25.01.2011

112. wstrząsające plany podboju rynku

Ponieważ zasiedziały nad dwiema powieściami nic (prawie) w ubiegłym roku nie opublikowałem, postanowiłem uchylić drzwi do graciarni z swoimi pomysłami i co pewien czas umieszczać tu fragmenty, lub zapowiedzi dzieł, które przyniosą mi sławę. Oto pierwszy z nich:

- Nie rób tego!
Zatrzymała się odruchowo, trochę zaskoczona i niespodziewanym okrzykiem i trzepotaniem serca, nagle ożywionego, może przestraszonego, może pobudzonego przeczuciem, którego sama jeszcze nie rozumiała.
A przecież nie robiła nic nadzwyczajnego. Pochylała się właśnie nad porzuconą na drodze do szkoły ulotką. Z czarnej kartki kusiły ciemnozłote litery naznaczone gdzieniegdzie brązowawymi plamami. Wiedziała, że to reklama „Kurhanu”, nowego popularnego klubu sprytnie łączącego mody na mrok i klimaty słowiańszczyzny. Nigdy tam jeszcze nie zaglądnęła i ciekawa była, jaką nową imprezę w nim szykują. Każda była inna i – jak szeptano – niepowtarzalna.
Już prawie dotykała ulotki. A Juliusz po prostu podszedł tym swoim specyficznym krokiem, równocześnie ciężkim, powolnym, jak i pełnym wdzięku, podniósł ją i schował do kieszeni.
- Nie powinnaś tego robić – głos stojącego za Juliuszem Ariela jak zwykle był zmysłowo głęboki, kuszący lekką, chyba wystudiowaną chrypką czającą się w tle, niczym drapieżnik pomrukujący na nieświadomą niczego ofiarę.
– To nie miejsce dla ciebie.
Juliusz tylko potwierdził słowa przyjaciela lekkim skinieniem głowy. I on zamruczał coś niezrozumiale, krótko. Nigdy nie mówił wiele, a jeśli już to cicho, wydając raczej pomruki niż słowa.
Bił od niego ten sam, niezwykły, charakterystyczny zapach, który czuła przy nim zawsze. Używał jakichś oryginalnych, niezwykłych perfum niosących wspomnienie pierwotnego wilgotnego lasu, zwierzęcości, czegoś mrocznego i nieposkromionego. Ariel był drapieżnikiem, Juliusz stanowił tajemnicę.
Trudno było nie poczuć irytacji wobec pewności siebie tych dwu. Trudno było się przeciw niej nie zbuntować. Wiedziała dlaczego nie chcieli, by chodziła do „Kurhanu”. Wszyscy w szkole znali jej przeszłość, powodów, które zmusiły ją do przeprowadzki nie udało się ukryć. Ku jej zaskoczeniu nie wyśmiewano ją, ale – co może bardziej irytujące – starano się ją chronić, jakby była nadwrażliwym dzieciakiem.
- Niby czemu? – zawołała ostro wyciągając rękę po ulotkę. – Znalazłam! Daj mi ją!
Zaskoczyła ich.
- To i tak z zeszłego tygodnia – bąknął Ariel. – Chodź, Jul.
Juliusz uśmiechnął się – jak to on ostrożnie, jakby bał się uśmiechu. Wcześniej zmiął ulotkę, teraz wyprostował ją i podał Sonacie. Wymruczał coś, co brzmiało jak przeprosiny. Wciąż jeszcze czując gniew Sonata spojrzała w jego oczy szukając w nich śladu kpiny. Pozostawały jednak takie, jak zawsze – ciemne, poważne. Czaiło się za nimi coś, co przyprawiało wszystkie dziewczyny w szkole o dreszcze, ale i sprawiało, że Juliusz był niemal równie popularny jak Ariel – z trudem tłumiony głód, jakby Juliuszowi wciąż mało było życia i bez ustanku szukał go u innych
.

Tyle otwarcia. Oczywiście akcja rozwija się tak, że Sonata i Juliusz zaczynają czuć do siebie pociąg. Z czasem ona odkrywa przyczyny jego mrukliwości, powolności, a także przyczynę używania przezeń szczególnie mocnych perfum.

Juliusz jest zombie. Zupełnie nie rozumiem, jak dotąd można było pominąć ten temat. Skoro rozkwitła moda na romanse z potworami, a równolegle do niej triumfy święci moda na zombie, oczywistym wydaje się połączenie ich obu. A tu nic. Nikt nie pochyla się nad rozterkami dziewczyny, która pokochała zombie i – jeszcze większymi – rozterkami zombie, które pokochało dziewczynę. Nikt nie łamie serc opisując przeszkody stojące na drodze ich miłości, wśród których niezrozumienie świata może okazać się najmniejszą.

Pomyślcie nad siłą sceny (gdzieś w okolicach piątego tomu), w której Sonata, po kilku tomach rozterek, decyduje się wreszcie połączyć ostatecznie z ukochanym i żąda odeń, by ją ugryzł.

Oczywiście, Juliusz nie byłby takim typowym zombie, co to, to nie. Powieść demitologizowałaby te smutne stwory, pokazywałaby, że potrafią myśleć i czuć. I kochać. Choć mówienie wychodziłoby im średnio. Ale za to jak potrafiłyby mruczeć…

Mam już hasło reklamowe: „Zwykle zjadają mózgi. On zdobył jej serce”.

Tylko z tytułem mam jeszcze problem. Ale jak tylko wymyślę – będzie przebój!

W następnym odcinku - "Tomek na lodowej pustyni", jeszcze straszniejsze, jeszcze mocniejsze i mroczniejsze ale bez zombie.

12 komentarzy:

  1. Kurde, ostatnio czytałem zapowiedź powieści, w której zombizm jest chorobą przenoszoną drogą płciową i teraz, cholera, nie mogę jej znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, było coś takiego, nawet pomyślałem, że ktoś "rąbnął" mi pomysł, ale to nie był romans:).

    OdpowiedzUsuń
  3. http://3.bp.blogspot.com/_85otoKCACkQ/SMMlpz5-ryI/AAAAAAAAAkA/NaC4LpoZBaQ/s400/zombie+love+.jpg

    Swoją drogą nie rozumiem tekstów typu "sexy zombie". Brrr.

    OdpowiedzUsuń
  4. Agrafku, z przykrością muszę ci donieść, że miłość w wykonaniu zombie jest już obecna w literaturze. Chociażby w tym wiekopomnym dziele (polecam blurba:P): http://katedra.nast.pl/ksiazka/9945/Browne-S-G-Lament-zombie/

    OdpowiedzUsuń
  5. Robert Merton kiedyś podzielił się taką myślą: "Plagiat wyprzedzający zdarza się wtedy, gdy ktoś kradnie twój oryginalny pomysł i ogłasza go na sto lat przed twoimi narodzinami"

    Może się te sto lat i przed narodzinami nie zgadza, ale mamy tutaj ewidentny przykład plagiatu wyprzedzającego. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie, to się nie sprzeda, to znowu stary, zmolały motyw pięknej i bestii. Dałbyś lepiej jakiś romans między pięknym licealistą a porywającą zombiaczką.

    OdpowiedzUsuń
  7. Shadow, no masz, no! Ale to stało się właśnie to, o czym napisał Maeg.
    Czereśnia - zupełnie nie czuję "pięknych licealistów":P. Niemniej, rzecz do przemyślenia. A może to byłaby piękna licealistka i namiętna zombiaczka? Byłoby łatwiej, niż starać się wykrzesać zrozumienie dla piękna licealisty:).

    OdpowiedzUsuń
  8. Widzę, że konsekwentnie chcesz pisać romans z pozycji kobiecej, a mię chodziło po głowie bardziej odwrócenie perspektywy :>

    "Piękna licealistka i namiętna zombiaczka" --- mmm, "Szamanka 2: Reaktywacja"?

    A ja mam już nawet fragment:

    - Moja Ty zombinko - szepnął czule i pogładził jej policzek; skóra była przyjemnie chłodna. Starał się być delikatny, bo przy mocniejszym ruchu mięso odchodziło od kości.

    OdpowiedzUsuń
  9. To może przenieść akcję ze szkoły do np. dużej firmy jak robią polskie komedie romantyczne? Np. ona jest modelką, a on fotografem. "Mówili o niej, że jest sztywna i zimna, on odkrył w niej coś więcej". Albo: "W branży ceniono jego zimne spojrzenie. Powiadano, że jego zdjęcia przejmują dreszczem, bo widać w nich dziwną, niepokojącą martwotę":).
    W ogóle możemy się zastanowić - gdzie jeszcze nie było zombie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Pójdźmy dalej: "Samo mięso" - Pismo porno dla zombie :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Przeczytałem Ani. Nie spodobały się imiona. Nie przewiduje sukcesu.

    OdpowiedzUsuń
  12. Tam do licha! Niefart. Cóż, w takim razie będę musiał wykombinować co innego.

    OdpowiedzUsuń