10.04.2014

221. Nieznośna konieczność gębowa

To miał być wpis na zupełnie inny temat, bo pogadaliśmy sobie bardzo owocnie z Cetnarem na temat czarnych charakterów. I tamten wpis powstanie i to powstanie szybko, by wszystkie te nasze wymysły nie przyszły do głowy komuś innemu, kto wykaże się lepszym refleksem.

Ale dziś rano obudziłem się myśląc o space operze, od której to myśli przeszedłem podczas robienia herbaty do zastanawiania się nad tym, czym przyjdzie mi zajmować się przed Świętami. Otóż jestem teraz w trakcie pracy nad powieścią pisaną na zamówienie, a w dodatku według cudzego pomysłu. Nie bardzo byłem pewien, czy się brać za coś takiego, ale uznałem w końcu, że może to być ciekawe doświadczenie. I jest. Na przykład pierwsze zdanie, jakie usłyszałem od Wydawcy (to umowne imię, powinienem napisać: Przedstawiciela Wydawcy, A Równocześnie Prawdopodobnego Redaktora) na temat przesłanego mu rozdziału  brzmiało: "Ja nie wiem, jak oni wyglądają". 

Rzeczywiście, rzadko pochylam się nad opisami postaci. Być może to pewna ułomność wynikająca z faktu, że nigdy nie wyobrażałem sobie jak wyglądają bohaterowie powieści innych autorów. Muszkieterowie to twardziele ze szpadami, Ivanhoe nosił zbroję i machał mieczem, a Sherlock Holmes ma słynną czapę, nie mniej słynny płaszcz i jeszcze słynniejszą fajkę. Koniec. Ile bym nie przeczytał powieści, zdarzało mi się zastanawiać przy nich nad motywami zachowań bohaterów, ale nigdy nie miało dla mnie znaczenia, czy heros bądź heroina to blondyni czy bruneci. Nawet jeśli takie opisy postaci się w powieści znajdują, bardzo szybko ich wspomnienie ulatuje mi z głowy. W efekcie wygląd postaci pozostaje dla mnie bez znaczenia także, gdy konstruuję bohaterów własnych. Ich opisy pojawiają się wyłącznie wtedy, gdy mają jakieś znaczenie fabularne, poza tym otrzymują tylko jakiś wyróżniający szczególik. Buhaj ubiera się wyłącznie na czarno tylko po to, żeby stanowić kontrast dla ubierającego się pstrokato Kwoki (który ubiera się pstrokato tylko po to, by stanowić kontrast dla ubierającego się wyłącznie na czarno Buhaja). Kutrzeba otrzymał kapelusz wyłącznie po to, by po ok. dwustu stronach zakpić sobie z tego niemal nieodłącznego elementu stroju twardzieli. Wydawca ma rację - tak naprawdę ja nie wiem, jak oni wyglądają. Wiem kim są i to mi, zazwyczaj wystarcza. Zawsze wydawało mi się, że przyjemniej będzie czytelnikowi, jeśli sam dopowie sobie wygląd postaci, jeśli potrzebuje ten wygląd znać.

Otóż, okazuje się, że nie. 
Ten wpis to nie jest skarga na Wydawcę (osobę sympatyczną i obdarzoną sporą dawką cierpliwości). Bo Wydawca ma rację - istnieje wielu (może większość) czytelników, którzy oczekują, że autor powie im jak wyglądają bohaterowie. To ja, w swoim egotyzmie, zakładałem niesłusznie, że wszyscy czytelnicy są tacy jak ja. Nie wiem tylko, czy poradzę sobie w przyszłości z opisami postaci wykraczającymi poza atrybuty niezbędne do żartu, bądź fabuły, skoro mimo wszystko nie odczuwam potrzeby przyglądania się wymyślonym gębom swoich i cudzych bohaterów.

9 komentarzy:

  1. Zawsze zastanawiałem się, jak pisać takie opisy, żeby nie wyszedł raport albo rysopis poszukiwanego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To także sztuka do opanowania. W moim przekonaniu sprowadza się do tego, że nie możesz skupiać się na tym, jak bohater wygląda, ale kim jest. A wygląd niejako o nim świadczy. Na szczęście wiesz zwykle więcej o postaci, niż nieborak, który był świadkiem jakiejś zbrodni i teraz opisuje zbrodniarza:).

      Usuń
    2. Czasem myślę, że trzeba zajrzeć do jakiejś klasycznej powieści sprzed epoki obrazkowej. Tam było dużo opisów, które ani nie zamulały narracji, ani nie wyglądały jak notatka z depozytu (kapelusz jeden, miecz dwuręczny krasnoludzki jeden, buty z cholewami zabłocone dwa...)

      Usuń
    3. Ale w klasyce właśnie podkreślanie charakteru strojem, czy fizjonomią jest nawet częstsze i wyrazistsze niż dziś. Źli ludzie mieli gęby straszne, a pospulstwo podłe postawy. W czasach, gdy psychopaci są obowiązkowo pociągający (nawet w dziwny sposób, vide: serialowy Hannibal), gębopsychologia przestała być oczywista.

      Usuń
    4. Czytam teraz Kichota, w którym też jakoś nie ma specjalnych opisów. Aż chyba poszukam pierwszego tomu, żeby sprawdzić, czy kiedykolwiek Kichote został opisany jako wysoki i chudy :) Melville cośtam opisywał, ale zapamiętałem tylko Ahaba i Queequega. W kolejce czeka Prus, Dumas i Stendhal.

      Usuń
  2. Fajny wpis. "Łączę się w bólu", bo mam ten sam problem: własnych bohaterów wyobrażam sobie niezwykle mgliście i nie przeszkadza mi, że czytelnicy wyobrażają ich sobie zupełnie inaczej (co więcej, jest to dla mnie ciekawe i emocjonujące). Tak samo z cudzymi bohaterami: co jest opisane to jest opisane, resztę mózg wypełnia sobie nieokreślonym "czymś".

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie takie niedoopisanie bohatera wydaje mi się ciekawe dla samego autora. Kiedy zobaczyłem jak wygląda bohater "Grewolucji" na ilustracji w NF bardzo się ucieszyłem także dlatego, że ja bym go sobie pewnie nigdy tak nie wyobraził. Ten wymyślony przez rysownika spodobał mi się bardzo, może nawet bardziej niż jakieś moje ewentualne wyobrażenia. A ilustrator oparł się na profesji bohatera i jego charakterze (jak zakładam, bo wygląda pasował do charakteru).

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurde, nie wchodzisz na GG i nasze rozmowy się urwały. Gdzie Cię teraz dopadać?

    OdpowiedzUsuń
  5. GG nie mam teraz niestety, nowy komputer w pracy zaowocował nowymi wielgaśnymi blokadami na absolutnie wszystko. Można mnie dorwać przez komunikatory G+ albo tego tam, fejsa.

    OdpowiedzUsuń