26.01.2011

114. chwila w puchu

Nosiwoda, który wydał dziś pisemny wyraz zaskoczenia: "Notka dzień po dniu?!" teraz dopiero wpadnie w zdumienie. Zastanawiałem się, czy nie poczekać z tym wpisem, by nie zaburzać jego porządku świata, postanowiłem jednak ulec pokusie i zanotować, że zdarzyła się rzecz nieczęsta. Wpadłem w błogość. Ponieważ chwile sympatyczne bywają krótkie a często same niosą w sobie nasienie zagłady długo to nie potrwało. Zaraz dopadł mnie wyrzut sumienia, że czuję się wyjątkowo dobrze gdy inni czują się wyjątkowo źle, potem zacząłem się zastanawiać jak o mnie świadczy fakt, że w wspaniały nastrój może mnie wprawić zbiór literek. Na końcu odezwała się zazdrość, że ja bym tak tych literek nie poukładał. Trudno. Grunt, że zostałem uwiedziony już od pierwszego akapitu, że chłonę zdania i aż skręca mnie z zachwytu. I że 170 stron radości jeszcze przede mną.

A przyczyna tych nadspodziewanych emocji ma swe źródło w takim oto otwarciu książki:

Bogowie goszczą w literaturze przelotnie. Pojawiają się i pozostawiają w niej ślady swoich imion. Ale też szybko literaturę porzucają. Za każdym razem, gdy pisarz decyduje się wspomnieć o nich choćby słowem, musi ich sobie pozyskiwać na nowo. Ta konieczność zabiegania o bogów, która poprzedza ich obecność, świadczy zarazem o ich znikaniu. A nie zawsze tak było"

To kolejna wydana w Polsce książka Roberto Calasso. Tego samego, którego "Zaślubiny Kadmosa z Harmonią" cytowałem 28 wpisów temu. Czy mi się wydaje, czy najczęściej cytuję tu włoskich pisarzy?

1 komentarz: