24.02.2014

216. Dan Simmons - Trupia Otucha

Dan Simmons należy do moich ulubionych współczesnych pisarzy. Porusza tematy, które innym autorom SF czasem zupełnie umykają, albo którymi nie chcą bądź nie potrafią się zajmować. Gdybym mógł, postawiłbym mu pomnik za to, że uparcie przypomina nam wszystkim, iż kultura jest i będzie ważna nawet w dalekiej, stechnicyzowanej przyszłości nie mniej niż najgenialniejsze odkrycia naukowe. A może nawet bardziej od nich. Co nie znaczy, że i ten mistrz współczesnej fantastyki nie może się czasem potknąć. I choć nawet jego potknięcia przynoszą czytelniczą satysfakcję i bywają lepsze od pełnowartościowych dokonań niej utalentowanych i inteligentnych autorów, to mimo wszystko rozczarowują.

Wydana dopiero co przez MAGa "Trupia otucha" należy do takich właśnie rozczarowań. Niestety, to jedna z najsłabszych powieści Simmonsa, z jaką zdarzyło mi się dotąd spotkać. Nieco "usprawiedliwia" ją fakt, że należy do wczesnych dzieł tego autora, pochodzi bowiem z roku 1989. Przed nią wydano w Polsce takie perły jak "Terror" czy "Drood", z którymi porównywać powieści z 1989 roku nie powinno się, wręcz nie wolno tego robić. Tyle, że "Trupia otucha" jest też o cztery lata późniejsza od debiutanckiej "Pieśni bogini Kali", która poruszając zbliżone do "Trupiej otuchy" tematy, robi to zdecydowanie i pod każdym względem lepiej. Za rozczarowanie "Trupią otuchą" ponoszę też częściowo winę sam. Na kolejne wydawane w Polsce powieści Simmonsa zawsze czekam z niecierpliwością i zawsze oczekuję spotkania z czymś niezwykłym, przez co ulegam także ułudzie, jaką starają się roztaczać wydawcy. A tym razem starano się mi wmówić, że "Trupia otucha" to coś więcej niż horror. A to nieprawda. Nie wystarczy wpisać w treść Holocaustu i okrasić całość kilkoma dialogami na temat istoty zła, by horror zmienić w moralitet. To, co w "Pieśni Kali" udało się za pomocą jednego zdania nie tylko nie wychodzi w "Trupiej otusze", ale wręcz bywa, że drażni.

Pod jednym względem można uznać, że "Trupia otucha" to istotnie nieco więcej niż horror. Simmons domieszał tam bowiem nieco thillera szpiegowskiego. I choć pewne założenia powieści w pełni taki zabieg tłumaczą, to jednak klimat grozy trochę siada, gdy przeplata się go z walką wywiadów. Do tego, jak na złość, tłem dla owej walki wywiadów jest najtradycyjniejsza pod słońcem teoria spiskowa o kilku megatwardzielach trzęsących globalną polityką, kreujących nowych prezydentów itp. itd. Mamy więc: globalny spisek, Holocaust, kwestie rasizmu, wojny w Wietnamie a nawet społeczne zagadnienia związane z gangami młodocianych. No i nowe spojrzenie na wampiry, a w tym horror. Taka mieszanka mogłaby się okazać zabójcza dla słabszego pisarza o mniej zdyscyplinowanym piórze, ale Simmons sobie z nią poradził. Dałem się porwać akcji, z grubsza przywiązałem się do bohaterów... Do nich, niestety, tylko z grubsza, bo są oni, niestety malowani grubszą kreską - jak szeryf z południa to z lekka opasły o zwodniczo tępawym wyrazie twarzy, acz inteligentny i szlachetny, jak afroamerykanka, to seksowna, mądra, wyzwolona i też szlachetna, jak Żyd, to naukowiec polskiego pochodzenia z przejściami po obozie i kompleksem ocalałego z Zagłady. To ostatnie jest przynajmniej umotywowane fabularnie. Źli są oczywiście wrednymi kapitalistami, często rasistami. Ci najpotężniejsi bywają obłąkani. Suspens... O bogowie, jaki suspens? Toż epilog jest oczywisty bodaj od pierwszego, albo drugiego rozdziału. Jest jedna, jedyna nutka tajemnicy, którą Simmons jakoś tam pod koniec rozgrywa, ale jeśli ktoś przeczytał wcześniej np. "Drooda" albo "Terror" (wiem, porównanie niesprawiedliwe), to będzie mógł co najwyżej smutno się uśmiechnąć. Zresztą, co tam powieści późniejsze - ostatnie zdanie w "Pieśń bogini Kali" sprawia, że cała powieść może ukazać nam się w innym świetle. W "Trupiej otusze" nie dostajemy takiego zakończenia, ale coś, co mógłby napisać Guy Smith, albo jakiś inny autor powieści o zabójczych tchórzofretkach.


