"Fantastyka jest literaturą konwencji" - to zdanie stanowi jeden z refrenów każdej niemal dyskusji na temat fantastyki. Jedni wygłaszają je z politowaniem, inni z rezygnacją, jeszcze inni z dumą. Są i tacy, którzy mówią to spokojnie, by wyjaśnić czemu sięgają poza fantastykę. Powoli dorastamy (my, szeroko rozumiani miłośnicy tej literatury, przy czym warto pamiętać, że "miłośnik" to jednak ktoś nieco inny od "czytelnika") do tego, by nie oburzać się na takie deklaracje. Owszem, w naszym przywiązaniu do tych, co od nas" jest coś irracjonalnego, to jakby uczucie do członków rodziny, którzy wybierają się w dalekie strony pragnąc zakosztować nowości. Od kiedy jednak można wymagać racjonalności od uczuć? A fantastyka opiera się na uczuciach własnie, z nich bierze się to poczucie wspólnoty, chęć rozmawiania z takimi jak my, przypisywanie im dobrych intencji i poczucie zdziwienia, gdy czasem okazują się mniej sympatyczni, niż zakładaliśmy. Stare, dobre mechanizmy plemienne znów nie zawodzą.
Ale nie o tym chciałem pisać. Przyjdzie jeszcze czas na polconowe wspomnienia.
A zatem - jest fantastyka literaturą konwencji. I nie jest w tym jedyna. W rewii mody nieco krępujących gorsetów towarzyszą jej m. in. romanse i kryminały. Te pierwsze krytycy traktują podobnie jak fantastykę - z pobłażaniem. Wśród kryminałów jednak zdarzają się dzieła, które używają konwencji niczym prądu powietrznego, który chętnie poniesie lotnika daleko i pięknie, jeśli tylko wie, jak go wykorzystać
To wina słabości, której czasem się wstydzę, że sięgnąłem powieść Leonardo Sciascii zatytułowaną: "Kontekst". Na każdego z nas także i mroczne wpływy mają rozmaite ideologie i ja nie jestem wolny od tego cienia. Gdy więc przeczytałem w recenzji "Gazety wyborczej", że Sciascia wywołał swoją powieścią wściekłość włoskich komunistów, uległem ideologicznemu podszeptowi, by zakupić ją jak najszybciej. Z ulegania słabości mogą też wyrastać i dobre rzeczy, bo "Kontekst" to powieść znakomita, bynajmniej nie antykomunistyczna a nawet nie ideologiczna.
"Leonardo Sciascia uważał, że człowiek z natury swej skłania się ku złu, że istota ludzka jest krucha i ułomna, że życie każdego z nas pełne jest sprzeczności" - napisał we wstępie do powieści Włodek Goldkorn. Kryminał także jest literaturą konwencji i z racji obszaru, na którym funkcjonuje znakomicie nadaje się do opisywania ludzkich małości. Może to czynić banalnie jak fantaści, którzy sięgają do mitów, by pożyczać z nich wyłącznie menażerię, może też sięgnąć dalej ukazując człowieka stającego wobec zła. Kiedyś, dawniej, niż chciałbym to przyznać, Hannibal Lecter zapytał agentki Starling czym według niej jest zło. Odpowiedziała mu opowieścią o burzy i piorunach. "A zatem sądzisz, że zło to destrukcja?" - zapytał. Ale czym jest destrukcja? Co oznacza? Spalenie domu, czy spopielenie ludzkiej duszy? czy destrukcją (złem?) może być praca dziennikarza ocierającego się co dzień o makabrę i zwyrodnienia, powoli wypalająca w nim wrażliwość? Czy może nią być jeszcze bardziej korumpująca naszą wrażliwość praca policjanta?
Inspektor Rogas, bohater "Kontekstu" w jednym przypomina swoich kolegów po fachu - literackich detektywów. jest outsiderem. Działa samotnie, bo nie rozumieją go ani koledzy, ani przełożeni z pracy, którzy widzą w nim dziwaka interesującego się sztuką i literaturą (jako jedyny nie posługuje się policyjnym żargonem i sporządza raporty językiem niemal literackim, a zatem kompletnie niezrozumiałym dla przełożonych i urzędników). Co gorsza zamiast wpisać się w policyjne plemię i działać zgodnie z jego interesem, czasem upiera się, by dochodzić prawdy. Z kolei dla ludzi z innych plemion pozostaje obcym, narzędziem represji. Osamotniony Rogas potrafi przyglądać się jednym i drugim z smutnego dystansu i odnajdywać ratunek w ostatniej broni wszystkich słanych - ironii. To chłodna, smutna ironia, tym jeszcze różniąca się od cynizmu i daleka od sarkazmu, że Rogas nie stara się być silny, ani nie wyrusza (jak np. Marlowe) na pojedynek ze światem. Rogas wie, że w takim pojedynku nie miałby najmniejszych szans. Dlatego jedyne, co mu pozostaje, to dochowywać wierności samemu sobie. Oraz naznaczonej wręcz tragizmem ironii.
Gdzie w tym wszystkim miejsce na akcenty, które mogły wywołać gniew włoskich socjalistów i komunistów? Owszem pojawiają się postaci zaangażowanych "w walkę" komunistów. I są to postaci nieco karykaturalne. Ale jeśli powieść występuje przeciw nim, to - jak mi się wydaje - nieco przypadkiem. Owszem, to partie lewicowe rządziły Włochami, gdy pisał powieść Sciascia. Ale to nie tyle ich miałkość opisał włoski pisarz, co miałkość systemu, który sam siebie korumpuje, a przy okazji pożera ludzkie dusze i zmienia je w coś dotkliwie umniejszonego, poniżenie służalczego. To nie musi być socjalizm, czy komunizm (choć totalitaryzmom o to najłatwiej). Przecież wzrosły w monarchii austro-węgierskiej Kafka to pisarz, do któremu Sciascii blisko. Podobnie jak do "Paragrafu 22" Hellera, który napisał swoją powieść w forpocztach demokracji.
Jak przystało na fabułę kryminału - literatury konwencji - inspektor Rogas prowadzi śledztwo. Ktoś morduje sędziów i prokuratorów. Inspektor podejrzewa, że motywem zbrodni może być zemsta. Zabójstwa jednak stają się głośne i motywy zabójcy (zabójców) zaczynają same padać ofiarą ambicji wielkich i małych polityków. A wraz z nimi ofiarą pada śledztwo.
"Kontrast", dzięki talentowi autora piszącemu z nieustępliwą nutką ironii, czyta się momentami wręcz z uśmiechem. Ale - podobnie jak "Paragraf 22" - uśmiechamy się do czasu. Nie napiszę o tym lepiej, niż sam Sciascii:
"Napisałem zatem tę parodię (komiczną przeróbkę utworu poważnego, który zamyśliłem - lecz którego nie próbowałem napisać - jako paradoksalne zastosowanie pewnej techniki i określonych stereotypów), biorąc za punkt wydarzenie z kroniki sądowej (...). Tymczasem wyszło mi coś zupełnie innego, ponieważ cała historia zaczęła się naraz toczyć w kraju zupełnie zmyślonym; w kraju, gdzie zbrakło miejsca dla wielkich idei, gdzie zasady - jeszcze głoszone i oklaskiwane - bywały powszechnie wyśmiewane, gdzie ideologie sprowadzały się w polityce jedynie do nazwy w rozgrywkach partii dochodzących do władzy, gdzie liczyła się tylko władza dla władzy.(...). Zacząłem pisać dla zabawy, ale gdy kończyłem, nie widziałem już w niej nic zabawnego."
Inspektor Rogas spotyka podczas śledztwa ludzi wykoślawionych, dotkniętych owym rodzajem destrukcji, przy której najgorsza burza to ledwie prztyczek w nos ludzkości. Nie wychodzi z tego nietknięty, jak i my nie wychodzimy cało ze spotkań (bo nawet nie starć) z upadłymi systemami szerzącymi swoje zepsucie niemal z zapałem. Każdego dnia. Sciascii udało się więc opisać to, co spotyka nas codziennie i tylko jeśli mamy szczęście zachować się godnie możemy znaleźć się w towarzystwie Rogasa. A wszystko to zmieścił włoski pisarz powieści mieszczącej się w literaturze konwencji, tak w tym podobnej do fantastyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz