonglerki. Nivakonnenny robiły zdjęcia, bądź - jak Harko - przypominały sobie kung fu albo inne karate. Co do mnie - gapiłem się na śliczne cyrkówny.
Niedługo potem do Krakowa zawitali forumowicze NF w prawie starym dobrym składzie, a ledwie wyjechali, minęła się z nimi rodzina Aatrzych. Chwilę później nastąpiła impreza u Uznańskich (balcon), który zaszczycił wizytą Kruk Siwy. Jeszcze nie zdążyłem po niej wytrzeźwieć, a już byłem wspólnie z Esesem w Rabce, gdzie przyglądaliśmy się jak Miszczaki i byszbysze szaleją na dancingu.
Co przypomina mi, że tam właśnie przeżyłem szok kulturowy.
Lokal nazywa się "Zdrojowa" i przypomina nieco wszystkie te "zdrojowe" powstające przy uzdrowiskach w słodkich latach komuny. Można tam zjeść kotleta, na któego temat Andre ma mało kuszące wyobrażenia, napić się piwa (czy drinków), albo wziąć udział w dancingu, gdzie zawodzący na wzór kościelnych organistów z lekka prowincjonalnie playbojowaty człowiek orkiestra masakruje wszystkie piosenki, jakie sobie przypomni. Szczęśliwie nie pamiętał ich zbyt wiele, niemniej wśród nielicznych wybrańców znalazło się "Mniej niż zero" Lady Pank.
Dopiero później przyszło mi do głowy, że jeżeli symbole buntu mojego dzieciństwa trafiają na dancingi, gdzie oprócz kilku brylująch par (trzeba Wam było widzieć Miszczaków!) większość stałych bywalców kolebie się w stałym tempie, to znaczy, że jestem starszy niż myślałem. Ta myśl jednak przyszła jako druga i stanowiła ewolucję pierwszej. A pierwsza brzmiała tak:
"On zdensingował protest song!"
Tańczyć do "mniej niż zero" to jak tańczyć do "Bloody sunday", "One" albo choćby i "Mercy street". Do jakiegoś zaangażowanego utworu Boba Dylana, albo Joan Baez. Zbrodnia!
Tak więc jestem stetryczały i zagryźliwiony, jak wynika z reakcji. Ale może to po prostu naprawdę jest już tak stara piosenka, że nikt nie pamięta, iż swego czasu kojarzono ją jako protest przeciw zabójstwu Przemyka, a wszystkie młodsze i starsze dzieciaki w kraju mając w nosie politykę, wyrykiwały ją przy każdej okazji, uważając, że ryczą o sobie. Znalazła się w niebie (piekle?) dla starych szlagierów, a ludzie drepczą do niej na parkietach całej Polski, bo ją znają, bo może też kojarzy im się z dzieciństwem i młodością i wszystkimi tymi ramionami, które przed nimi otwierała.
No nic. Cały pożytek z powywającego wykonania przeboju taki, że mogłem się tak tym zbulwersować, że parytety i licytacje forumowe zrobiły na mnie mniejsze już wrażenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz