1.12.2010

105. konwencjoprecz

Przyjęło się mówić, że: "fantastyka to literatura konwencji". Sam to powtarzałem, także tutaj. A wczoraj spacer na mrozie przewietrzył mi głowę a ta wygenerowała wątpliwość. Na czym bowiem opieramy to twierdzenie?

Co to właściwie znaczy? Fantastyka rzeczywiście podlega pewnym zasadom, których podstawę stanowi konieczność zaistnienia w tekście czegoś nie istniejącego w znanej nam rzeczywistości. Może to być jakaś niemożliwa fizyka jak w fantasy (ale także w horrorrach), niewymyślony jeszcze (ale możliwy w przyszłości) wynalazek (SF), albo znaczące dla świata i odmieniające bieg historii wydarzenie (historie alternatywne). Czy jednak takie warunki brzegowe wystarczą, by nazwać fantastykę "literatura konwencji"? Do tej pory zgadzałem się, że tak. Teraz nie jestem już tego taki pewien.

Inne "literatury konwencji" to kryminał i romans. Kryminał nie istnieje bez zbrodni a romans bez wątku miłosnego. Jedno i drugie ma kluczowe znaczenie dla budowania fabuły, inicjuje ją i najczęściej wypełnia. Nie ma kryminału bez przestępstwa a romansu bez miłosnych perypetii. Czy można wskazać w fantastyce taki konieczny fabularnie element? Ano nie. Owszem, fantasy najczęściej jest o magach i/lub wojownikach, cyberpunk o "kowbojach cyberprzestrzeni". Ale czy to jest konieczne? Nie. Każdy z nas może wskazać fantasy,w którym bohaterem nie jest ani mag, ani wojownik. Można wskazać fantasy bez nieodłącznego, wydawałoby się, questu. W krajobrazach fantasy może powstać kryminał, romans, powieść społeczno-polityczna - cokolwiek. I autor może ten swój dowolny pomysł ubrać w dowolną fabułę - nie istnieje żadna definicyjna konieczność, która by mu tego zabroniła. Tak samo jest w SF, a nawet w horrorze (kto dziesięć lat temu pomyślałby, że wzruszenie nad trudną miłością okaże się w horrorze w ramach mody ważniejsze od grozy? No dobrze - kto oprócz Coppolli?). O kryminale i romansie nie da się tego powiedzieć. Owszem, bywają romantyczne i historyczne kryminały, albo kryminalne czy historyczne romanse, jednak ich osią pozostaje konwencja - zbrodnia bądź miłość i nie ma przed tym ucieczki.

Ciąży nad nami "brzytwa Lema", owo twierdzenie iż o fantastyce możemy mówić wtedy, gdy fantastyczność jest dla treści utworu niezbędna. W ten sposób np. opowiadanie "Tao Flynna" zamieszczone kilka lat temu w NF nie byłoby opowiadaniem fantastycznym, ponieważ wszystko, co ma do przekazania istnieje także na gruncie realistycznym. Ba, w tym opowiadaniu kwestia, czy Flynn posiada rzeczywiście jakieś nadnaturalne zdolności, czy też po prostu jest znakomity w swoim fachu pozostaje otwarta. Podobny do Flynna jest bohater serialu "Lie to me", czy którykolwiek z serialowych geniuszy odgadujących ludzkie myśli i intencje. A jednak w ich przypadku nie mówimy o fantastyce. Czy to możliwe, że "brzytwa" stępiała? Że fantastyka (i w ogóle literatura) rozwija się tak, że ta zasada przestaje działać? A może nigdy nie działała, a tylko my, przyzwyczajeni do "twardej" fantastyki, ukryci w cieniu Lema przyjmowaliśmy ją za pewnik?

Jeżeli warunkiem brzegowym fantastyki jest wyłącznie niemożliwość opisywanego świata, bądź jakiegoś w nim elementu, to czym to się różni od literatury realistycznej, dla której warunkiem brzegowym jest realność opisywanego świata? Toż to to samo, tylko bieguny są przeciwne. Przy takim założeniu jeśli fantastyka jest literaturą konwencji, to każdy rodzaj literatury nią jest.

Skąd więc popularność hasła? To wina statystyki i naszego wygodnictwa. Statystyki, bo większość fantasy opowiada właśnie o magach i wojownikach, większość SF o podróżach (w czasie bądź kosmicznych), większość cyberpunku o kowbojach cyberprzestrzeni itd. Ponieważ jednak nie zawsze tak jest - a nawet coraz częściej tak nie jest - statystyka nie może mieć ostatniego słowa. Jakie znaczenie ma wygodnictwo? Miło nam rozsiąść się w ciepłym grajdołku i na dowolny atak krytycznoliteracki wzruszyć ramionami i oświadczyć: "fantastyka jest literaturą konwencji". Krytycy, tak głównonurtowcy, jak i ci, którzy z fantastyki wyrośli i nosa poza nią nie wystawiają, dysponują wygodnym, użytecznym kluczem. Autorzy na pytanie: "a dlaczego nie próbowałeś szukać innych rozwiązań" mają gotową, powszechnie akceptowaną odpowiedź, a czytelnicy wymówkę uspakajającą sumienia, gdy przechodzą nad wyświechtanym schematem, albo potknięciem niezłego autora, bądź niezłej powieści. "Fantastyka jest literaturą konwencji" - śpiewamy niczym hymn i bardzo nam z tym dobrze. Wyjście poza ten fałsz wymagałoby od nas wszystkich wysiłku. A kto lubi się wysilać?

PEES. Poklikałem i okazało się, że Ziuta też o tym pisał i to parę dni wcześniej niż ja. Albo wcześniej spacerował, albo to po prostu lepszy młodzieńczy refleks.

5 komentarzy:

  1. Ostatnia szansa Nowej Fantastyki na przedłużenie przeze mnie prenumeraty: felietony Agrafka w każdym numerze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja z kolei poczytałbym pismo, w którym mógłbym czytać felietony i poważniejszą publicystykę Orbita, Szostaka, Ziuty, Twardocha, Czereśni, teksty popularnonaukowe Dukaja, Huberatha, może Podrzuckiego,Lewandowskiego... Taki lepszy Czas Fantastyki:).
    Szkoda tylko, że co najmniej połowa z wymienionych nie znalazłaby czasu. Chyba, żeby pismo stać było na odpowiednie im płacenie.

    OdpowiedzUsuń
  3. sorry że dopiero teraz :) z tą konwencją to oczywiście lenistwo, a także - traktowanie wszystkich gatunków jako budulca tego samego rodzaju. a przecież fantastyczność dotyczy - w dużym uogólnieniu - ontologii świata przedstawionego, a kryminał, romans - płaszczyzny stricte fabularnej. a tam już można mieszać wszystko ze wszystkim. ale nie wszyscy o tym wiedzą, bo co rusz napotykam recenzje zaczynające się od: "ni to SF, ni to thriller, ni kryminał...".

    OdpowiedzUsuń
  4. To teraz ja sorruję za późną odpowiedź:).
    Myślę, że potykamy się też o granicę, za którą pewne umowności i stereotypy przestają być użyteczne. Bo na pewnym - bardzo podstawowym poziomie są takimi, pomagają nam przecież organizować sobie życie. Kłopot w tym, że jeśli przyglądamy się jakiemuś zagadnieniu bliżej potrzebujemy nowych, dokładniejszych definicji.
    Swoją drogą my się tu wszyscy tak ładnie mniej więcej zgadzamy, a z Cetnarem odbyłem burzliwą dyskusję, bo on się upierał, że fantastyka to jednak konwencja i już. A jak coś nie jest konwencjonalne to przestaje być fantastyka. Oj, skrytyczał nam mainstreamowo Cetnar;). A poważnie - pogrzebię za tą dyskusją i jeśli się zgodzi, wrzucę ją na bloga, bo warta jest tego.

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest komentarz o bardzo mądrej treści ^_^

    OdpowiedzUsuń