Oko da się zawiesić chyba tylko na pewnym łazęgowatym "wampirze", producencie filmowym. Tak naprawdę, mniej więcej od połowy powieści straciłem zainteresowanie przygodami głównych bohaterów i superbanalnymi pomysłami bohaterów czarnych, którzy momentami wyglądają, jakby Simmons przepisał ich z któregoś z Bondów. Moja uwaga skupiała się przede wszystkim na owej wampirzej pierdole i tarapatach, w które ciągle ta postać wpadała, na jej nieustających upadkach i - mimo wszystko - próbach podniesienia się przynajmniej z części z nich. Bez tego wątku "Trupi oddech" straciłby bodaj najbardziej interesujące fragmenty, jedyne, kiedy rzeczywiście powieść ta wychodzi poza typowe schematy horroru. Dla tej jednej postaci i jej perypetii warto "Trupia otuchę" przeczytać. Reszta, niestety, jest banalna, choć bardzo dobrze napisana. Jeśli ktoś lubi horrory, a raczej, jak wspomniał Shadowmage "thillery z wątkiem nadprzyrodzonym", powinien po "Trupią otuchę" sięgnąć. Ja, niestety, jestem, bardzo rozczarowany. 

Jakieś pocieszenie na koniec? Z powodów, które należą do tajemnic wszechświata, "Terror" Simmonsa wciąż można kupić na taniej książce przy ulicy Grodzkiej (w Krakowie). Jeśli więc ktoś "Terroru" nie czytał, to niech zamiast wydawać pięćdziesiąt kilka do siedemdziesięciu kilku złotych na "Trupią Otuchę" wyda złotych kilkanaście na "Terror". Wyda mniej pieniędzy, a przeczyta o wielokroć lepszą powieść.

6 komentarzy:

  1. Oj... Niepokojąca opinia... Zwłaszcza, że napalam się na tę powieść, a "Terror" również uważam za rzecz błyskotliwą. Poczytamy, zobaczymy, ale mam nadzieje, że moje odczucia będą inne. Zwłaszcza, że całkiem lubię "thrillery z wątkiem nadprzyrodzonym".

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, to się bardzo szybko czyta. I możliwe, że gdybym dostał tę powieść do rąk w 1989 roku, bardziej by mi się podobała. Możliwe więc, że najbardziej winne są moje oczekiwania i pech, że najpierw dostaliśmy "Terror" i "Drood", a dopiero potem znacznie wcześniejszą powieść.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałem jeszcze "Drooda" ("Trupiej..." chyba nie zamierzam), ale "Terror" to książka Simmonsa, którą wspominam najlepiej, więc ostatnie zdania mogę poprzeć w ciemno. W odróżnieniu od nowej szaty graficznej blogaska, którą w jasno potępiam (bynajmniej nie dlatego, że zazdroszczę, iż powieść i w ogóle, choć przecież zazdroszczę).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmiana wyglądu jest tymczasowa. Jak tylko zostanie sprzedane 10 tysięcy egzemplarzy powieści powróci zieleń:).

      Usuń
  4. Aj, taka cegła, w dodatku Simmons - nakręciłem się potężnie. A tu rozczarowanie. Szkoda kasy, w końcu tanie to to nie jest ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mi się strasznie podobała jednak nigdy wcześniej nie czytałam innej książki Simmonsa , szczególnie polubiłam Laskiego ,do Natalii zaś nie mogę się przekonać -naprawdę mnie denerwowała .A skoro uważasz że była to najsłabsza jego książka to naprawdę muszę przeczytać inne . Ma świetny styl jednak śmiem twierdzić że brakuje mu tego ,,domowego ciepła,, , którym częstuje nas Tolkien -właśnie kończę hobbita . Pozdrawiam , a co do Taniej książki , to od kąd odkryłam to miejsce zaglądam tam zawsze , kiedy jestem w krakowie i jest ro możliwe.

    OdpowiedzUsuń