22.04.2013

202. Pesymizm i pokora. Ścieżki mieczy.

Ponapinałem się w tekście opublikowanym w poprzednim numerze CzF snując rozważania na temat miast w fantasy, a przegapiłem w nim rzecz być może najważniejszą. Jeśli ktoś nie czytał (a o to nietrudno, bo CzF nie jest najbardziej rozchwytywanym pismem na rynku), streszczę tu, o co chodziło w tamtym tekście. Niniejszym streszczam: pisarze fantasy (z nielicznymi wyjątkami) piszą zazwyczaj o upadających cywilizacjach; miasta są w fantasy wręcz skazane na upadek, powstają wyłącznie po to, by zamienić się w zgliszcza. Fantasy podchodzi do cywilizacji z skrajną nieufnością i niemal wyłącznie źle jej wróży. Wyjątkiem jest Pratchett, u którego miasto nieustannie rośnie. Ale ten wyjątek także wpisuje się w nurt – triumfujące Ankh-Moropor pożera fantastyczność Świata Dysku. Im bardziej cywilizowany świat (w fantasy), tym mniej fantastyczny.

Tyle streszczenia. A co przegapiłem?

To, że fantasy jest skrajnie pesymistyczne. I chyba jest na ten pesymizm – w przeciwieństwie  do SF – skazane. Zaskoczenie? Opowieści o dorastających herosach, prześlicznych elfich łuczniczkach i czarodziejkach, o triumfie nad kwintesencjami zła mają być pesymistyczne? Coś mi się pomieszało?

No to zobaczcie. Powieści Tolkiena opowiadają tak naprawdę o więdnięciu piękniejszego świata. Czego by nie zrobili bohaterowie, elfy i tak odejdą, a wraz z nimi odejdzie najcenniejsza wiedza o tym, jaki w istocie jest świat. Skazanym na śmiertelność ludziom pozostaną domysły, baśnie i marzenia. Można w tym dostrzec pewne nostalgiczne piękno, ale raczej trudno nazwać taką wizje optymistyczną, prawda? Tym bardziej, że Tolkien nie pozostawił nam wątpliwości co do słabości natury ludzkiej. To ludzie najczęściej padają ofiarami złych podszeptów, dają się nabierać na puste obietnice cwaniaków spragnionych władzy. Śródziemie nie zmierza ku lepszemu, jak bardzo nie cieszylibyśmy kolejnymi triumfami hobbitów.

Ursula LeGuin? Magia wygasa, polityka triumfuje. Świat Ursuli rozwija się podobnie jak świat Pratchetta, ale u niej jeszcze wyraźniej widać, że nawet największe potęgi muszą przeminąć. U Howarda jest to ukazane jeszcze wyraźniej, bo bez ozdobników. Świat Howarda to nieustanne pulsowanie od wzrostu do upadku. Wszelkie wysiłki wojowników, królów i czarowników są daremne – jakiegokolwiek imperium by nie wznieśli, upadek całej ludzkości czeka tuż za rogiem. Gorzej, nawet bogowie nie są u Howarda bezpieczni – ulegają degeneracji podobnie jak ludzie. Martin zapożyczył do Howarda ten sam cykl – nadchodzi zima, a wraz z nią upiory. Trudno powiedzieć, czy stoi za nimi jakaś realna siła, przypominają raczej siły natury, tyleż bezmyślne, co bezlitosne. Owszem, Martin twierdzi, że można się przed nimi bronić, ale on również nie ma złudzeń co do ludzkiej natury. Warto zauważyć, że u Martina indywidualne wyniesienia prawie zawsze związane są z rychłym upadkiem. Zdobyłeś władze i przywileje? No to lepiej pożegnaj się z rodziną.
 Niepoprawny optymista w ujęciu Franka Frazetty

Fantasy to literatura śmierci i pesymizmu. Zamknięcie w cyklu nieustającej zagłady i odradzania się zmusza nas do pogodzenia się z daremnością naszych starań. Co gorsza z rzadka tylko fantasy ofiaruje swoim bohaterom jakiś rodzaj raju. U Jordana nieszczęśnicy odradzają się bez końca, odrywając w kółko te same role. Trudno powiedzieć coś więcej o życiu pozagrobowym u Martina, Tolkien owiał ludzki los tajemnicą. Elfy otrzymały jakąś nadzieję, ale co nas, ludzi, obchodzi życie pośmiertne elfów? Trudno zresztą zbudować sensowny świat, w którym bogowie przechadzają się obok ludzi (i giną) a równocześnie istnieje jakiś raj, do którego można zmierzać. Trochę tu pokutuje zadłużenie fantasy u przedchrześcijańskich mitologii. W kontekście życia pozagrobowego najlepsze, co potrafiły one zaproponować to niekończąca się uczta w oczekiwaniu na ostateczną nawalankę. Grecy i Rzymianie nie byli tak szczodrzy – ich wiecznie głodne dusze snują się po podziemnym świecie, w którym nie mają tak naprawdę żadnego celu i w którym trudno odnaleźć sens. Chrześcijańskie niebo wygląda znacznie lepiej, ale fantasy nie przepada za chrześcijaństwem i kojarzy je przede wszystkim z zakapturzonymi inkwizytorami pragnącymi spalić na stosie wszystkie te seksowne wiedźmy.

