17.09.2011

158. John le Carre w GW (i pees)

Czas już jakiś temu przestawiłem się na czytanie prasy w sieci. Kiedy dziś jednak kupowałem w sklepie spożywczym coś z cztery kilo ziemniaków, wyłożona obok kasy GW przyciągnęła moją uwagę reklamą dużej rozmowy z brytyjskim pisarzem. Ponieważ rozmowa ta trafi do sieci najprawdopodobniej dopiero w poniedziałek, a ja akurat dziś urządziłem sobie leniwą sobotę, wykosztowałem się na gazetę. Zacząłem czytać wywiad kilka minut temu i zaraz do niego powrócę. Przerwałem lekturę, bo znalazłem taki fragment:

"Być może łatwiej będzie powiedzieć kto nim (światem) nie rządzi. Na pewno nie Europa, która jeszcze niedawno podbijała świat, a dziś jest tylko widzem. I nie Stany Zjednoczone, które każdego dnia dowodzą, że są krajem, który sam sob ą nie umie rządzić. To demokratyczne państwo stało się zakładnikiem własnego systemu. Nie jest w stanie funkcjonować bez lobbingu, a ten skutkuje korupcją i demoralizacją."

To, co przyszło mi do głowy, to żadne odkrycie Ameryki, jednak uznałem, że warto zapisać tę myśl. Bo czy dotyczące USA słowa le Carre'a nie mogłyby być opisem Rzeczypospolitej w XVIII wieku? Ten ustrój, który tak wykpiwano i krytykowano w podręcznikach historii, z których ja zaczynałem naukę w szkole, przetestował być może problemy, z którymi demokracja zmaga się dziś. Czy gry Czartoryskich, Lubomirskich i Radziwiłłów nie dałoby się (obok ich czysto gangsterskich zagrywek - porwań, zabójstw, wymuszeń, oszustw sądowych i... karcianych (te ostatnie brzmią błaho, ale karty stanowiły potężną broń w tamtych czasach)) opisać właśnie jako lobbing? Wmawiano mi w szkole, że ówczesny ustrój Rzeczypospolitej był kaleki i nie mógł nie upaść. To możliwa, choć ponura wizja. Kłopot w tym, że jeśli opis le Carre'a jest prawdziwy, zdajemy się powtarzać już raz przerobioną lekcję. Tylko, kto dziś pamięta o tamtych czasach?

PEES. W tym samym numerze GW stała się rzecz straszna. Podstępny żurnalista przepytał Wojciecha Manna z lektur, które ten podsuwa synowi oraz ze sposobów, w jakie to robi. Bardzo mi miło, że wśród autorów, których ceni Wojciech Mann wymienił Alfreda Bestera, mniej przecież u nas znanego od tak oczywistych na listach znanych autorów fantastyki jak Lem, Le Guin i Dick. To jednak stało się potem. Najpierw spadła na mnie groza pyszniąca się w tym fragmencie:

"Z literatury, nazwijmy ją większą, no to po parę razy czytałem "Przygody Tomka Sawyera" i "Hucka Finna" Londona".

Mam nadzieję, że to to wredne bydlę, chochlik drukarski odpowiada za ten fragment. Ale i tak nie wiem jak dziś zasnę.

2 komentarze:

  1. Kiedyś wymyśliłem, że rzeczpospolita szlachecka była podobna do systemu anglosaskiego. Parlamentaryzm, swoboda jednostki. Tylko, że nas od świata nie oddzielało morze, więc wszystkie wady systemu wykorzystywali wrogowie. Anglosasi stracili "kordon oceaniczny" gdy nastała globalizacja, więc powtarzają problemy Polski.

    OdpowiedzUsuń
  2. London, Twain, co za różnica.

    OdpowiedzUsuń