19.12.2011

173. Gdzie te kobietyyyy?


Patriarchat ledwie dyszy. Oczywiście, w bardziej zacofanych cywilizacyjnie krajach, takich jak Polska czy Arabia Saudyjska wciąż jeszcze kobiety nie zdobyły pełni przysługujących im praw, jednak tak naprawdę kulturowo zostaliśmy już wszyscy przemodelowani, już wiemy, że czas rządów mężczyzn minął, że teraz wielkimi krokami zbliża się matriarchalny raj ery wodnika. O ile nie zatopi nas woda z rozpuszczających się lodowców, rzecz jasna, albo nie zjedzą nas bogowie Majów.

O ile efekty globalnego ocieplenia, zmiany biegunów i nadchodzącej epoki lodowcowej oraz proroctwa Majów są w wytworach kultury popularnej widoczne bardzo dobrze, o tyle ze zdobyczami feminizmu, wbrew pozorom już tak dobrze nie ma. Idąc dziś do pracy nie mogłem szowinistycznie cieszyć wzroku mijającymi mnie zgrabnymi kobietami nie dlatego, że mój mózg buntował się przeciw tak wstrętnemu postępowaniu, ale dlatego, że większość pań kiepsko znosi niskie temperatury, toteż najzgrabniejsze nawet sylwetki zasłaniały doszczętnie długie płaszcze, wielgachne czapy i szerokie szaliki. Nie mogąc oddawać się wzrokowym rozkoszom, zacząłem myśleć i zastanawiać nad ciekawymi kobiecymi postaciami w wytworach kultury popularnej, czyli tej, która dociera do największej ilości ludzi i wpływa na kształtowanie ich poglądów.

Za autora, któremu udało się stworzyć ciekawe postaci kobiece uchodzi Martin. Czy to prawda? Z ważnych postaci dwie – Cersei Lannister i Catelyn Stark da się sprowadzić do nosicielek obsesji. Jedna i druga gotowe są obrócić świat w perzynę (i właściwie dokładnie to robią) w imię macierzyńskiej miłości. Oryginalność Martina polegałaby więc na tym, że porwał się na ukazanie mrocznej strony macierzyństwa. To rzeczywiście coś nowego w fantasy. Kłopot w tym, że obie bohaterki stają się silnymi kobietami niesione tą samą potęgą, która napędzała legiony literackich matek przed nimi. O Cersei można jeszcze powiedzieć, że przepełnia ją pragnienie władzy, podobnie jak naszą bliską znajomą – Balladynę. Tyle, że Balladyna była o tyle nowocześniejsza od Cersei, że pożądała władzy dla siebie, nie dla jakiegoś męskiego potomka (phi!). Bardziej wyzwoloną kobietą jest u Martina Daenerys ciągle zmagająca się z dominującymi mężczyznami. Sama wyzwolona spod władzy brata wyzwala każdego w zasięgu wzroku, na dobre i na złe. Daenerys, niczym pradawna bogini, jest matką bestii. Do tego mimowolnie, a wręcz wbrew swej woli, wiedzie do zguby każdego mężczyznę, z którym się wiąże. Czy aby nie jest blondynką? Wygląda na to, że Martin powiązał mity z czarnym kryminałem, opisał Tiamat jako fatalną platynową blond piękność. Jak bohaterki Chandlera, Daenerys posiada nad mężczyznami tajemniczą władzę, a jej miłość sprowadza na nich śmierć. Krótko mówiąc – postać fajna, ale nic nowego.

Inny autor popularnego cyklu fantasy - Robert Jordan nie bawił się w półśrodki i po prostu opisał świat matriarchatu. Ponieważ ściągał skąd się dało, jego kobiety to, co do jednej, siostry Bene Gesserit, czasem udające wojowniczki Fremenów a czasem zuchwałe łotrzyce, wpadające w ramiona potężnego kowala, by uwieść go i opętać. Kobiety Jordana wiedzą, że są mądrzejsze od swoich „wełnianogłowych” mężów, są też od nich znacznie potężniejsze (mężczyźni nie potrafią posługiwać się magią, przeważnie nie pełnią też funkcji władców). W tym świecie istnieje jeden wyjątek – Smok Odrodzony, nadmag silniejszy od każdej kobiety i otaczający się rodzajem haremu. Choć więc Jordan odmalował cudny świat matriarchatu, uważał też najwyraźniej, że wystarczy jeden supersamiec, by cały ten matriarchat natychmiast się posypał. W tej sytuacji pozostaje skreślić cykl Jordana z listy odmienionej, nowoczesnej literatury.

Podobnie jest i w naszej literaturze fantasy. Niby Sapkowski jest pierwszym feministą fantastycznej Rzeczypospolitej, jednak jego Wiedźmin robi z czarownicami to samo, co Smok Odrodzony u Jordana. Ziemiański wciela kobiety do armii, ale tylko po to, by mogły poużywać sobie w strojach sado maso. Kobiety Kresa potrafią być ostre, potrafią być okrutne, potrafią być niezrównanymi wojowniczkami i wszystkie, koniec końców, popadają od tego w frustrację.

Czy inny rodzaj literatury może ukazywać kobiety odmiennie, nowocześnie? Czy znalazła się kobieta, która zastąpiłaby Sherlocka Holmesa? U minionych herosów kryminału – MacLeana, Forsytha, Ludluma czy Higginsa (z popularnych u nas autorów) kobiety pełniły role wyłącznie tła, ślicznego uzupełnienie dla herosów. Nie zmienił tego Grisham. A Deaver, Coben, Ellroy czy Akunin? U Deavera trafiają się mocne kobiety, przy czym zwykle są to albo uczennice doświadczonego mężczyzny – mistrza, albo ofiary, które odnajdują w sobie siłę, by dokonać zemsty. Ellroy pozostaje wierny zasadom czarnego kryminału, pozostali także wola trzymać się kanonicznych wykładni. Pojawiają się wprawdzie postacie kobiece kreowane przez pisarki, żadna z nich jednak nie zrobiła kariery porównywalnej z dokonaniami tej skromnej tytanki, Panny Marple. Podkreślę, gdyby ktoś przegapił – PANNY. Jakby Christie znała obyczaje bałkańskich wiosek, w których kobieta mogła przejąć męską rolę w społeczności, wszakże wyłącznie pod warunkiem wyrzeczenia się jakichkolwiek aspektów żeńskich. Choć najprawdopodobniej królowa kryminału zdawała sobie po prostu sprawę, że prawdziwy detektyw powinien być samotny.

Wydaje się, że inaczej niż w literaturze popularnej, jest w filmie. Każdy może podać przykład filmowych heroin machających mieczami, pokonujących kopniakami całe armie mężczyzn, albo strzelających z każdego rodzaju broni. Jednym z pierwszych wyraźnych przejawów, że coś się w kinie akcji zmienia były „Prawdziwe Kłamstwa”, gdzie symbol testosteronu – Arnold musiał, na równych prawach, koniec końców, dopuścić to typowo męskiej brudnej roboty swoją żonę. Choć i Arnold i Bruce i Sylwester jeszcze potem ratowali świat, to coraz częściej wyręczały ich w tym kobiety. Nikogo nie dziwi, że Angelina może lać po pysku Brada Pitta, albo zabijać Daniela Olbrychskiego, to nie jedyne symbole męskiej siły kończące pod babskim obcasem. Nawet Bruce Willis dał się zabić Demi Moore (możliwe, że był to jeden z warunków ugody rozwodowej). W laniu po gębach i strzelaninach nastąpiło prawdziwe równouprawnienie. Przypomnę jednak, że nie nad tym się zastanawiam. Dla mnie ważne jest co innego – czy w tym zalewie superbohaterek pojawiła się jakaś naprawdę interesująca, istotna kobieca postać? Czy może jest raczej tak, że część herosów ubrała sukienki (a raczej gorsety i podwiązki), ale poza tym nic się nie zmieniło? Być może fakt, że Ashley Judd trenuje sztuki walki, Angelina strzela z każdego rodzaju broni, a Żmuda Trzebiatowska w najgorszym filmie w historii kina jest „twardą gliniarą” czyni te postacie silniejszymi. Ale czy bardziej interesującymi? Dla przykładu – niewielu twórców kina zrobiło tyle, by „umocnić” kobiece postaci, co Tarantino. Cóż z tego, gdy do spółki z Rodriguezem nie wychodzą poza tworzenie kolejnych fetyszystowskich hymnów? Jakby wytyczali szlaki dla twórców gier video. W grach też kobiece bohaterki niemal wypierają mężczyzn. Cóż z tego, gdy w większości przypadków są to odziane (skąpo) w lateks seksbomby o biustach rzucających wyzwanie grawitacji i wyobraźni nastolatków? Zrobione wedle takich wzorców bohaterki nie stają się ciekawymi postaciami, czy wsadzimy im w ręce katany, czy magnum. Zamiast lekko maskować żądze (najseksowniejsze kobiety są w powieściach i ekranizacjach Chandlera i basta, ze szczególnym uwzględnienien wcielenia marzenia każdego mola książkowego – sprzedawczyni w księgarni z „Głębokiego Snu”) (tubka nie chce, żebyście oglądnęli fragment u mnie, wklejam więc zdjęcie niżej, a sam filmik możecie zobaczyć tutaj), po prostu rozplakatowaliśmy nasze żądze i wcisnęliśmy im w ręce symbole falliczne, żeby siały z nich zniszczenie. Owszem, każdy z nas był kiedyś nastolatkiem, każdy więc ma za sobą marzenie z taką kobietą w roli głównej. Ale czy to czyni je interesującymi postaciami?

Na ratunek przychodzą popświatu ci cholerni Angole. Dziewczyny w Skins czy Misfits są rzeczywiście ciekawymi postaciami, bywają silne, bywają słabe; jak wszystkie postaci popkultury kreuje je umowność, jednak są przy tym wszystkim ludzkie i kobiece. Nawet Doctor Who po serii towarzyszek, w których nie można się nie zakochać, spotkał Donnę Noble (to ta na zdjęciu na samej górze notki). Amerykanie zepsuli już Skins, czytałem, że postanowili teraz zepsuć i Misfits. Zmasakrują więc jedne z nielicznych naprawdę ciekawych postaci kobiecych w popkulturze. Na szczęcie nic (prócz tej przeklętej ciekawości) nie każe mi oglądać tamtych zbrodniczych dokonań.

Podejrzewam, że paradoksalnie, ciekawie może na tle całej reszty pulpy wyglądać mroczna literatura młodzieżowa. Czytałem, że feministki sarkają na bohaterkę Zmierzchu, że wychodzi za mąż i rodzi dziecko, co nie przystoi nowoczesnej wampirzycy, jakby patriarchat nie był szczególnie przypisany właśnie do społeczeństw wampirów, w których dominujące samce podporządkowują sobie samice aktem seksualnym. Bella kocha się w swoim błyszczącym wampirze (to jest dopiero patent – facet i pierścionek zaręczynowy w jednym) i za nic ma, jak się okazuje, owoce feministycznego trudu. Już to samo czyni ją oryginalną na tle wyzwolonych supersamic w lateksach. A co z innymi nastolatkami zakochanymi w demonach? Mogę się tylko domyślać, zapewne większość z nich to klony już sprawdzonych postaci. Przeglądnąłem jednak kilka powieści młodzieżowych o wampirzycach, demonicach, sukkubach i im podobnych. Zdaje się, że ich bohaterki starają się być – jak przystoi nastolatkom stworzonym w mimo wszystko konserwatywnych miejscami Usach – równocześnie silne i po dziewczęcemu kobiece. Czy oznacza to, że w popkulturze pozalateksowa kobiecość przetrwała wyłącznie w pulpie dla nastolatek (no i w Anglii, ale o tym Usańcy się nie dowiedzą, bo nakręcą własne wersji)? Oczywiście – znów trudno pisać tu o naprawdę interesujących postaciach. Może Bella jest ciekawa dlatego, że „niedzisiejsza”. Może symbolem prawdziwego zwycięstwa feminizmu jest Sookie Stackhouse z serialu „True blood” (wiem, że to bohaterka cyklu powieści, jednak mimo najszczerszych chęci, nawet na potrzeby tego wpisu, nie zdołałem pokonać więcej niż kilku stron pierwszego tomu). Sookie nie jest szczególnie piękna (w książce akurat – tyle doczytałem – blask jej urody oszałamia), z logiką pod każdą postacią mija się szerokim łukiem, a jej kobiecość to zbiór wad wyśnionych w koszmarach każdego normalnego faceta. Jest przy tym niezależna, silna i kochają się w niej wszyscy męscy bohaterowie serialu, nawet jeśli nigdy nie wiedzą o co jej chodzi. Na ile się orientuję Sookie stała się najbardziej denerwująca widzów postacią w historii telewizji, a to znaczy, że dziewczyna zdecydowanie ma coś w sobie.

O czym to wszystko świadczy? Czy jedynymi nieszablonowymi kobiecymi postaciami w popkulturze są ogarnięte obsesją socjopatyczne matki, przy których Glenn Close z „Fatalnego zauroczenia” to milusi pupilek, nastolatki, które przegapiły, że epoka wiktoriańska minęła już jakiś czas temu i zacięte w tępocie idiotki zawsze stawiające na swoim? Czy jedyny ratunek może przynieść „fokin roket sajntist” z brytyjskich seriali?

Oczywiście, że nie. Od czasu do czasu, nawet w amerykańskim kinie i nawet w fantasy, trafia się ciekawa kobieca postać. Jak na przemiany w kulturze jest ich jednak niewiele. A ja wciąż nie mogę znaleźć takiej, która zrobiłaby na mnie choć pół tego wrażenia, jakie Dorothy Malone zrobiła na Bogarcie w „Big Sleep”. Chciałbym też móc zawołać, jak on „heeloooł” (to za drugim razem) do jakiejś fikcyjnej kobiecej postaci. Nie sprawi tego ani Salt, ani Sookie ani Achaja.

19 komentarzy:

  1. SPOILERS AHEAD!

    "Cersei, że pożądała władzy dla siebie, nie dla jakiegoś męskiego potomka (phi!)"
    Na całość notki się nie porywam, ale co do tego - Cersei IMO pragnęła władzy dla siebie, uwzględniała jednak realia patriarchalnego Westeros. Dlatego chciała być władczynią realną, z fikcyjną funkcją regentki, która by ją legitymizowała. Wyszło nawet lepiej, gdy Joffrey został kipnięty - wszak ten ze swej wrednej natury wyrywał się z chomąta, jakie narzucała mu mamusia. A Tommen? Ten ma lata wierzgania przed sobą. No, ale zdarzyły się Wróble...

    nosiwoda

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaa! Wpis Agrafka! Z obrazkami! I jak to teraz przebić?

    Tak po prawdzie – kobiety się skończyły, jak powiedziałem kiedyś kumplowi. Skończyły się i ni ma.

    OdpowiedzUsuń
  3. agrafek, Ty feministo.

    OdpowiedzUsuń
  4. agrafkowi należy się buzi za donnę i fokin' roket sajnsit, ale co do akunina, to przecież najlepsiejszą rzeczą, jaką napisał, jest trylogia o pelagii! no i mam wrażenie, że telewizja jest przejmowana przez postaci kobiece, ale to może być kwestia mojej osobistej selekcji ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. @nosiwodo, jednak Cersei ma zdecydowanie obsesję na punkcie syna. Owszem, jest też spragniona władzy. Nie zgodzę się, że stawianie Joeffreya na pierwszym miejscu było wynikiem "świadomości" Cersei. Sądzę, że ona naprawdę stawiała syna w centrum swojego wszechświata. Oczywiście, była przekonana, że jako jego matka pozostanie w centrum władzy i będzie zawsze kontrolować chłopaka, niemniej interpretuję to jako jeszcze jedną mackę chorej matczynej miłości. Potem Joeffrey kończy jak kończy i Cersei popada w szaleństwo.

    @ Dawno niewidziana Czereśnia przybyła szerzyć herezje!:D Tylko prawdziwie patriarchalni mężczyźni pragną prawdziwych kobiet:D.

    @Ziuta - e tam, skończyły się. To my jesteśmy ślepi i głusi.

    @VN - Rzeczywiście, zapomniałem o Pelagii! Hańba! Mógłbym się wykręcać, że i ona ma swojego mistrza - mężczyznę, ale prawda jest taka, że zapomniałem i już. No i Fandorin bardziej pasował mi do tezy;).

    Kobiety opanowują nie tylko telewizję, opanowują też świat. Przy czym w przywołanych serialach z ciekawymi postaciami kobiecymi, pojawiają się i ciekawe postaci męskie (choć nie zawsze, nie potrafiłbym wskazać naprawdę interesującej męskiej postaci w ostatnich Skins). Oczywiście, nie jestem też w stanie oglądać wszystkich seriali, w tym zwłaszcza tych mocniej kobiecych, jak "L word" na przykład. Zakładam, że tam od ciekawych postaci kobiecych powinno się roić.

    OdpowiedzUsuń
  6. Odpowiadam na pytanie zadane w tytule: u Brzezińskiej.

    pozdrawiam,
    allegra walker

    OdpowiedzUsuń
  7. Hihi, wiadomo, jak jest zamęt do szerzenia, tam i ja!

    "Tylko prawdziwie patriarchalni mężczyźni pragną prawdziwych kobiet:D"
    Niestety, teraz zostały już tylko samice ;)

    A tak poważniej - wydaje mi się, że to co opisałeś w noci, można by sprowadzić do takiego mianownika: mało kto chce słuchać historii kobiety. Kobieta jako taka wydaje się twórcom mało interesująca, stąd całokształt wychodzi jak wychodzi (co z twórczyniami? trop Brzezińskiej mi się podoba - ale kto oprócz niej zwraca na nie uwagę?). Jak ktoś jest zainteresowany tym, co bohaterka ma do powiedzenia/do zrobienia/rozumiecie, co mam na myśli, to postać sama z siebie wychodzi bardziej krwista. A jak bohaterka nie interesuje twórcy, to trudno wymagać, żeby nie była miałka albo schematyczna.

    "@Ziuta - e tam, skończyły się. To my jesteśmy ślepi i głusi."
    W sumie, jak sobie obejrzałam zalinkowany fragment z "The Big Sleep" (i pierwsze 15 minut całości), to miałam wrażenie, że dzisiaj takie dialogi (w rzeczywistości i chyba też w książce/filmie) byłyby nie do pomyślenia. Plus co powiedzielibyście, gdyby faktycznie stanęła dziś przed Wami taka kobieta i tak się zachowała? Ale film muszę doobejrzeć do końca w wolnej chwili. Wciąga.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiadomo, że dialogi Chandlera są swoiste, szalenie intensywne (a scenariuszem do filmu zajmował się dodatkowo Faulkner, z tego musiał powstać dobry film). Nie wiem jak Usańcy rozmawiali ze sobą w latach czterdziestych, zapewne nie do końca tak, choć nie można bagatelizować wpływu kina na język. Oczywiście, do mnie taka kobieta tak się nie odezwie, bo 1. Minęło siedemdziesiąt lat, 2. Nie jestem Bogartem. I ja do niej bym pewnie nie potrafił odpowiednio zagadać bo - patrz punkt 2.:P. Ja, prywatnie, do takich dialogów w filmach tęsknię, bo one były jak pojedynki, iskrzące, aluzyjne i subtelne zarazem. W świecie dosłowności takie dialogi nie są konieczne, przez co, w moim przekonaniu, wiele straciły. Co nie znaczy, że i dziś nie można spróbować podobnej metody.

    Jeszcze o kobietach - postaci, nie tylko kobiece, są w popkulturze traktowane wyraźnie instrumentalnie. Oczywiście, postaci w opowieściach zawsze (zazwyczaj) są tak traktowane. Pewnie podobny tekst można by napisać i mężczyznach. Brzezińskiej będę musiał wreszcie się przyjrzeć, bo zbyt długo jej powieści leżą u mnie na półce i czekają. Dając upust swojemu hobby mógłbym napisać o kobietach w Czarnej Kompanii:).

    OdpowiedzUsuń
  9. @ agrafek

    Ale Pelagia jest szalenie niezależna - no i wiadomo, co dzieje się z jej "byciem w kościele" w Czerwonym Kogucie. Poza tym od samego początku ta jej relacja z władyką jest bardzo partnerska, on ojciec, ona córka, ale tak jakoś utopijnie współcześni.

    Co do seriali, to ja akurat niespecjalnie lubię L Worda i nie uważam, aby tam był jakiś szczególnie ciekawy rysunek postaci (chociaż to jest bardzo ważny serial i ma swoje momenty i nie mam tu teraz na myśli kilku naprawdę seksownych scen;), ale na kobietach stoją inne seriale Showtime, jak moja ulubiona Siostra Jackie (doktor O'Hara - ach!) czy The Big C; także Weeds, póki trzymało poziom, przed odejściem Celii. Bez skazy też stoi kobietami, chociaż główni bohaterowie to para heteroseksualnych, białych buców - ale oni dostają tam od kobiet wycisk. Najnowszy serial Murphy'ego i Falchuka, American Horror Story, to też raczej kobiety, z fenomenalną Jessicą Lange na czele. I tak dalej...
    Przy czym przyznaję, że nie oglądam kilku strasznie popularnych seriali, Mad Menów nie oglądałam, Breaking Bad, Sons of Anarchy...

    OdpowiedzUsuń
  10. Przez tę księgarkę nie mogę zasnąć. Pojawia się w jakiejś innej scenie, bo nie wiem, czy oglądać cały film?

    "kobiety się skończyły. Skończyły się i ni ma".


    Obejrzyjcie swe dłonie i twarze
    Są czerwone od kobiet krwi
    Zastanówcie się co zrobiliście
    Czy naprawdę je zabiliiiiiście

    OdpowiedzUsuń
  11. @ Mówił do siebie... - Niestety, Dorothy Malone nie ma w tym filmie dużej roli. Ale za to jest Lauren Bacall:).

    @VN - Toteż przyznałem, że moje argumenty dotyczące Pelagii byłyby naciągane:).
    O kobietach w Mad Men powinien wypowiedzieć się Ziuta. Moje kilkukrotne próby zmierzenia się z tym serialem kończyły się nieodmiennie klapą.
    Sons of Anarchy natomiast widziałem, aczkolwiek nie całe. I tu rzeczywiście momentami dzieją się ciekawe rzeczy, a role kobiece są dla serialu szalenie istotne. A przy tym wszystkie ważniejsze dla serii bohaterki to typ kobiet silnych (ale w tym serialu w ogóle istnieją wyłącznie twardziele:) ).

    OdpowiedzUsuń
  12. @ agrafek
    "Moje kilkukrotne próby zmierzenia się z tym serialem kończyły się nieodmiennie klapą."

    Hmm, moje też. Nie bierze i już, a czytane tu i ówdzie artykuły coraz bardziej zniechęcają.

    OdpowiedzUsuń
  13. Mad Menów trzeba oglądać, siedząc głęboko w kulturze amerykańskiej. Mnie też entuzjazm oklapł, zwłaszcza odkąd odkryłem, że Brytyjczycy lepiej "wchodzą" w historyczny setting. Kuba Nowak, który chyba siedzi w temacie głębiej nazwał ten serial "piekłem kobiet". Więc chyba nie jest za bardzo wyemancypowany.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zależy, jak to interpretować - Deadwood było bardzo feministycznym serialem...

    OdpowiedzUsuń
  15. "Piekło kobiet" nie wyklucza feministyczności :-)

    OdpowiedzUsuń
  16. no właśnie to napisałam :P chociaż w przypadku Mad Menów słyszałam jednak różne opinie, co tym bardziej powinno mnie zainteresować, ale jakoś nie.
    i jeszcze mi się jedna premiera tej jesieni przypomniała, mianowicie Homeland od Sho (oni już zupełnie skręcają w stronę głównych bohaterek-kobiet;), Claire Danes gra tam agentkę CIA, udowadniając, że kobieta w takiej roli jest zawsze bardziej intrygująca niż facet ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Homeland rzeczywiście jest interesujący, choć mógłby być interesujący ciut bardziej. Claire Danes to akurat jedna z tych aktorek, w których się skrycie podkochuję, więc podoba mi się zawsze i wszędzie, a tu rolę jej napisano rzeczywiście świetnie. Jest prawie równie wkurzająca jak Sookie (gdybym był szefem takiej agentki zabiłbym ją fefnaście razy), ale w Homeland ma to podbudowę i sens i dlatego jest dobre.

    Tyle, że Danes w tym serialu to nie tyle kobieta co robot o zawirusowanym oprogramowaniu:P. Z drugiej strony - naprawdę zaangażowane w pracę kobiety często tak właśnie mają.

    Trochę mi w tym serialu przeszkadza, że Damian Lewis ma wyjściowo rolę bardzo podobną do tej z Life (tylko tam był jednoznacznie pozytywny), ale i on daje radę.

    OdpowiedzUsuń
  18. @Jednym z pierwszych wyraźnych przejawów, że coś się w kinie akcji zmienia były „Prawdziwe Kłamstwa”, gdzie symbol testosteronu – Arnold musiał, na równych prawach, koniec końców, dopuścić to typowo męskiej brudnej roboty swoją żonę.

    Ja bym tu cofnął się jeszcze trochę i przypomniał "Rudowłosą Sonię", którą już wcześniej Arnold musiał pokonać, żeby ją zdobyć i wog'le. No i jeszcze Zula z "Conana Niszczyciela", która gdy jakiś mężczyzna jej się podobał, to "Grab him! And take him!". Ogólnie obie były dość równouprawnione w kwestii rozwalania innym czaszek. Oczywiście różnica jest taka, że za nimi nie poszła wyraźna fala. Raczej takie przedwczesne jaskółki afrykańskie :P Do tego jeszcze Ellen Ripley, która cztery razy musiała walczyć z przerośniętą męskością :D

    OdpowiedzUsuń
  19. Ripley to w ogóle symbol. Tak naprawdę to ona zapoczątkowała (tak mi się w każdym razie wydaje) styl "i została tylko ona". Wcześniej, gdy kobiety pozostawały przy życiu po jakiejś rzezi, to albo towarzyszki mężczyzny, albo jego dopełnienie. Od czasów Ripley gdy oglądamy film o grupie osób zmagającej się z potworem, możemy być na 99% pewni, że przy życiu pozostanie tylko kobieta:).

    OdpowiedzUsuń