Od dłuższego już czasu miałem ochotę przeczytać powieść „Diabłu ogarek” Konrada Lewandowskiego. Gdy przeglądałem jej ceny w internecie, odkryłem, że mogę też okazyjnie nabyć dwupak „Bursztynowego królestwa” i „Afgańskiego Zeusa”. Dałem się skusić promocji i w ten sposób zamiast jednej powieści Lewandowskiego w moje ręce trafiły trzy, w konsekwencji czego ostatnie dwa tygodnie stały się dla mnie, z małymi przerwami, festiwalem prozy tego autora.
Na początek odkryłem, że wszystkie trzy powieści łączy nazwisko noszone przez jego bohaterów. Podejrzewałem nawet, że mam do czynienia z sagą rodu Lawendowskich. Po przeczytaniu wszystkich trzech powieści wydaje mi się to znacznie mniej prawdopodobne, niemniej absolutnie odrzucić hipotezy jeszcze nie mogę. Wprawdzie „Diabłu ogarek” bliski jest fantasy i grozy, podczas gdy w pozostałych dwóch powieściach nie istnieje magia, ani istoty nadprzyrodzone, a „Afgański Zeus” opiera się na sztuczce technologicznej, niemniej jestem w stanie wyobrazić sobie, że postępki bohaterów „Diabłu ogarek” mogą doprowadzić do takich zmian we wszechświecie, że cała magia zeń wyparuje. Bardzo prawdopodobny taki rozwój wydarzeń mi się nie wydaje, trudno jednak mi go wykluczyć ostatecznie.
Dylogia Sergiusza Lawendowskiego, oficera w służbie carskiej, to powieści przede wszystkim przygodowe. W „Bursztynowym królestwie” Lawendowski wybiera się z tajną misją do Mandżurii, w której dojrzewa antyrosyjski spisek. Na jego czele stoją oczywiście Polacy, w tym krewny Sergiusza – Stanisław Lawendowski. Powieść zaczyna się z humorem, od perypetii irlandzkiej pokojówki ganiającej po niemal całej Azji umykającego jej wciąż narzeczonego. Ledwie człowiek oswoi się z niecodzienną bohaterką, padają strzały i trupy, fabuła skręca i przyspiesza a czytelnik staje wobec nowych bohaterów i spisku na olbrzymią skalę. Krewni znajdujący się po przeciwnych stronach barykady staną naprzeciw siebie, a istotą ich konfliktu będzie nie tylko różna wizja roli Polski, ale także spór o serce kobiety. Akcja "Afgańskiego Zeusa” toczy się z kolei w Afganistanie, w którym zakwitł kolejny spisek przeciw Rosji. I w tej powieści pojawia się piękna, a niezwykła kobieta, fabuła toczy się od zdrady do zdrady, scen walki nie brakuje, trup ściele się gęsto, a i seksu nie brakuje. Pisząc krótko – mamy do czynienia z dwiema sprawnie zaplanowanymi i napisanymi powieściami przygodowymi z sensacyjną fabułą, wyrazistymi, choć niejednoznacznymi bohaterami, całą masą spisków, zwrotów akcji i scen, przy których zadrżeć może serce. Jeżeli ktoś szuka rozrywkowej lektury na kilka wieczorów, bądź do pociągu – dylogia jest wręcz stworzona dla niego.
To jednak nie wszystko.
Uczyliśmy się w szkole o Polsce pod zaborami, o powstaniach a także dzielnym, szlachetnym Napoleonie, który sam rzucił wyzwanie całemu światu trochę po to, by zbudować potęgę Francji, jednak przede wszystkim by odbudować Polskę, której duchem się zachwycił (poważnie, część nauczycieli budowała w dziecięcych głowach taki mniej – więcej obraz, bo przecież o Napoleonie mówiło się przede wszystkim w kontekście historii Polski). Kwestie polsko – rosyjskie były w moich szczenięcych latach mocno skomplikowane. Przyjęto rozwiązanie, iż Polacy słusznie buntowali się przeciw caratowi obalonemu później przez jedynie słuszną rewolucję, podkreślano przy tym rolę chłopstwa i mieszczaństwa w kolejnych powstaniach, jakby stanowiły one zalążek proletariackich rewolucji. W efekcie przynajmniej żaden z moich nauczycieli nie wspominał o tym, że istniało wcale mocne polskie stronnictwo przekonane, że Polskę można odbudować wyłącznie w oparciu o Rosję. To może obecnie budzić zdziwienie, bo na pierwszy rzut oka wydaje się, że w czasach socjalizmu związku z Rosją, nawet carską, powinny być podkreślane i wychwalane, tymczasem działo się przeciwnie. Zaważyła po części prawie powszechna miłość Polaków (w tym moich nauczycieli) do Napoleona, nie bez znaczenia pozostawał fakt, że przed wojną i usocjalistycznieniem nas wszystkich orędownikiem bliższych związków z Rosją był znienawidzony przez czerwonych wujków Dmowski. Jak to często bywa opowiadano więc o historii Polski w sposób nieludzko pokręcony a ja dorastałem w świecie, w którym lud rosyjski był mi bratni jawnie, o ile mieszkał w Związku Radzieckim, niejawnie, gdy niechętnie bił moich przodków zmuszany do tego przez cara, zaś Napoleon był zbawcą i basta. Na to wszystko nakładała się wielka miłość do Napoleona, którą zaraził sporą część Polski (tzn. tę jej część, która zarażona wcześniej nie była) Waldemar Łysiak – tak się składało, że okres jego największej świetności zgrał się z okresem mojego dorastania. Książki Łysiaka kupowało się wyłącznie spod lady i czytało z zapartym tchem oraz przekonaniem, że wszystko, co ten facet pisze to święta prawda i jedyna możliwa wersja rzeczywistości. Wspominałem, że czytając „Szachistę” miałem chyba dziewięć lub dziesięć lat? Uzdolniony pisarz może dowolnie kształtować dziecięce przekonania, jeśli ktoś dorosły się nie wtrąci (dorośli z mojego otoczenia wtrącali się o ile czytałem polecane przez szkołę lektury rosyjskie abym za bardzo nie nasiąkł braterską polsko – radziecką miłością, bakcylem Łysiaka zarażeni byli niewiele chyba mniej ode mnie).
Napisałem o tym wszystkim, ponieważ Lewandowski pokusił się o postawienie swojego bohatera w pozycji niecodziennej i niewygodnej z punktu widzenia kogoś wychowanego w opisanej powyżej wizji. Sergiusz Lawendowski nie tylko służy carowi, ale jest też carskiej Rosji oddany sercem i duszą. Polaków, którzy przeciw carowi występują traktuje jak niebezpiecznych idealistów, wręcz durniów szkodzących nie tylko Rosji, ale i rodakom. Ktoś taki, jeszcze niedawno, mógłby chyba odegrać w polskiej powieści rolę wyłącznie łajdaka, sprzedawczyka budującego karierę na zdradzie. Taka szuja powinna cedzić słowa nasączone jadem złośliwości przez zaciśnięte zęby, postać mieć koniecznie szpetną a spojrzenie diabelskie. Świadoma swego upadku kreatura nienawidziłaby lepszych od siebie (czyli szlachetnych Polaków) i z zemsty gwałciła im chudobę (na szlachetne Polki łajdak nie byłby w stanie podnieść ręki). Prawdę powiedziawszy tak wyrazisty czarny charakter zdecydowanie się powieściom sensacyjnym przydaje i w „Bursztynowym królestwie” nieco mi go brakowało. Choć bowiem powieść zaludnia barwna galeria typów, to zdecydowanego złego, charakteru czarnego jak dusza piekła nie znalazłem. No, poza Rafałem Ziemkiewiczem, ale to osobna sprawa. Ten, który powinien pełnić rolę sprzedawczyka, Sergiusz Lawendowski, jest jak na złość i przystojny i odważny i nawet stara się postępować przyzwoicie. W efekcie czytelnik wręcz oczekuje, że taki fajny bohater w finale przyłączy się do „naszych”, tym bardziej, że ma wśród nich krewnego – tu już jak należy szlachetnego, dumnego Polaka – patriotę.
W ogóle Polaków odmalował Lewandowski jakby pisał ku pokrzepieniu serc. Wszyscy oni (znów, z wyjątkiem Ziemkiewicza) to znakomici żołnierze, oddani sprawie, dżentelmeni, dumni i piękni; biją się i kochają najpiękniej na świecie, a do tego potrafią pić niezgorzej od Rosjan. Serce rośnie w człowieku, gdy czyta taki opis rodaków i nawet, gdy w „Afgańskim Zeusie” pojawia się postać psująca nieco ten obraz, czytelnik w głębi duszy przeczuwa, że gdy przyjdzie co do czego, nawet ten wadliwy Polak okaże jakieś zalety. Coś podobnego przydarza się w „Diabłu ogarek”, gdzie wszyscy Lawendowscy to charakterniki, ale złote chłopaki, szlachcice idealni. Taka widać koncepcja autorska, by niejednoznaczność bohaterów budować na innym pomyśle, niż na dręczącym ich utajonym mroku, czy wygrzebywaniu się z dna, na które sprowadzają bohaterów słabości. Oczywiście, o takich Polakach czyta się miło, aż człowieka ogarnia tęsknota za takim światem i takimi rodakami. Czy to źle? Przyzwyczajeni jesteśmy do "czarnego" opisywania rzeczywistości, do tego, że każdy musi posiadać skazę, że tak nasza historia, jak i jej bohaterowie posiadają ponure cienie. Komudę promuje się jako odczarowującego Sienkiewicza, wręcz anty Sienkiewicza (choć taki obraz Komudy jest nieprawdziwy), Lewandowski zmierza własną drogą. W świecie mody na półcienie nie boi się opisywać szlachetności i honoru i doprawdy, trudno jest mi mieć do niego o to pretensje. Nawet, jeśli wychowany na "czarnej" literaturze czuję, że brak mi jakiejś "czarnej owcy" w rodzie Lawendowskich.
Ale do rzeczy – napisał Lewandowski dwie bardzo dobre powieści przygodowe, obie oparte na oryginalnych, ale nie absurdalnych pomysłach. Dodatkowo ukazał, że postawy Polaków, także wobec Rosji wcale nie były tak jednoznaczne, jak przyjęło się u nas uważać. I rzeczywiście, Sergiusz Lawendowski nie jest wynikiem fantastycznego pomysłu autora. Istniała w Polsce, przez cały okres rozbiorów, partia prorosyjska, która wcale nie skupiała łajdaków zaprzedanych zaborcy, ale ludzi widzących szansę na odbudowanie Polski przy Rosji. Nawet gdy Napoleon przymierzał strój wybawcy Polaków, w Polsce trwały spory, czy stanąć z nim, czy przeciw niemu. Spór o kształt Polski i postawy wobec historii obecny jest w obu tomach cyklu. Postawa Sergiusza Lawendowskiego, jasna, pewna i nieprzejednana, ulegnie pewnym modyfikacjom, bo nic nigdy nie jest tak proste, jak chcielibyśmy to widzieć. Niemniej ani jego poglądy, ani obraz Rosji z początku dwudziestego wieku nie będzie jednoznaczny. Interesujące przy tym, że przywiązujący dużą wagę do szczegółów, lubujący się wręcz w opisach technikaliów Lewandowski, w przypadku obrazu Polski i Rosji pozostaje chyba pod wpływem mitu. Polacy są więc szlachetni, odważni i skłonni do idealizmu (nawet Sergiusz), Rosjanie zaś to rubaszni imperialiści lubiący dobrze pojeść i popić. Mnóstwo wśród postaci Rosjan sprytnych kombinatorów, mądrych wujaszków oraz niedołęg marnujących potencjał imperium. Z jednej strony odmalował więc Lewandowski interesujący obraz postaw wobec historii, przyłożył się też do oddania realiów historycznych, z drugiej ograniczył się do błahych i prostych w gruncie rzeczy stereotypów (tu do Polaków i Rosjan dołączają Japończycy – co do jednego dumni – nawet jeśli czasem durni – samurajowie). Trudno z tego robić zarzut w stosunku do powieści li tylko przygodowej, jednak Lewandowski sam sobie zawiesił poprzeczkę stosunkowo wysoko. Oczywiście – tacy Polacy, Rosjanie i Japończycy byli mu zwyczajnie potrzebni w powieści, skroił ich więc na miarę swoich potrzeb. Tak, jednak, jak w „Bursztynowym królestwie” brakuje mi wyrazistego drania, tak samo brakuje mi Rosjanina, który mógłby stawić czoła Lawendowskiemu i w ogóle Polakom. Kimś takim mógłby być zwierzchnik Sergiusza, ostać o tyle interesująca, że wzbudzająca w bohaterze konflikt odpowiedzialności – Sergiusz lubi i ceni swojego przełożonego, dzięki niemu widzi też, że nie wszyscy Rosjanie to rubaszni i krwiożerczy zarazem głupcy. Nawet gdyby chciał zdradzić, trudno mu zdradzić takiego dowódcę. Ponieważ jednak przełożony Lawendowskiego stoi tak naprawdę po jego stronie, bohaterowi znów zabrakło godnego przeciwnika.
Kto jest nim zatem w „Bursztynowym królestwie”? Historia, okoliczności międzynarodowe, los. I pozostający w służbie carskiej Sergiusz Lawendowski i jego rodacy spiskujący przeciw Rosji muszą stawiać czoła polskiemu fatum – rzeczywistości, na którą się porywają. A ona nie sprzyjała Polakom, czy służyli carowi, czy walczyli przeciw niemu. Przez całe zabory Polacy stawali przeciwko sobie walcząc w różnych armiach i przez całe zabory nic niemal w ten sposób nie osiągnęli; nie przyniosły wolności ani walki po stronie cara, ani żadnego z cesarzy, nie pomogły zmiany polityki angielskiej, nie pomogli Francuzi, czy Turcy. XVIII, XIX i XX wiek nie obfitowały w dobre lata dla szlachetnych idealistów, nawet jeśli pisarze całego świata chętnie o takich pisali, a czytelnicy całego świata chętnie czytali o nich. W „Afgańskim Zeusie” pojawia się przeciwnik bardziej wyrazisty, określony. W drugiej z serii powieści jest i podły czarny charakter, prawdziwa szuja, zdradziecka i okrutna (także wobec kobiet), wróg zaistnieje także na poziomie organizacji, a nie tylko splątanych okoliczności politycznych. To dobrze zrobiło tej powieści, bohaterowie powieści przygodowych lepiej radzą sobie z konkretnym przeciwnikiem, a i czytelnikom łatwiej nienawidzić z nimi konkretnego łotra, niż okoliczności historii. Drugi tom przynosi i interesującą wypowiedź na temat Rosji, zdzierającą z carskiego imperium bajkową szatę, przypominającą o okrucieństwie i brutalności stojącymi za rubasznością, wesołością i bajecznym bogactwem imperium.
„Bursztynowe królestwo” i „Afgański Zeus” to zatem sprawnie napisane powieści przygodowe, z „czymś więcej”. Co mi się w nich nie podobało? Niestety, w „Bursztynowym królestwie” zbyt widać zza literek wyszczerzone zęby autora. Gra z czytelnikiem w skojarzenia bywa sympatyczna, gorzej, gdy stanowi pretekst, by przywalić przy okazji komuś, za kim autor nie przepada. Wspominałem Ziemkiewicza? Wydaje mi się też, że „Afgański Zeus” to powieść spójniejsza od „Bursztynowego królestwa”, jakby autor dokładniej wymierzył w niej proporcje. W pierwszej części dylogii Lewandowski trochę się miota – chęć do upchnięcia w powieści jak największej ilości anegdotek i informacji, które zdobył przygotowując się do pisania powieści przeważa w nim, mam wrażenie, nad pisarską dyscyplina. Powieść bardzo na tym nie cierpli, jednak na tle „Afgańskiego Zeusa” widać, że mogłaby być lepsza. Może jest zbyt krótka jak na zamierzenia autora? Skaczemy w niej pomiędzy kilku wątkami, Lewandowski stara się też jak najwięcej opowiedzieć nam o opisywanym świecie, przybliżyć postawy bohaterów. „Afgański Zeus”, w którym trzech równorzędnych bohaterów i ich wątki zastąpił jednej, zapewne łatwiej było mu utrzymać spójność powieści.
Mimo niewątpliwej urody zakończenia „Afgańskiego Zeusa” poczułem jednak rozczarowanie nim. Ten świat zasługuje, w moim przekonaniu, na więcej. Tym bardziej, że zarysowano w powieści pewne wątki, które Lewandowski, jeśliby chciał, mógłby wykorzystać. Poniekąd nadal może, pytanie czy zechce. Ja bym się, prawdę mówiąc, nie obraził.
„Diabłu ogarek” to zupełnie inna powieść. Niby znów historia Polski i pewien obraz naszego kraju, niby znów bohaterami są Lawendowscy, a jednak koncepcja świata mocno odbiega od tej z „Bursztynowego Królestwa” i „Afgańskiego Zeusa”. Swego czasu mówiło się, iż Konrad Lewandowski wyzywał innych polskich pisarzy na pojedynki literackie, ogłaszając iż napisze odpowiedzi na dokonania Komudy, czy Orbitowskiego (w tym przypadku chodzić miało, zdaje się, o „Popiela Armeńczyka”). Że pisarstwa Komudy Lewandowski nie ceni, to wiem, nie jestem natomiast pewien jaki jest jego stosunek do prozy Orbita. Można jednak uznać, że temat mistycznej historii Polski z „Popiela Armeńczyka” poruszył go i skłonił do napisania własnej wersji takiej historii. Przy czym, jeśli powieść „Diabłu ogarek” potraktować jako „odpowiedź” polskim autorom, to nie można nie wspomnieć o Sapkowskim, bo też bohater powieści Lewandowskiego to także wiedźmin, czego sam autor zresztą nie ukrywa – mamy cały opis przygotowywania się do walki ze „złym” poprzez zażywanie kolejnych eliksirów. Wygląda to jak igraszka z analogicznym opisem w pierwszym opowiadaniu o Wiedźminie i trudno mi uwierzyć, by Lewandowski umieścił ten opis przypadkowo. Na upartego znaleźć można w „Diabłu ogarek” i „Panią Jeziora”, musiałbym się jednak poważnie zastanowić, czy krzyżować szable o tę akurat hipotezę.
Mamy więc polską szlachtę w okresie jej świetności, a tuż przed upadkiem – prawie jak u Komudy. Szlachcie żyjący w zgodzie z kosmosem i strzegący jego harmonii obserwują chaos, którym ogarnięta jest zachodnia Europa, spodziewając się, że zastuka on wkrótce i do ich drzwi. Na poziomie powieści przygodowej obserwujemy ciąg awantur – pojedynków, podchodów i zasadzek z potyczką w karczmie i zajazdem pełną gębą. Wzbogaca to koncepcja, która pod pewnym względem przypomina jedną z tez postawionych przez Komudę w „Bohunie” – z punktu widzenia Zachodu Polska może wydawać się nieco zacofana, wręcz śmieszna ze wszystkimi swoimi przesądami i przywiązaniem do tradycji, jednak można spojrzeć na Polskę także jako na kraj, w którym pamięta się i kultywuje tradycje, o których zachód już zapomniał. U Komudy to tylko chwile nostalgii i zadumy przybyłego z Francji bohatera odnajdującego nowy sens, u Lewandowskiego coś znacznie więcej. Bo u Lewadnowskiego rytuały pozostają żywe, nie są tylko „kultywowaniem tradycji”, ale orężem w walce z chaosem czyhającym na moment, w którym ludzkie słabości stworzą mu okazje do zburzenia ładu. Tak jak w „Sercu Zachodu” Powersa wiedeński browar, tak w „Diabłu ogarek”szlacheckie dwory i zaścianki strzegą naszego świata. Przy czym ta opowieść nie dobiegła jeszcze końca, „Diabłu ogarek” to pierwszy tom cyklu (być może, autor, o ile wiem, nie określił ile tomów napisze), zatem wiele się jeszcze może okazać. Nie będę wróżył z fusów analizując rzeczywistość powieści, bo Lewandowski może jeszcze wszystkim moim analizom zagrać na nosie.
KTL ma swoją opinię w fandomie, a ja wiem, że opinia ta sprawia, że niektórzy potencjalni czytelnicy omijają powieści autora, tak jak być może jego omijaliby szerokim łukiem na ulicy. Nie warto. „Bursztynowe królestwo”, „Afgański Zeus” i „Diabłu ogarek” nie są może arcywielkimi dziełami zdolnymi przedefiniować polski rynek literacki, niemniej to kawał dobrej literatury przygodowej z uzasadnionymi ambicjami na coś więcej. Lewandowski to fachura, posługuje się piórem sprawniej od większości znanych mi polskich autorów aspirujących do roli mistrzów literatury rozrywkowej, a do tego ma większe od nich ambicje. Napisał powieści pełne werwy, oparte na ciekawych pomysłach, zdecydowanie wychodzące poza sztampę. Lewandowski chce czegoś więcej od literatury rozrywkowej, a ja zdecydowanie chcę więcej literatury Lewandowskiego, czy prywatnie jego wypowiedzi w internecie wkurzają mnie, czy nie.
Noż kurka wodna, czytałem "Bursztynowe..." coś ze 2 lata temu, ale nie przypominam sobie jazdy po Ziemkiewiczu (choć wiem, że są jak pies z kotem). Czy to dopiero w "Afgańskim Zusie"?
OdpowiedzUsuńW "Afgańskim..." nie ma. Natomiast w "Bursztynowym..." dość szybko bohaterowie rozprawiają się z wyjątkową szują gwałcącą odurzone niewiasty, która jakoś tak dziwnie podobnie się do Ziemkiewicza nazywa. Gość ów nazywa się Ziarnkiewicz, co jednak pisane czcionką zastosowaną w powieści wygląda jak: "Ziamkiewicz". Oczywiście może być, że to nie przebija przez tekst autor, ale ja go tam widzę. Aczkolwiek, że KTL w tej powieści bawi się i z innymi nazwiskami, czy to Lawendowskich, czy niemal żywcem wyjętego ze swoich opowiadań redaktora Tymaszewskiego/Tomaszewskiego, to gotów jestem obstawać przy swoim.
OdpowiedzUsuńa Wiśniewska jest??
OdpowiedzUsuńZa dwa miesiące wychodzi "Bohaterowie się odradzają" - trzecia, finałowa część historii Sergiusza i Patrycji.
OdpowiedzUsuńA poza tym bardzo duże i miłe zaskoczenie...
KTL
Ha! Ta wiadomość cieszy! Tak się właśnie zastanawiałem po przeczytaniu "Afgańskiego Zeusa", czy powstanie tom trzeci i coś mi podpowiadało, że szanse są całkiem spore - zbyt wiele pojawiło się wątków, by je porzucić.
OdpowiedzUsuńAkcja trzeciej części dzieje się w trakcie wojny rosyjsko-japońskiej i po niej. Przedstawiam moją wersję podróży Piłsudskiego i Dmowskiego do Tokio (obaj występują osobiście). Fabuły krzyżują się podczas bitwy pod Mukdenem, kiedy to finałową dla "Afgańskiego Zeusa" szarżę Sergiusza oglądamy z perspektywy Chęcińskiego. Potem towarzystwo przenosi się do Syjamu (Tajlandii), gdzie zaczyna budować lotnictwo wojskowe. W finale pierwsza w historii ludzkości bitwa powietrzna (październik 1906) nad zakolem Mekongu - polsko-tajskie motoszybowce kontra francuski sterowiec...
Usuńhttp://www.najlepszyprezent.pl/sklep/main.php?m=main&c=product&a=show&prodid=7655
OdpowiedzUsuńBohaterowie już są!
OdpowiedzUsuń