21.08.2009

18.

Kolejne niewstrzymanie. Przeklejam za Rzepą:
Stalinizm to nie nazizm
Unia Europejska nie powinna popierać rewizjonistów, którzy zrównują stalinizm z nazizmem, by zdyskredytować lewicę - pisze "Guardian"
Przypominając manifestacje przeciwko paktowi Ribbentrop-Mołotow, które odbyły się w państwach bałtyckich 20 lat temu, dziennik pisze, że "ta kwestia jest nadal politycznym przedmiotem rozgrywki, o czym świadczy przyjęta na wiosnę przez Parlament Europejski rezolucja ogłaszająca 23 sierpnia ogólnoeuropejskim dniem pamięci ofiar reżimów totalitarnych.
"Tajemniczym sposobem, typowym dla Parlamentu Europejskiego, rezolucja ta przyjęła oględniejszą formę niż przyjęta we wrześniu deklaracja PE, w której apelowano, by 23 sierpnia upamiętniać ofiary stalinizmu i nazizmu. Ostateczna decyzja w tej sprawie należy do poszczególnych rządów UE i tylko nieliczne ogłosiły 23 sierpnia dniem szczególnym. Sprawa ta jest jednak istotna, bo kryją się za nią nieprzyjemne zabiegi wielu polityków bałtyckich i środkowoeuropejskich, by zrównać stalinizm z nazizmem lub nawet uznać stalinizm za gorszy" - czytamy.
Politycy ci, "zaniepokojeni utrzymującą się siłą dawnych partii komunistycznych w regionie, uciekają się do równania nazizm-stalinizm, by dyskredytować wszelkie partie lewicy (...). Jest to także słabo maskowana próba zachowania skrajnej nieufności, jeśli nie otwartej wrogości, wobec dzisiejszej Rosji" - ocenia gazeta.
Według "Guardiana" akt Ribbentrop-Mołotow dowiódł, że Stalin jest równie cyniczny jak Hitler. "Ale wyprowadzanie stąd wniosku, że winy i ideologie obu są jednakowe, nie odpowiada rzeczywistości. Rozumowanie to nie uwzględnia też faktu, że polityka sowiecka ewoluowała po śmierci Stalina i przez dwie dekady rządów Breżniewa działalność polityczna, nie wspominając o zwykłym życiu rodzinnym, nie były poddawane arbitralnemu terrorowi" - ocenia gazeta.
Według dziennika zawsze można pogłębić swoją wiedzę, a naukowcy nieustannie interpretują historię na nowo. "Jedną z najobszerniejszych sfer pozostających wciąż do zbadania jest zakres udziału miejscowej ludności cywilnej w środkowoeuropejskich nazistowskich polach śmierci. Jak wskazał niedawno w książce "Continuities of German History" amerykański historyk Helmut Walser Smith, wizja Holokaustu koncentrująca się na Auschwitz i prezentująca go jako przemysłową, pozbawioną twarzy taśmę produkcyjną śmierci jest wykoślawiona. Większość Żydów została zabita w archaiczny, prymitywny sposób, zastrzelona z bliskiej odległości na skraju dołu lub okopu albo zagazowana z rur wydechowych. Te masakry widziało, uczestniczyło w nich lub o nich wiedziało mnóstwo okolicznych mieszkańców i Niemców" - czytamy.
Gazeta cytuje także publikację amerykańskiego historyka Timothy'ego Snydera w niedawnym "New York Review od Books": "Do końca 1941 r. Niemcy (z miejscowymi pomocnikami i żołnierzami rumuńskimi) zabili w Związku Radzieckim i państwach bałtyckich milion Żydów. To tyle, co w Auschwitz podczas całej wojny".
Powołując się na Snydera "Guardian" podkreśla, że Hitler "zabił niemal dwukrotnie więcej osób niż Stalin": 5,7 mln Żydów, około 4 mln obywateli ZSRR zagłodzonych przez Niemców na śmierć i co najmniej 750 tys. cywilnych ofiar zbiorowych represji. Stalin natomiast zagłodził ok. 5,5 mln sowieckich ofiar, a podczas wielkiego terroru przed wojną zostało zabitych 700 tys. ludzi.
"Jest różnica między pamięcią i historią.(...) Można to powtórzyć w związku z pokazywanym obecnie w Wielkiej Brytanii filmem Andrzeja Wajdy o Katyniu i zmuszaniem Polaków przez dziesięciolecia do autocenzury. Ale choć to ważne, by pamiętać, że władze sowieckie (do 1989 r.) obwiniały za tę masakrę polskich oficerów z 1940 r. nazistów, nie należy zapominać, że kilka miesięcy wcześniej naziści zabili podczas operacji Tannenberg porównywalną liczbę polskich intelektualistów" - czytamy.
"Czy płynie z tego jakiś morał? Bałtyckie upamiętnienie rocznicy paktu Ribbentrop-Mołotow w sierpniu 1989 r. stanowiło konkretny komunikat poprzez złamanie 50-letniego tabu i wyrażenie powszechnego pragnienia wolności. Ale tego, co było w pewnym szczególnym momencie właściwe w jednej części Europy, nie należy rozciągać na stałe na cały kontynent. Historia jest czymś zbyt złożonym i drażliwym, by ją zostawiać politykom. Zaczynają od manipulowania rocznicami, potem przechodzą do podręczników, i ta lawina nabiera tempa" - kończy "Guardian".
Miejmy jasność - negatywne wypowiadanie się, zdaniem autora przywołanego tekstu, na temat dowolnego okresu Rosji to działanie polityczne. Obrona Rosji przed tymi bezpardonowymi atakami o walka w imię prawdy. Stalinizm to nie nazizm, bo doprowadził do śmierci tylko - bagatelka - nieco ponad 6 mln ludzi (dane jakby zaniżone, ale niech tam), więc nie ma się o co faceta czepiać. Poza tym jak Stalin umarł, to już drugi Stalin się nie pojawił, w przeciwieństwie do hitlerowskich Niemiec, w których po śmierci Hitlera na pewno pojawiłby się jakiś jego klon, gdyby tylko miał okazję. Po ewentualnym innym końcu wojny i śmierci Hitlera Niemcy - najwyraźniej zdaniem autora tekstu - nie próbowaliby radzić sobie jakoś w stosunkach międzynarodowych i kontynuowali dziki terror. Jasno dowodzi tego przekonanie autora oparte o jego... przekonania.
Międzynarodówka jest jak Lenin. Żyje wiecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz