18.07.2009

9.

Zmarł profesor Leszek Kołakowski. Najpierw dowiedziałem się o tym z GW, potem z Rzepy. GW, jak to ona, machnęła hagiograficzną notkę, ograbiając tym Kołakowskiego z części biografii i fundując czytelnikom prosty, prawie pozbawiony charakteru przekaz. Czekam teraz na jakiś artykuł Michnika, w którym, jak po śmierci Herberta i Kaczmarskiego, arcyredaktor opisze, jak to zmarły przyznawał mu rację.
Notatka w Rzepie jest dłuższa, zaczyna się od wypominania Kołakowskiemu marksizmu i czynów którym bliżej do podłości, niż szlachetności. Aż się przestraszyłem, gdy to czytałem, że ktoś próbuje załatwić swoje jakieś z Kołakowskim porachunki. Ale nie. Jest wszystko. Dzięki temu, przynajmniej ja, mogłem uwierzyć w możliwość zwykłej, podstawowej przyzwoitości człowieka, w to, że można się wygrzebać nawet z własnoręcznie wykopanej głębokiej jamy.
Oczywiście, nic nie jest tak proste, jak byśmy chcieli. I może dobrze? Życie w prostym świecie mogłoby się okazać nie do zniesienia.
Dawno, dawno temu omawialiśmy na studiach "Szukanie barbarzyńcy". W pewnym momencie głos zabrała dość surowa z wyrazu twarzy dziewczyna o oczach ciemno zasadniczych i głosem drżącym, ale mocnym i stanowczym, oświadczyła, że nie wierzy w to, co widzi i słyszy. I że to skandal omawiać marksistowskie teksty. Czas jakiś usiłowaliśmy dojść co takiego w "Szukaniu barbarzyńcy" jest marksistowskiego. Oczywiście okazało się, że wyłącznie osoba autora, a nawet nie tyle ona sama, co cień jej przeszłości.
Oberwało się wtedy prowadzącemu zajęcia, długowłosemu rockmanowi - wegetarianinowi. Przecież nie dość, że propagował marskizm Kołakowskim to i faszyzm Spenglerem. O ile pamiętam, dziewczyna opuściła zajęcia, deklarując, że więcej na nie wróci. Dziwiła się nam, że zostaliśmy.
Może okazała siłę charakteru. Mam jednak nadzieję, że Harko ma rację i wicher Gaussa przytępi siłę wszystkich tych ślepych szaleńców z lewa i prawa. Ewentualnie, że ockną się, jak pani Helga Hirsch, która obok innych wspomina Kołakowskiego na Rzepie:

Miałam możliwość wielokrotnego z nim dyskutowania. Oddalał się od marksizmu kiedy ja się do niego zbliżałam. Nie protestowałam więc gdy studenci uniwersytetu we Frankfurcie nad Menem sprzeciwili się przyznaniu mu katedry gdy był na emigracji, traktując go jako liberalnego renegeta. Dużo czasu upłynęło zanim zrozumiałam, że jego liberalny konserwatyzm, jak sam definiował swe poglądy, nie jest bynajmniej intelektualną zabawą. Prócz „Solidarności” to właśnie jemu zawdzięczam, że uwolniłam się od moich złudzeń. Za to mu dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz