17.07.2009

8.

To pewnie kwestia genów, a z nimi walczyć może i się da, ale ciężkie to jak diabli. Niemniej, nie moją winą jest, że czasem trafia mnie nagły szlag i działam w "przerażającej śmiałości sekundy porywu", jakby grom wyłączył mi mózg i na kilka sekund nie widzę, nie wiem, nie myślę, tylko działam. Tak ma mój ojciec a miewał mój dziadek i miewa mój brat. Geny.
Dlatego pojawia się tu wpis, którego miało tu nie być. Bo w ogóle to wolałbym opowiadać o pierdołach, o moim zatroskaniu drobiazgiem upadku legendarnych tygodników, przygodami jeży opisywanymi na zaprzyjaźnionych blogach i o jakimś tam letnim wrażeniu meterologicznym. No ale się nie da. Przez geny.
W internetowym wydaniu Gazety Wyborczej istnieje całkiem prężny i sympatyczny dział poświęcony grom komputerowym, prowadzony z zacięciem i dowcipnie. Czasem jednak z czołowego jego pracownika wychodzi zacięcie ideologiczne i zaczyna on przedstawiać własną wizję historii. W tej wersjii przywódcy AK to zbrodniarze, sama zaś AK nie różni się właściwie od Smiersza.
Cytata:

"Death to spies to nic innego jak niesławny Smiersz czyli Smiert' Szpionam, organizacja zbrodnicza na równi z gestapo.
------
I na równi z Armią Krajową, która wykonywała wyroki zaocznych sądów - czyli mówiąc prościej mordowała bezprawnie. Ale tego już nie dopowiesz, prawda? Wszystko zależy od punktu widzenia."

GW słynie z tego, że ma własny pomysł na przedstawianie historii Polski. Interpretowanie wydarzeń w określony sposób to jej prawo. Fakt, że wspiera opcję lewicową z jej ideologicznym spojrzeniem na historię, na które kładzie się cieniem ideologia i praktyka PRL, stanowi kontekst, w którym GW funkcjonuje. Także relatywizm ("wszystko zależy od punktu widzenia") należy do chętnie używanych przez lewicę narzędzi. Niemniej to, co napisał na forum Gamecornera jeden z pracowników redakcji świadczy jakiego spustoszenia może narobić taki lewicowy relatywizm. Oto AK wykonująca wyroki Państwa Podziemnego stawiana jest na równi z organizacją zabójców, specjalnie wydzieloną z NKWD. Z kolesiami, do których zadań należało między innymi "rozstrzeliwywanie dezerterów" - przypomnijmy wedle stalinowskiej wykładni wystarczyło się wycofać pod ogniem nieprzyjaciela (a bywało, że radzieccy żołnierze atakowali nieprzyjacielskie pozycje nieuzbrojeni), żeby zostać uznanym za "dezertera". Rosjanie ponieśli podczas II wojny światowej olbrzymie straty. Ich wcale niemałą część zawdzięczają właśnie owym "łowcom dezerterów". Ale dla gościa, który - jak sam pisze - skończył studia historyczne, to nie ma znaczenia. Smiersz i AK to właściwie to samo, bo likwidatorzy AK zabijali przecież skazanych przez sądy podziemnego państwa.
Istnieje lewicowość, która mówi, że państwo powino gwarantować mniejszości szczególną ochronę przez zwycięską, bądź dominującą większość. Istnieje lewicowość, która mówi, że państwo nie może całkowicie zawierzyć "wolnemu rynkowi" i zostawić obywateli samym sobie, ponieważ słabi i wykluczeni - ci, którzy nie dają sobie rady, potrzebują opieki państwa. W wersji radykalniejszej - państwo powinno opiekować się obywatelem (każdym). Można dyskutować z takimi postawami, można przeciwstawiać im inne, osiadające swoje argumenty ideologie. Trudno jednak odrzucać je całkowiecie, nie przyznawać, że jest coś ważnego i cennego w pragnieniu sprawiedliwości i równości.
Istnieje jednak jeszcze lewicowość postsowiecka, z której lewica całego świata jakoś wyzwolić się nie może. Według niej komunizm był czymś z gruntu słusznym, wypaczonym tylko słabością ludzką. Dlatego przez dziesięciolecia w Europie Zachodniej potępiającej faszyzm nie mogło dojść do potępienia komunizmu. Dlatego ruchy faszystowskie są (słusznie) zakazywane, komunistyczne zaś nie.
Ten rodzaj lewicowości ma na sztandarach wypisany właśnie relatywizm (zresztą fałszywy, bo "od punktu widzenia" zależy wszystko poza włąsnymi ideologicznymi dogmatami). Dla ludzi spod znaku tej lewicy przyznanie, że ZSRR nie było krainą powszechnej sczęśliwości, miodem i mlekiem płynącą do dziś stanowi kłopot nie do pokonania. Stalin, NKWD i KGB, Smiersz, kołchozy - wszystko to jest dla takich lewicowców czymś porównywalnym z odpowiednikami zachodnimi (nawiasem mówiąc stwierdzenie, że w ogóle istniały ich odpowiedniki zachodnie jest już zafałśzowamniem). Ludzie spod znaku tej lewicy są gotowi przymknąć oczy na miliony ofiar i system, dla którego zbrodnia była "normalną" praktyką. Sądziłem dotąd, że tacy ludzie w Polsce wymierają powoli wraz z członkami PZPR. Tymczasem okazuje się, że inteligentny, młody facet, absolwent historii, który do PZPR chyba nawet nie miał okazji należeć, potrafi przemawiać głosem piewców socjalizmu, wpisywać się w neosowiecki nurt robiący obecnie karierę w Rosji. Prawdę mówiąc nie mogę wyjść ze zdumienia.
Czyżbyśmy osiągnęli już poziom krajów zachodnich? Kiedyś, chyba właśnie w roku 1989, byliśmy z ludźmi z liceum na wymianie w Niemczech Zachodnich. Spotkaliśmy tam grupę Włochów z młodzieżówki partii komunistycznej.
- Dlaczego wy tak nie lubicie komunizmu? - zapytali nas za pośrednictwem tłumacza.
- Niech pan im powie, że jak ich partia zwycięży we Włoszech to zrozumieją - odpowiedział prędko jeden z moich kolegów. Tłumacz odmówił przetłumaczenia takiej odpowiedzi, spróbowaliśmy więc podać ją Włochom sami posiłkując się angielskim.
Czyżby dorosło u nas pokolenie, które musi doświadczyć "radości" sowietyzmu, żeby przestać bredzić? Czy jesteśmy na etapie Francuzów, którym poirytowany ich tepotą Kisiel co i rusz życzył na kartach swoich dzienników "stu lat komunizmu" i sowieckich czołgów pod łukiem triumfalnym, by zrozumieli co oznacza komunizm?
Jeśli tak, to sam nie wiem, czy jest z nami aż tak dobrze, czy aż tak źle.

3 komentarze:

  1. Ich odpowiedzią będzie ironiczny bełkot. Albo ci napiszą, żeś gniewomir, co to nie potrafi załatwić spraw grzecznym uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda, część lewicowców przeironizowuje. Nie bardzo jest wtedy na wet nie o czym, ale jak rozmawiać.
    Z drugiej strony, facet na GW zaczął się lekko wycofywać, tłumaczyć, że chciał tylko ukazać możliwości spojrzenia z różnych stron. Zważywszy na inne jego teksty wiem, że to niezupełnie prawda, że dał się ponieść swoim przekonaniom. Niemniej z jakiegoś powodu się zawahał i spróbował podjąć dyskusję zamiast wykpić rozmówców.
    Z drugiej strony Harko podesłał mi stronę jakiegoś wyjątkowej niezwykłości faceta piszącego komunistycznym językiem sprzed lat 50 i głoszącego "nieuchronny upadek kapitalizmu". Idolami tamtego gościa są Marks, Engels, Lenin i Fidel Castro, zaś AK pojawia się w jego manifeście głównie w kontekście współpracy z gestapo przeciw bohaterskiej Armii Ludowej. Zastanawiam się czy nie wolę już zakpionego na amen mrw niż tamtego piszącego śmiertelnie poważnie człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Utkwił mi w pamięci (ach bez szczegółów tytułowych) jakiś program w tv w którym to młodzi gniewni zaangażowani politycznie ludzie zadawali pytania/dyskutowali z różnymi osobami, najczęściej chyba politykami.
    I w jednym z takich programów był jakiś kolo z bródką w szpic i w czapce leninówce, grzmiący, że polskiemu robotnikowi bliżej jest do niemieckiego czy innego nie-polskiego robotnika niż do polskiego przedstawiciela klasy wyższej. Że podział świata nie powinien przebiegać pionowo (gdzie pion ten wyznaczają granice takie jak narodowość) ale poziomo, warstwami społecznymi, które powinny się jednoczyć (choć oczywiście mówił głosem tylko uciskanych mas robotniczych) bez ograniczeń narodowych.
    I on tak zupełnie serio. Patrzyłem z niedowierzaniem.
    Ale nie lubię i jego i mrw-podobnych. Ci drudzy robią tamtym miejsce, bo wiesz... trzeba się grzecznie uśmiechnąć. I w ogóle, czym się podniecasz, och och, przeszkadzają ci czyjeś poglądy?

    OdpowiedzUsuń