W światach fantasy nie ma więc tak naprawdę wiele nadziei. Można co najwyżej nachapać się ile wlezie przed śmiercią, umawiając się z bogami, że część łupów oddamy im. Jeśli nie należymy do osób utalentowanych magicznie, bądź mięśniaków albo nie mamy talentu do cichego zdobywania cudzych dóbr, pozostaje albo cierpieć, albo pogodzić się z losem. Ponieważ w fantasy cisi raczej nie mają wielkich szans, by posiąść ziemię muszą nauczyć się czerpać pogodę ducha z pokory. Jak na złość trudno mi przypomnieć sobie wiele takich postaci w fantasy. Hobbici, owszem. I to nie ci, o których czytamy, ale ci właśnie, którzy unikają pakowania się w awantury. Może Sam decydujący się na powrót do domu też by pasował. Tylko wiecie co? Ci cholerni hobbici w porównaniu z nami też są przynajmniej długowieczni!

Teoretycznie można by oprzeć się na próbie szczęśliwego, przyzwoitego życia, które jest celem wielu współczesnych nam ateistów. Kłopot w tym, że w światach fantasy taka postawa jest trudna do utrzymania, skoro co chwilę ktoś nas najeżdża, a za każdym rogiem czai się wyznawca mrocznego władcy pragnącego przerobić nas na karmę dla orków, a nasze dzieci oddać czarnoksiężnikom do eksperymentów. I trudno się dziwić zagęszczeniu nekromantów, czarnych magów i zastępów ochotników gotowych służyć demonom. W świecie, w którym nie ma wielkich nadziei na życie pośmiertne (chyba, że formie żołnierza – zombie), każdy przechodzień może okazać się złośliwym bogiem, miasta powstają tylko po to, żeby upaść, a trakty służą głównie armiom do przemarszów Wielki Zły Skurczybyk oferuje przynajmniej pewną szansę na przetrwanie, ba czasem obiecuje długowieczność, a nawet i nieśmiertelność. W gruncie rzeczy pewnym przejawem optymistycznej wiary w ludzką naturę jest fakt, że znajduje się w fantasy ktoś, kto nie chce się do niego przyłączyć.


Melkor i Sauron to w gruncie rzeczy tylko nieco bardziej radykalni ekolodzy. Dążą do tego samego celu, co i natura.

Inaczej niż SF fantasy nie pokłada nadziei w ludzkim intelekcie. Mieszkańcy magicznych krain nie mogą oprzeć się na wierze, że za rok ktoś wymyśli leki na reumatyzm a za kilka pokoleń ludzkość wybierze się do gwiazd, bo w fantasy rozwój nauki i techniki praktycznie nie istnieje. I trudno, żeby istniał, skoro lepiej zawsze było przedwczoraj, a nowoczesne technologie (magiczne) najłatwiej zaleźć w katakumbach albo odkopać w ruinach zapomnianego miasta. Cywilizacje w fantasy tylko pozornie są progresywne. Rzadko można spotkać w nich szaleńców przepełnionych wiarą, że uda się rozwinąć społeczeństwa – większość woli bawić się w archeologów i odkrywać to, co zostało utracone w czasach, kiedy było lepiej. Skoro więc nie ma nadziei ani na rozwój, ani na życie pośmiertne, to co można robić w takim świecie? Albo pogodzić się z daremnością życia i starać się nie myśleć o tym wszystkim, albo przyłączyć się do pierwszego lepszego Wielkiego Mrocznego i czerpać nadzieję ze zła, które i tak nie wymyśli nic gorszego, niż obrócenie świata w perzynę, co i przecież i tak nastąpi, bo takie są już koleje losu w fantasy.

2 komentarze:

  1. No, a jednakowoż to Sapkowski stopniowo właśnie swój świat przedstawiony zmienił na ewolucyjny, nespa? W kolejnych historiach pojawiają się nowe wynalazki, zmieniają techniki walki, zmieniają obyczaje, mody... Gnomy i krasnoludy w swoich kopalniach opracowują nowe stopy i tworzą technologię. A elfy to żałośni przegrani w tym wyścigu, podobnie jak cała magia, która, choć potężna, przecież nie potrafi wygrać z bezmyślną siłą ogromnej armii Nilfgaardu. Spisek czarodziejek w końcu coraz bardziej przypomina Partię Kobiet i ginie. I tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sapkowski gra na podobnej nucie jak Pratchett - też wchodzi w dyskusję z naszą kulturą i cywilizacją, przez co jego powieści zyskują. Niestety i Sapkowskiemu trudno zarzucić optymizm - coś się u niego w ogóle dobrze kończy?:P
    Mam wrażenie, że obserwowany pod tym kątem Sapkowski to jeszcze jedna pieśń o bolesnym przemijaniu.

    OdpowiedzUsuń