8.02.2010

60.

Pisanie powieści to jednak ciężki kawałek chleba. Chyba od półtora roku mozolę się z dwiema na raz, jedna ma już blisko milion znaków, druga nieco około sześciuset tysięcy. Do zakończenia obu brakuje tak niewiele, ledwie dwóch tygodni nie bardzo wytężonej pracy, wystarczyłoby po cztery godziny dziennie. Tęsknię do tego końca, chciałbym wydobyć się z tych światów i opowieści, nie dlatego, że mam ich serdecznie dość, ale dlatego, że niecierpliwie wyglądam spojrzenia na nie jak na całości, coś zakończonego.
I wtedy, szukając zupełnie innego pliku znajduję coś takiego:

"1.

- Popatrz – powiedział Burtan – Itry migrują.

Siedzieli pod mieszanym lasem strzębów, złoliści i kaliptyt. Uramniak odpędzał od sakw popiskujące radośnie na myśl o spodziewanych efektach grabieży tirrauby, dlatego przegapił chwilę, gdy przewodnik stada potężnych itrów wkroczył na polanę. Spokojne w swym dostojeństwie stworzenie poświęciło tylko krótkie spojrzenie parze zwiadowców. Oceniwszy ich, poprawnie, jako niegroźnych, uniosło kosmaty łeb i wezwało stado niskim, dudniącym rykiem.

Wtedy przybyły następne. Kołysząc trójkątnymi głowami wędrowały w parach długim szeregiem, stawiając kroki powoli, z spokojem istot zdających sobie sprawę, że niewielu znalazłoby się drapieżców zdolnych im zagrozić.

- Idzie zima – westchnął Uramniak i spojrzał z wyrzutem na pałające coraz większą sympatią do linii horyzontu słońce. Ciągle jeszcze ofiarowywało dość światła i ciepła, wychodziło jednak na niebo z każdym dniem niechętniej i niechętniej. Kiedyś, za czasów pradziadów, kapłani opowiadali o słonecznej potrzebie odpoczynku i ciągłej walce z ciemną stroną nieba, później przybyli Posłańcy przynosząc Opowieść o Drugiej Stronie Świata, która potrzebowała ciepłego lata równie mocno jak okolice znane Uramniakowi. Jakkolwiek by nie było, odejście Itrów wieszczyło rychły koniec jesieni i przybycie mrozów. A także przeprowadzkę dla zwiadowców. Skończą się ich wędrówki, przyjdzie schronić się za murami fortu czekając pierwszego wiosennego brzasku.

- Lubię zimę – odezwał się towarzysz Umniaka, szczupły i niewysoki Burtan. Obserwował itry, ciągle nie mogąc się nadziwić, że te wielkie, ciężkie zwierzęta przebywają tysiące mil przemierzając niemal całe Państwo Posłańców, by zanurzyć się w Ciepłym Morzu i przepłynąć jeszcze i przez nie, ku Itrydzkim Wyspom, na które wstęp śmiertelnikom był wzbroniony. – Zimą nie przyjeżdżają tu ci ze stolicy.

- Jakby do naszej stanicy przyjeżdżali kiedykolwiek! – prychnął Uramniak potrząsając gniewnie wąsami. – Zresztą, zimą przychodzą Tamci. To już wolę stolicznych.

- Wy, Tumble – odparł Burtan odwracając na chwilę wzrok od stada – jesteście wszyscy zbyt zabobonni i zbyt poddańczy wobec władzy.

- A wy, Plechy, zbyt wszystko macie w waszych wielkich nosach – odciął się Uramniak szczerząc wielkie zęby w wesołym uśmiechu. Uwielbiał przekomarzać się z Burtanem, wiedząc, że ten nigdy nie pogniewa się na niego za żarty, które gdzie indziej mogłyby stać się powodem do pojedynku. A kto wie, może i przyczyną zamieszek? Posłańcy nie bez trudu skłonili Ludy do boskich planów i ciągle jeszcze wiele niepokojów trawiło Państwo. Plemienne bądź rasowe konflikty leżały u źródeł większości z nich.

- Wy, Tumble… - zaczął Burtan, jednak przerwał mu triumfalny pisk grupki tirraubów, które korzystając z nieuwagi zwiadowców porwały z ich sakw trzy wielkie orzechy otreskowe i uciekały teraz ile sił w małych nogach, tocząc zdobycz przed sobą. – Wy, Tumble, jesteście straszne gapy – dokończył więc Burtan i roześmiał się radośnie, bo też widok niewielkich brązowych stworzonek starających się jak najszybciej czmychnąć z niemal przerastającą ich możliwości zdobyczą był iście komiczny.

Uramniak nie odpowiedział, bo śmiał się wraz z nim. Nawet kilka itrów zatrzymało się na moment i dołączyło do śmiechu. Te z tirraubów, które obserwowały wysiłki swych towarzyszy z bezpiecznej wysokości drzew, omal nie pospadały od chichotu z gałęzi.

Przez kilka chwil świat był pełen radości.

Potem złodziejaszkowie zniknęli z łupem za drzewami, itrydy podjęły wędrówkę, zaś zwiadowcy podnieśli się z ziemi, by zanieść wieści do stanicy. Należało zacząć przygotowania do przenosin. Za kilka tygodni wielomiesięczny zmrok przykryje ziemię, nadejdą mrozy i Tamci. Trzeba przygotować stanicę na ich przybycie.

Wysłali Krzykacza, szaropiórego riłka, by zaniósł wieść przed nimi. Wbrew własnym przechwałkom nie szybszy od wiatru, ale stanowczo prędszy od pieszych zwiadowców, pognał ku stanicy, by obwieścić, że już czas!

Śmignął pod bezmyślnymi obłokami, umknął spojrzeniu przyczajonego pod niebem zabójcy - igłta by przemknąć ponad lasem ignorując tęskny zaśpiew stad szykujących się do odlotu. Pozwolił ponieść się ciepłemu powiewowi z południa, prędko minął zimną dolinę powietrza nad Spokojnym Strumieniem i wystrzelił w górę nad Pagórkiem Trzech Sióstr by nie zwalniając tempa przeskoczyć nad palisadą stanicy i wylądować lekko na uczynnym parapecie. Odczekał chwilę i gwizdnął przenikliwie, przyciągając natychmiast rozzłoszczoną uwagę komendanta."

Nie wiem, czy ten fragment przypadł do gustu komukolwiek poza mną. Trudno mi jednak oprzeć się wrażeniu, że część tych dwóch tygodni wypełnionych nie taką znów wytężoną pracą, zawłaszczy sobie dalszy ciąg tej historii.
A tak bliskie dokończenie tych dwu powieści znowu się odwlecze.

1 komentarz: