Przeczytałem na Polygamii następujące zdanie: „Skyrimomania zmiotła wszystko. Opowieści, filmiki, demoty zapchały internety i sprawiły, że nie musiałem nawet grać w najnowszą produkcję Bethesdy, aby wiedzieć, o co w niej chodzi. Nie dało się przed tym uciec.” („Osiem rzeczy, które zapamiętam z 2011 roku”).
Otóż – dało się. Ba, nie trzeba było nawet uciekać, można było nie wiedzieć, że jest przed czym się chować.
Mam swoje miejsce w Skyrim. Stworzyłem postać twardziela, który w wykutej przez orków zbroi wędruje po świecie smoków i ludzi o twardych sercach i spojrzeniach. Powinienem zabijać smoki, takie jest podobno moje przeznaczenie, ale polubiłem te krwiożercze stworzenia. Zamiast siec je zaklętym mieczem wolę obserwować jak szybują, bo ich lot jest pełen gracji. Czasem odnoszę wrażenie, że popisują się wykonując pod chmurami rozmaite figury. Podobną do nich sympatią darzę konia – samotnika jak ja wędrującego drogami górzystej krainy. Jabłkowity (sprawdziłem w sieci, nie znam się na umaszczeniu koni) snuje się własnymi ścieżkami, które czasem przecinają się z moimi. Pozwala mi się dosiąść (gra nie odnotowuje kradzieży, jak w przypadku innych koni, których nie kupiłem), ale jeśli z niego zsiądę porzuci mnie i zawróci by odnaleźć ścieżkę, z której go zabrałem. Bywało, że atakował bandytów, z którymi walczyłem, bywało, że to ja spieszyłem mu z pomocą, bo to charakternik potrafiący samotnie przypuścić szturm fort pełen zbrojnych (wspominałem, że to świat pełen twardzieli? W sieci można znaleźć filmik o niewielkim krabie błotnym z zapałem atakującym smoka, który odważył się naruszyć jego terytorium). Skyrim zaludnia wiele postaci, ale do żadnej z nich nie przywiązałem się tak jak do niego. Może dlatego, że się jeszcze nie ożeniłem? Jest pewna niebrzydka dziewczyna w Białej Grani marząca o karierze kupieckiej. Kobiety w Skyrim są równie twarde i posępne jak mężczyźni; wiedzą, że życie trwa krótko i jest pełne wyzwań. Nie szukają miłości, lecz mężczyzny, na którym mogłyby polegać. Śluby załatwia się szybko. Mam też ochroniarza przyznanego mi przez pana grodu. Choć jednak polubiłem Lydię i obdarowuję ją coraz doskonalszymi pancerzami i bronią, które chyba woli od kwiatów i biżuterii, moja dziewczyna – ochroniarz nie ma tej wolności i dzikości, co wędrujący własnymi ścieżkami Jabłkowity. Lydia nie odstępuje mnie o krok, chyba, że poproszę, by poczekała na mnie w domu (a tak, kupiłem dom). Jabłkowity ma gdzieś moje cele i polecenia, choć czasem mnie słucha. Dysponuje własną wolą i celami.
Uczę się wykuwać pancerze, bo chciałbym umieć zrobić sobie zbroję ze smoczej łuski (kilka smoków jednak zabiłem, te, które mnie zaatakowały). Czasem bawię się alchemią mieszając na ślepo różne składniki i patrząc co mi wyjdzie. Zgromadziłem tyle książek, że nie mieszczą mi się na półkach biblioteczki. A nie zdążyłem nawet wszystkich przeczytać. Naprawdę nieźle strzelam z łuku, wciąż boję się białych niedźwiedzi wędrujących parami, bo kiedyś taka parka spuściła mi niezły łomot. A, prawda, zostałem wilkołakiem, przez co nie wysypiam się porządnie.
Wielu moich znajomych nie traci czasu na gry, oni nie doświadczą więc Skyrim – nie spotkają Lydii, Jabłkowitego, nie spędzą pijackiej nocy z demonem, nie dotrą do posępnego klasztoru smoczych mnichów na szczycie pokrytej śniegiem i lodem góry (tej zimy Skyrim to jedyne miejsce, w którym mogę pobiegać po śniegu). Może nie wiedzą co oznacza FUS RO DAH, które zasypało internet, niemniej od odwiedzenia tej mroźnej krainy dzieli ich jeden gest, chwila. Mogliby w każdej chwili przekroczyć magiczne wrota i znaleźć się w krainie twardych ludzi, smoków, niedźwiedzi i demonów.
Moi rodzice natomiast nie odnaleźliby nawet tych wrót. Komputer nie jest im obcy, korzystają też, jedno rzadziej, drugie częściej, z internetu. Mama stawia pasjanse na laptopie, nie obce są jej majong, „kulki” a nawet „dyna blaster”. Ale drzwi do Skyrim i wielu, wielu innych światów pozostaną dla niej niewidoczne. Istnieje bowiem sposób postrzegania świata, który wyklucza ujrzenie pewnych jego aspektów.
Jeśli pogrzebałbym w sieci, znalazłbym szereg naukowych wyjaśnień na to. Jedne skupiałyby się na przekształceniach mózgu, jakim podlega w wyniku posługiwania się komputerem i dalej – internetem i grami. Inne opierałyby się na barierach psychologicznych, jeszcze inne na społecznych. Może byłyby i jakieś, których nie jestem w stanie sobie wyobrazić. To nieistotne, nie w tej chwili. Co mnie ( w tym przypadku) obchodzą naukowe wyjaśnienia?
Nie stajemy się przez to sobie bardziej obcy. Oni zdają sobie sprawę z mojej słabości i patrzą na nią z politowaniem. Ja zdaję sobie sprawę z ich słabości i myślę o niej z czułością. Wszyscy trochę się mylimy, a trochę mamy rację. Istnieje wiele innych, poważniejszych barier, które oddalają nas od siebie.
Jest inny problem.
Wiem, że za kilka, kilkanaście lat nie zauważę jakiegoś elementu świata, albo może nawet całego świata. Może nie będę w stanie go dostrzec, może nie będzie mnie on obchodzić. Ta świadomość przyprawia mnie o drżenie; boję się tej nieuniknionej ślepoty, kiedy świat mnie wyprzedzi, rozrośnie się w obcym kierunku.
"Istnieje bowiem sposób postrzegania świata, który wyklucza ujrzenie pewnych jego aspektów" -- nie sądzę, by istniał sposób postrzegania świata, który nie wyklucza ujrzenia większości jego aspektów.
OdpowiedzUsuń(Dla ścisłości: biorę pod uwagę tylko te aspekty, które ktoś w ogóle ogląda).
OdpowiedzUsuńOwszem, ale Twoja teza nie pasowałaby do mojej tezy;).
OdpowiedzUsuńA poważniej - w tej wielkiej, ogólnej niemożności dostrzegania można wskazać kilka konkretnych przegapień. Poza tym to, że nie jesteśmy w stanie dostrzec, czy pojąć wszystkich objawów rzeczywistości różni się od procesu utraty pewnych umiejętności, czy też potrzeb. W moim przekonaniu to dwie różne rzeczy.
@ Wielu moich znajomych nie traci czasu na gry, oni nie doświadczą więc Skyrim – nie spotkają Lydii, Jabłkowitego, nie spędzą pijackiej nocy z demonem, nie dotrą do posępnego klasztoru smoczych mnichów na szczycie pokrytej śniegiem i lodem góry
OdpowiedzUsuńSkądże znowu. Wszystko powyższe (może z wyjątkiem nocy z demonem, ale nie mam pewności - słabo znam się na pijackich nocach) jest możliwe w świecie znanym jako "świat".
pozdrawiam
allegra walker
"Wiem, że za kilka, kilkanaście lat nie zauważę jakiegoś elementu świata, albo może nawet całego świata. "
OdpowiedzUsuńMnie to już spotkało - tym co mi umyka jest powszechne uwielbienie dla produktów Bethesdy. Albo się chłopaki strasznie poprawili od czasów Morrowinda (a głosy z mojego zaufanego źródła dot. rpgów temu zaprzeczają), albo to jakaś przeraźliwa różnica w degustibusach.
Ten element świata był dla mnie niezauważalny przez wiele lat. I pewnie byłoby tak dalej, gdybym nie powiedziała "a może zrobić sobie postać?" - i pozamiatane. Okazało się, że nie otworzyły się przede mną drzwi, ale wessała mnie czarna dziura! Ot co!
OdpowiedzUsuń