Właśnie dowiedziałem się, że Apple opatentowało pewien zestaw... gestów. Ma to oczywiście związek z rozwojem technologii doganiającej powoli wizje autorów cyberpunka, uważających, że komputerami powinno się sterować nie przy pomocy klawiatury lecz gestów właśnie. Użytkownicy języka migowego nie zostaną zalani falą pozwów, ale już firma, która chciałaby używać tych gestów przy własnym systemie obsługi np. komputera może liczyć na uwagę prawników Apple. Naturalnie taki postępek ma służyć zapewnieniu firmie Apple zysków w przyszłości (podobnie jak opatentowanie samego rysunku jabłka, albo opatentowanie przez inną firmę słowa: "face").
Pytanie, czy nie ograniczy to rozwoju technologii? Domorosły twórca opracowujący nowy system w "garażu" (tak powstawali dzisiejsi giganci) może mieć do wyboru - albo porzucić projekt, albo oddać go Apple, bo może nie być go stać na zapłacenie daniny firmie. Z drugiej strony może właśnie te wszystkie patenty właśnie nakręcają rozwój technologii, bo zmuszają potencjalnych przyszłych Gatesów i Jobbsów do szukania zupełnie nowych rozwiązań.
Być może zatem odruchowy sprzeciw, jaki wywołuje we mnie taka praktyka patentowania czego się da, nie ma sensu. Trudno mi jednak pozbyć się niechęci wobec takiej polityki firm. Może to irracjonalny opór wobec zmieniającego się świata, może efekt przeczytania zbyt wielu cyberpunkowych powieści straszących władzą korporacji?
W przezwyciężaniu go nie pomagają mi i inne doniesienia ze świata. Na przykład taka, o nowym pomyśle fejsbuka na zwiększenie przychodów. Czyżby ta piękna kraina wolności, jaką jeszcze niedawno zdawał się być internet, coraz wyraźniej zmieniała się w pełne niebezpieczeństw pole walki, o którym pisali Gibson i jego następcy?
Nic nowego pod słońcem, zawsze tak się dzieje. Kolumb odkrył Amerykę, by obejść "prawa patentowe" na drogę do Indii i ten nowy kontynent zaraz po dokonaniu profilaktycznej rzezi tubylców stał się oazą wolności (w każdym według propagandy, w którą chętnie wierzyły niespokojne duchy, których europejskie państwa chętnie się pozbywały). Mało kto już chyba tak myśli o dowolnym z amerykańskich kontynentów. Czemu inny los miałby spotkać nową ziemię obiecaną - internet? Zwłaszcza, że łatwo się z tym godzimy. Na całym świecie ludzie chętnie oddają swoje dane portalowi społecznościowemu, a i ja pisze teraz posługując się narzędziem danym mi przez firmę śledzącą niemal każdy mój krok (a może nawet każdy, teraz i za pośrednictwem telefonu). Wszystko w imię wygody.
Zasadniczo jedyne wyjście widzę tutaj w tym, że Apple nie opatentował (o ile dobrze rozumiem artykuł) porozumiewania się z komputerem w postaci gestów w ogólności, a tylko pewien zestaw konkretnych gestów (zapewne z odpowiednimi algortymami ich rozpoznawania). Jeśli tak rzeczywiście jest, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby na przykład środowisko Open Source opracowało własne metody i inne zestawy gestów. No chyba, że patent jest na "Zdalne sterowanie komputerem, zwłaszcza za pomocą gestów" i obejmuje wszelkie możliwe gesty mogące służyć sterowaniu interfejsem systemu.
OdpowiedzUsuńJasne. Ale - z tego co widzę - Apple opatentowało dość proste, momentami naturalne gesty. Pytanie, czy po kolejnym patencie, albo dwóch nie okaże się, że "spóźnionym" pozostają tylko dziwaczne, uciążliwe łamańce.
OdpowiedzUsuńA gdyby - jak czasem w filmach SF - sterownikiem było całe ciało? Droga do tego od kinect nie musi być daleka. Microsfot mógłby więc opatentować pewne pozy dla całego ciała. A teraz - to już fanastyka - wyobraźmy sobie świat pozostający w stałym kontakcie z siecią w sposób głębszy niż obecnie, wymuszającym kontakt z siecią non stop dla prawidłowego funkcjonowania. Jeżeli np. Apple i Microsoft opanowałyby najbardziej naturalne gesty i pozy, ludzie korzystający z innego, tańszego oprogramowania zmuszeni byliby do dziwacznych wygibasów i ulice miast zmieniłyby się w paradę Klubu Dziwnych Kroków:).