11.04.2011

129. trochę czasu

Lat temu małowiele zasuwałem na wykłady nagi wobec czasu. Nie miałem zegarka (zegarki w ogóle za mną nie przepadają, budzik od ukochanej utopiłem jakimś sposobem w kompocie, staruszka po bracie dziadka, co to nie wrócił po wojnie do ojczyzny, ale przysłał tuż przed śmiercią dwa swoje stare szwajcarskie zegarki, nieco zaniedbane śliczności, zgubiłem brnąc przez śnieg nocą na Turbacz - gdy się zorientowałem zrzuciłem plecak by z latarką oblecieć to podejście kilka razy, nadaremno; wszystkie pozostałe zegarki wariowały przy mnie i wariują nadal - pokazują niewłaściwe godziny, a nawet i dni) i jakimś zrządzeniem okoliczności nie było żadnego czynnego zegara w domu. Nauczyłem się wtedy poznawać czas po mieście.

Najprościej było słuchać dzwonów. Jeden raz biły na pierwszy kwadrans każdej godziny, dwa na drugi i tak dalej aż do czwartego, jakby kościoły, których w moim mieście mnóstwo, przybijały czas do świętości. Gdy wychodziłem z domu bił mi dzwon z Św. Józefa, gdy docierałem do uczelni godzinę liczoną w kwadransach nie minutach wybijał mi już cały chór dzwonów. Milczał tylko Zygmunt, jak to on, zachowując głos na ważniejsze okazje. Bywało przecież, w czasach przed internetem, że moja mama cichła nagle a potem wpadała do pokoju, w którym mogłem czytać, albo wcześniej, bawić się żołnierzykami i wołała: "Coś się stało - Zygmunt bije". Wcale często oznaczało to, że ktoś znaczny umarł, choć nie zawsze.

Nie tylko słuchałem dzwonów. Pamiętałem też wszystkie witryny zegarmistrzów po drodze, oni zawsze chwalili się na wystawach dobrze ustawionymi zegarami. Nieźle znałem rytm tramwajów. Jeśli po drodze złapały mnie dwa uderzenia dzwonu, a niedługo potem mijała mnie np. "ósemka" na przystanku pod Wawelem, znaczyło to, iż powinno było minąć osiem minut od ostatniego kwadransa. Niestety, nie spotykałem po drodze wielu osób niewolniczo związanych z czasem, jak pewien rowerzysta, którego nieopodal Arki widywałem wcześniej zawsze na pięć minut przed piątą. Tylko nieduża blondynka mijająca mnie prawie codziennie mogła stanowić dla mnie odnośnik. Jeśli spotykałem ją pod Wawelem, oznaczało to, że zbyt się spieszyłem. Mijana w połowie Krakowskiej przynosiła mi spokój i pewność, jednak, gdy starannie nie zauważaliśmy się tam, gdzie Krakowska wpada w most Piłsudskiego, musiałem przyspieszyć kroku.

Były i inne znaki, które pamiętam niejasno. Może przypomnę je sobie podczas następnego spaceru? Dziś telefony komórkowe wyrwały mnie z mojego prywatnego czasu, odmiennego nieco od czasu, z jakim powiązani są właściciele zegarków. Poprzez dzwony byłem może bliższy mieszkańcom średniowiecza, jednak wszystkie pozostałe znaki i sposób ich powiązania i odczytywania należały wyłącznie do mnie. Telefony komórkowe wciągnęły mnie na powrót do społeczeństwa i jego reguł. Trochę szkoda, zawsze to miło mieć poczucie wyjątkowości. Zasuwając dziś do pracy nie łechtałem jednak ego, ale myślałem o tym, że kiedy wreszcie siądę do swojego monumentalnego fantasy, jego bohaterom będę musiał oferować ich własny czas. A to oznacza coś więcej, niż tylko skorzystanie z wytrychu nazw podpatrzonych w historii.

5 komentarzy:

  1. Skojarzenie: wariujący zegarek i dzwony z kościoła nieopodal przywołuje dobre wspomnienia ;)

    Był czas, kiedy też nie nosiłam zegarka, a w komórce jeszcze zegarka nie miałam. I działo się bardzo podobnie: nagle znajdowało się mnóstwo sposobów, dzięki którym można było czas sprawdzić; był nawet taki moment, że woziłam w portfelu zużyty bilet, żeby móc go skasować i zobaczyć wydrukowaną godzinę. Za to teraz bardzo często, nawet mimo że mam zegarek przy sobie itd., to mierzę czas muzyką --- jeśli chodzę piechotą, to zwykle ze słuchawkami na uszach, a jako że przy sobie noszę raczej już osłuchany repertuar, to liczenie czasu wg piosenek sprawdza się nawet nieźle.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przechodzi facet koło burdelu, a tam w witrynie zegar. Wchodzi, pyta burdelmamę: - czemu powiesiła pani w oknie zegar? Burdelmama - No, a co miałam powiesić?

    OdpowiedzUsuń
  3. @czereśnia - a widzisz! i ja tak przecież robiłem w te deszczowe dni, kiedy decydowałem się korzystać z tramwajów. Przypomniałaś mi! Dzięki!
    @drakenie? No, ech:).
    @nosiwodo - rozjaśniłeś bloga:D.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tak czuję, że ty pójdziesz kiedyś w okołamainstreamowa fantastykę a'la Szostak i wtedy to my dopiero zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń