Najpierw sam zepsułem sobie internet i długo unikałem jedynej możliwości jego naprawienia w postaci sformatowania dysku (system tak się skiepścił, że nie przyjmował naprawiania i ignorował sterowniki karty sieciowej), a kiedy wreszcie się zmobilizowałem, przyszła taka burza, że wyłączyła wszystko, wszystkim w okolicy. Z twej okazji w nową Alicję zacząłem grać dopiero wczoraj w nocy i jeszcze nic nie mogę o niej napisać. Mogę za to napisać o Sapkowskim, którego powieść po raz prawie pierwszy wylądowała na taniej książce. Ale nie dlatego pokusiło mnie, by o nim napisać, a dlatego, że z braku sieci przeczytałem cały cykl wiedźmiński.
Powieści zyskały po latach. Gdy czytałem je na bieżąco, drażniło mnie, że wiedźmin stał się fajtłapą, a trzeci tom polega na tym, że bohaterowie jadą. Teraz już mi to nie przeszkadzało. Okazało się, że wiedźmin, choć pokazał swoją wredniejszą naturę, fajtłapą jednak się nie stał a przejeżdżony tom trzeci, choć nadal uważam, że zmieściłby się cały w jednym rozdziale, może dwóch, czytało mi się lepiej niż początek tomu czwartego. Na nowo polubiłem bohaterów, nawet Ciri, którą szczerze nienawidziłem lata temu, teraz zyskała.
Przy tych wszystkich zaletach wciąż drażnią mnie "tarantinizmy" Sapkowskiego, czyli upajanie się własnym kunsztem i oddawanie artystycznej masturbacji. Podobnie jak w ostatnich filmach Tarantino, sporo jest w cyklu wiedźmińskim fragmentów, które służą jedynie pielęgnowaniu autorskiego samozachwytu. Jeśli kocha się obu twórców zapewne nawet podziwianie ich narcyzmu może cieszyć. W innym przypadku, potrafi to zmęczyć, wywołać wzruszenie ramion.
Nie popełniałbym jednak wpisu o wiedźminie, gdyby nie myśl, która dopadła mnie na sam koniec - "tak się już chyba dziś nie pisze". Dziś w literaturze popularnej wygrywają powieści bardziej serio, bez ironicznego dystansu. Oczywiście, twardziele cedzący bon moty nadal są w cenie, o tego się chyba nie uwolnimy. Ale cała ta niby postmodernistyczna mieszanka, gry i nieustająca kpina, igranie z całkiem współczesnymi hasłami i spora dawka prostego cynizmu to już, mam wrażenie, przeszłość. Teraz rządzą i wyznaczają kierunki: Erikson, Martin, Wegner i żaden z nich nie kpi. Nie znaczy to, że są to autorzy pozbawieni poczucia humoru. Jednak unikają kpiny. Tyrion Lannister może być kpiarzem, ale jest postacią dla autora i czytelnika poważną. Martin nie puszcza oka do czytelnika, nie próbuje grać z nim w żadną z ironicznych gier. Sapkowski, nawet, gdy opisywał najtragiczniejsze wydarzenia, gdy pisał o wzniosłych uczuciach, szybko uciekał w ociekający kpiną i ironią opis jakiejś innej sytuacji. Wiedźmin mówił o miłości i przyjaźni, a ktoś inny zaraz nich kpił, a my wiedzieliśmy, że autor igra z nami. Aż zacząłem się zastanawiać, czy Sapkowski nie przegrał próbując napisać powieści naprawdę na poważnie, ale nie umiał wyzwolić się z obowiązkowej pozy zdystansowania do świata, tak wymyślonego, jak i rzeczywistego. Kiedy mamy naście lat taka poza jest wręcz obowiązkowa i kiedyś była obowiązkowa w literaturze popularnej, bo przejmowanie się losami swoich bohaterów i - co gorsza - szczere używanie wielkich słów świadczyło o słabości. Dziś Wegner mówi na spotkaniu autorskim, że honor jest dla niego ważny i że traktuje go poważnie. U Sapkowskiego pozytywni bohaterowie udają, że nie wiedzą, co to honor, gotowi są z niego nieszczerze pokpiwać, może dlatego, że sami zadają sobie wciąż mnóstwo pytań, co może umknąć czytelnikowi skupionemu na kabaretowej stronie powieści. Bo kabaretem bywa i to gorzkie i to prześmiewcze odnoszenie się do wydarzeń i idei z naszej rzeczywistości, które tak bardzo się kiedyś u Sapkowskiego podobało. I ten kabaret właśnie w cyklu wiedźmińskim przeszkadzał mi teraz najbardziej, nawet jeśli mnie bawił. Nie dlatego, że był zły - kiedyś zaśmiewałem się przy nim do łez, a i teraz przecież mnie bawił, zmuszał do refleksji tam, gdzie autor tego chciał. Ale dziś się już tak nie pisze, a mnie przecież także przekształciła ta nowa sztuka pisania. W czasach, kiedy powieści Pratchetta robią się coraz poważniejsze, styl Sapkowskiego stał się nagle archaiczny. Dziś pisarze chcą, byśmy wpadali po same uszy w światy ich powieści zapominając o świecie rzeczywistym, byśmy żyli życiem ich bohaterów. Sapkowski uważał, że to bohaterowie fantasy powinni przynajmniej choć trochę żyć życiem i problemami czytelników.
Poniekąd Sapkowski zrobił czas jakiś temu to, co wymyślił sobie Mieville - wziął fantasy i spróbował opowiedzieć w niej coś inaczej, nie rezygnując przy tym z żadnego chyba toposu tej literatury. Ale Mieville, nowoczesną modą, podchodzi do swojego pisania poważnie. I być może dlatego nad nim pochylają się krytycy, a Sapkowski ma obecnie znaczenie głównie historyczne, a i to w okrojony sposób - jest facetem, który rozruszał wydawniczo polską fantastykę i przynajmniej jedno pokolenie następców naznaczył stylem, który daremnie starali się kopiować. Ale nawet to się zmienia.
nie czytałam Martina, Erisona ani Wagnera, Sapkowskiego czytałam dawno (2/3 gimnazjum). więc właściwie trudno mi wywnioskować, co nazywasz "pisaniem poważnym" i czym jest "dystans" (tu: we współczesnej fantasy, ale i wogle). ale mam wrażenie, że vonnegutowskie "zdarza się" boli bardziej od DRAMATYCZNEGO POWAŻNEGO ITD.! rozdzierania szat - vonnegut tapla się w absurdzie, ale czyta się go, a w każdym razie ja go czytam, BARDZO SERIO. może przestałam czytać polską fantastykę, bo nie spełniała mojego zapotrzebowania na zryte poczucie humoru? (niespecjalnie oddzielam literaturę od życia). sapkowski (taki, jakiego pamiętam) podważał świat przedstawiony (byłam krótko po władcy pieścieni, to chyba istotne..), czyniąc co przez to bardziej realnym. narracja demaskująca samą siebie jako narrację wydaje mi się bardziej godna zaufania niż ta skryta za Prawdą.
OdpowiedzUsuńale to chyba bardziej ogólna reflesja...
kurcze, też dawno nie czytałem Sapkowskiego.
OdpowiedzUsuńW przeciwieństwie do artu jestem ostatnio za literaturą nieironiczną. Wszystko przez Mackiewicza (ale Vonnegut czeka w kolejce, więc pewnie niedługo).
Podając przykłady pisarzy "poważnych", wymieniłeś agrafku Wegnera. Nie wiem za bardzo, jak się sprzedaje i jakie ma oddziaływanie, ale na razie w Polsce rządzi Sapkowski. To pisarz, który wychował pokolenie autorów i czytelników. Na starym forum, bodaj w 2005, Maciej Guzek napisał, że wchodzący właśnie debiutanci są wychowani przez Sapkowskiego, Gaimana, Pratchetta. Grzędowicz zaprzeczał rok temu, żeby istniało jakieś "pokolenie AS-a", ale on myślał o bezpośrednich naśladowcach. Ciekawe więc, czy doczekamy się polskiego Mieville'a (anty-Sapkowskiego, tak jak Mieville robił się z różnym skutkiem na anty-Tolkiena).
Kilku autorów piszących "niepoważnie" się znajdzie. Problem jest taki, że... no cóż, asy pióra to nie są, przez co o ich książkach głośno nie jest.
OdpowiedzUsuńrozpatrując pod kątem ilości to pulpą dalej włada ironizowanie. "Poważni" są za to autorzy "intelektualni". Te wszystkie dukaje, Twardochy...
OdpowiedzUsuń@artu - i w moim przekonaniu Vonnegut akurat, przy całej swojej ironii pisze bardzo poważnie. Wytworzył własny styl i trzyma się go. Sapkowski natomiast szaleje. Z jednej strony pisze bardzo emocjonalnie i w tych emocjach dystansu nie buduje, ale równocześnie stara się wyraźnie zaznaczać swój dystans do świata, tak opisywanego, jak i przedstawianego. A dystans ten buduje przez kpinę połączoną z bardzo wyraźnym popliterackim cynizmem.
OdpowiedzUsuńNo i wyraźnie widać u Sapkowskiego zabawę, widać, że siedzi w literaturze popularnej i celowo wpisuje jej schematy w powieść (czasami nimi gra, a czasem wpisuje całkiem poważne sceny jakby tworzył je według np. westernowych przepisów).
@ Ziuta - na zadeklarowanego "anty-Sapkowskiego" nie liczę, nie bardzo też wiem jak by miała taka anty-S twórczość wyglądać. Grzędowicz "pisze Sapkowskim" w PLO bardzo mocno - od otwarcia poprzez odwołania do naszej kultury i popkultury, bohatera i język jakim posługują się twardziele aż do komentarzy do naszej rzeczywistości. Nie pozwala sobie na tyle żartów co Sapkowski i to właściwie główna różnica.
Wegner porównywalnego z Sapkowskim wpływu nie ma i pewnie mieć nie będzie, bo czasy już nie te. Przed Sapkowskim mało kto w Polsce pisał fantasy, a fantastyka słabo istniała wydawniczo. W tej chwili wydawnictw jak mrówków, a fantasy pisze chyba większość autorów. Sapkowski wszedł na rynek niemal dziewiczy i niemal pusty, Wegner musi przepychać się w tłumie i pierwszy już być nie ma szans.
Tym się jednak różni od Sapkowskiego, że dochowuje wierności konwencji tam, gdzie Sapkowski ją łamał notorycznie i z premedytacją. Pod tym względem, przeciwieństwem Sapkowskiego. Nie dzieje się tak dlatego, by się Wegner przeciw Sapkowskiemu buntował, jak sądzę. Po prostu inaczej patrzy na literaturę i tyle. Ale jego spojrzenie wydaje mi się charakterystyczne dla tego, co można widzieć dziś w fantasy. Czemu tak się dzieje, możemy pogdybać. "Sieriozne" fantasy robią chyba większą karierę (Martin, Erikson, Jordan), co pewnie wynika z jakichś oczekiwań czytelniczych, w pewnym stopniu kształtowanych przez modę - tu sprawa nakręca się sama.
Oczywiście, teraz piszą ci, którzy się wychowali na Sapkowskim właśnie. Ale czy chcą go czytać? Nauczył ich może pewnego rytmu, który starają się naśladować. Wszyscy też chyba teraz piszą o twardzielach nadwrażliwcach i to kolejny spadek po Sapkowskim, choć nie on stworzył taki model. Ale - teraz mi to przyszło do głowy - mało kto przed nim pisał aż tak wyraziście. U Sapkowskiego wszystkie postaci są przerysowane, tak mocne, że aż człowiek cofa się nimi o krok. Nawet gdy się wahają, to wahają się "epicko". Sapkowski nie stosuje półśrodków, ani światłocieni. Jak się u niego zabijają, to widowiskowo, jak kochają to na śmierć i życie, jak bzykają, to zawsze jest fontanna orgazmów stulecia. To znów efekt świadomej decyzji. Może dziś mało kto pisze fantasy równie świadomie? Mieville się buntuje, nie sądzę, by Sapkowskim kierował bunt, raczej chęć dobrej zabawy, napisania dzieła skończonego popkulturowo, w którym znalazło się wszystko, co już w popkulturze było.
@Shadow - no jasne. Ale nie spotkałem chyba innego autora - poza Pratchettem może - który tak widowiskowo robiłby sobie jaja, żeby zaraz potem przywalić czytelnikowi wściekle mocną emocjonalnie sceną. No i - jak piszesz - większość tych autorów nie dysponuje porównywalnym z Sapkowskim warsztatem, a i - jak mi się zdaje - świadomością pisarską.
więc może dyskusja powinna zacząć się od wyczuwalnego poziomu świadomości pisarskiej (taki skrót myślowy, ględzenie nieżywych autorów w wywiadach mnie nie obchodzi, chyba że jako kolejny tekst lub, co częściej się zdarza, zwyczajny lol)? vonneguta wpisałam raczej w pytanie: co nazywamy 'pisaniem poważnym'?
OdpowiedzUsuńco do sapkowskiego: mam takie poczucie, że dzisiejszy bohater, aby się 'zaprzyjaźnić' z czytelnikiem, jak najbardziej może być emocjonalnie nie-zdystansowany i jednocześnie świadomy 'bycia w konwencji'. bo i czytelnik tak ma: jesteśmy dzieciakami przeżartymi popkulturą, i nawet próba zabójstwa gombro dokonywana przez program nauczania w liceum nam tego nie odbierze:) wiemy, że mówiąc "kocham cię" cytujemy - ale to nie odbiera siły naszych uczuć.
boję się wracać do sapkowskiego tak samo, jak do tolkiena. ale wspominam lepiej tego pierwszego: w takim sensie, co ze mną zrobił, co mi w głowie poprzestawiał, jak miałam te lat naście. nie widzę za to siebie w śmiertelnej powadze profesora z oxfordu.
jeszcze jedno: "melancholia" von triera. film-kpina z fabułą koszmarnego starego sf, który funduje emocjonalną masakrę planetą wielkości urana i ciężkimi piersiami kirsten dunst.
poważne to czy niepoważne?
przepraszam za offtopa i już zmykam czytać świeżo zakupioną "operację chusta" :)))
Sapkowski to inna osobowość niż Wegner. Dlatego inny styl. Nie wyobrażam sobie Wegnera żonglującego słowami ani Sapkowskiego ( teraz) na całkiem poważnie conradowskiego. Jeden stawia na formę i język, drugi na historię i uczucia, ale w punktacji ogólnej nie ma skali.
OdpowiedzUsuń