21.03.2011

121. konsekwencje wizyty siostry

W pokoju obok regularnie, co trzy godziny, budzi się dziecko. Prawdę mówiąc nie doświadczam tego, śpię na tyle mocno, by nie poruszały mnie żadne płacze, prócz tych w okolicach szóstej rano, kiedy sam wstaję po krótkiej utarczce z budzikiem. Niemniej wtedy słyszę ów zupełnie nie dotkliwy dla mnie płacz i mogę się pozastanawiać czy nie ociera się o mnie właśnie cień tego, co doświadczają ojcowie – płaczu dziecka. Ojcowie, którzy to czytają, teraz się pewnie uśmiechnęli pobłażliwie. Co ja tam mogę wiedzieć. Ano, owszem, myślę o tym „bezwładnie, jak to w mocy człowieka ślepego, który jedynie podejrzewa prawdę, lecz jej nie zna.” Niemniej od takich podejrzeń biorą się czasem ciągi myślowe towarzyszące człowiekowi od otwarcia oczu, poprzez poranny prysznic, szybki jak poranne śniadanie wykrojone prawie niedbale, jeszcze pod kontrola trochę zdziwionych oczu, świeżych i cieszących się wschodzącym słońcem zupełnie inaczej niż już trochę zmęczone oczy obracające się ku słońcu zachodzącemu. Jeśli jest coś naprawdę przykrego w pracy nakazującej poranne wstawanie (to akurat plus) to właśnie ów pośpiech utrudniający cieszenie się porankiem.

Najlepiej myśli się oczywiście podczas spaceru do pracy. Jest równie pospieszny jak śniadanie, ale jednak trwa dłużej. Tak więc – ojcostwo. Gdy moja siostra przyjechała do domu uniosła zaraz córkę, w sposób podobny do tego, jakiego używali dawniej ojcowie, by ukazać dziecko bogom. Gest siostry nie był tak niebosiężny, choć przecież nie umiałbym spotwarzyć go nazywając „błahym”.

- No i do kogo jest podobna? – zapytała siostra.

To jeden z tych testów, jakie nieustannie oblewam. Rzadko odkrywam podobieństwo niemowląt do kogokolwiek. Zobaczyć je to dar bliski temu, który pozwala dostrzegać kobietom barwy istniejące tylko dla nich. Bo też zwykle kobietom wystarczy rzut oka na niemowlę, by zdobyć wiedzę o wszystkich jego pokoleniach, odkryć kto z kim co zrobił, jak i dlaczego dwieście lat temu. Kształt nosa, będącego dla mnie tylko nosem, dla kobiet jest drogowskazem, początkiem plątaniny ścieżek wiodących w labirynty przeszłości. Myślę sobie – może ojcowie też to potrafią? Bo ojców dzieci odmieniają. Mało się o tym pisze i mało się o tym mówi. Wiemy, że kobiety, gdy znajdą się w stanie błogosławionym stają się istotami kapryśnymi, co ich mężowie wybaczają, czasem z pobłażliwymi, czasem z udręczonymi uśmiechami (dawniej rozwiązywano taką sprawę prościej – kobieta przy nadziei była istota nieczystą, niemal opętaną). Wiemy, że gdy urodzą zachodzi w nich zmiana, inaczej już patrzą na świat, a i dla świata nie są już takie, jak kiedyś. Najstraszliwiej, najwyraziściej opisał to Martin, dla którego matki to socjopatki za nic mające sobie prawa społeczne, wielkie ludzkie moralności czy choćby próby porozumienia ze światem ludzi żyjących wedle zasad. W imię dobra swoich dzieci zabijają, lub każą zabijać bez mrugnięcia okiem. To matki wywołują wojnę w świecie „Pieśni lodu i ognia”; nie ma w tym cyklu chyba istot równie bezwzględnych jak one. Ojcowie u Martina to tylko bezwolne, nieszczęsne i raczej tragiczne narzędzia w rękach matek. Nie widać w tych powieściach, by fakt posiadania dzieci odmieniał ich jakoś. Tak, jak całe swoje życie traktowali jako obowiązek (bądź przygodę), tak i ojcostwo traktują na te same sposoby.

Czy ktoś starał się ukazać przemianę ojców? Próbowałem sobie przypomnieć to podczas spaceru do pracy. Ci wszyscy mężczyźni, którzy odkrywają w sobie nagle wcześniej nie przeczuwane wrażliwości, którzy odnajdują w życiu cel. Ojcowie nie piszą zwykle cykli fantasty, brak im na to czasu. Ojcowie, chyba, nie piszą o dzieciach. Ojcowie piszą przede wszystkim o własnych ojcach, o ich odkrywaniu i próbach zrozumienia. Mogą być ci ojcowie demiurgami, mogą być pogrążonymi we śnie osiami wszechświata, mogą być pełną niepokoju i grozy tajemnicą. Może więc chłopcy rodzą się po to, by zostać ojcami, przeczuwają to i gdy wyrastają na pisarzy piszą nie wprost o dzieciach, ale właśnie o ojcach, a zatem o sobie i swoich synach i tak bez końca. Czego by nie wymyślili, wyprzedził ich wszystkich Homer opisujący ojca, jako Tego, Który Wciąż Jest W Drodze Do Domu. Odyseusz wędrując myśli ckliwie o swojej żonie i o synu, to tęsknota za nimi napędza jego podróż. Wyobraża sobie jak ich powita, a jego marzenia pewne są tkliwej miłości. A jednak wraca by powiedzieć: „Stań po mej prawicy Telemachu, gdy będziemy zabijać wrogów”. Jeśli to miłość, to bardzo szorstka oddająca to, czym jest ojcostwo w literaturze – oczekiwaniem i obowiązkiem, ale przede wszystkim wiecznym wracaniem do rodziny. I może nawet nieźle oddaje to status mężczyzn, ciągle szukających dla siebie wykrętów. Kobiety zostają matkami i są gotowe choćby podpalać świat. Mężczyźni, choć zmodyfikowani, tak by rozwiązywać krzyżówki kryjące się w rysach twarzy dzieci, by czuć tkliwość na widok zmarszczonego noska i płakać ze wzruszenia, gdy dziecko się uśmiechnie, wciąż pozostają w znacznym stopniu mężczyznami, którymi niegdyś byli. Przed całkowitą, totalną zmianą uciekają na wojny i wyprawy, chowają się za wznoszonymi przez siebie katedrami, kryją się w pasjach wykształconych w dzieciństwie, a ostatecznie używają wytrycha i konserwują siebie podsuwając dzieciom własne zabawki – modele pociągów i samolotów, albo statków kosmicznych i X-skrzydłowców. Podczas, gdy kobieta staje się osią domu, mężczyzna poprzestaje na ciągłym do niego wracaniu i tłumaczy swoje spóźnienia snując bajki o syrenach i czarodziejkach.

O tym też, czasem, opowiada fantastyka.

5 komentarzy:

  1. Piękny wpis. Zadziwiająco trafny, a do tego ta jego zadumana forma i piękna literackość... Ech...
    Co prawda popełniłeś jakieś małe pomyłki (wczesny ranek to dla ojca być może jedyny moment, kiedy może cieszyć się wolnością, więc niektórzy, np. ja, przedłużają go, wstając jeszcze wcześniej i jeszcze), w zgadywaniu nie utrafiłeś (nos dalej pozostaje tajemnicą - ojcowie po prostu mają większą motywację, by opanować sztukę dyplomacji), ale i tak - wpis bardzo udany. I udatny.

    Przemiana ojców? A Dębski, żeby daleko nie szukać, to jego Owen Yates - piękny superbohater-tatuś. Wzór do naśladowania, niestrudzony, nieustępliwy, a przecież miękki. I ma jedną, bardzo rzadką cechę: potrafi wypoczywać w samym środku tego cyklonu, jakim naprawdę jest rodzina. Oko cyklonu znajduje się gdzieś koło wspomnianej przez Ciebie osi.

    Chyba nie udała Ci się alegoria. Zatem zmień ją na słońce i planety: gdy matka jest słońcem rodziny, ojciec orbituje i raz jest w afelium, raz w peryhelium. A wszystko po to, żeby na płaszczyźnie emocji zamienić się rolami z matką swoich dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podoba mi się alegoria słońca i jego satelity. Choćby dla niej wartało napisać wpis nr 121.

    To, co napisałeś o dyplomatycznym podejściu do nosa wskazuje dodatkowo, że przemiana mężczyzny w ojca nie jest tak totalna. Mnie to odpowiada:).

    Owen Yates - rzeczywiście, nie pomyślałem o nim. Pamiętam, że chciał się zmienić, obiecał nawet Pymie, że porzuci detektywienie, ale nie oparł się pokusie. To i tak lepiej, niż Marlowe, który, niekanonicznie, ale jednak, się rozwiódł. Taki Wiedźmin "wolał" zginąć niż założyć rodzinę (choć deklarował co innego).

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry tekst, ta proza dźwięczy, ma mądrość, zadumę i nastrój, słowem - poezję. Rozwijasz się w interesującym kierunku, agrafek (chyba tak trzeba Cię zwać na tych łamach?). Ciekaw jestem Twego nowego tekstu publikowanego w f&sf. Tak trzymaj!
    Swojego bloga (jeszcze świeży jak ciepłe bułeczki:
    http://andrzej-zimniak.blogspot.com/
    traktuję mniej literacko, trafiają tam różne odpryski myśli, reminiscencje, relacje, w zamyśle z bardzo różnych dziedzin - wszak dusza chemika w epistolarnym ogródku skazana jest na meandrującą ścieżkę. Tak czy inaczej dołączam do blogowego bractwa pozostając przy nadziei, że to zastymuluje moją pracę literacką (a nie zadziała odwrotnie).

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję. Mam nadzieję, że opowiadanie w F&SF Cię (i każdego innego czytelnika) nie rozczaruje. Przy czym nie jest ono nowe, ma już cztery, albo pięć lat.

    OdpowiedzUsuń