Najwyraźniej w moim życiu nie dzieje się nic szczególnie interesującego, ponieważ ostatni wpis popełniłem ponad miesiąc temu. Także lista moich ostatnich lektur nikogo by nie porwała, ponieważ czytam książki niemal wyłącznie związane z planami autorskimi, filmy i seriale oglądam z opóźnieniem, więc miałbym ewentualnie coś do powiedzenia dopiero w momencie, w którym wszyscy właśnie skończyli o nich rozmawiać.
Na szczęście właśnie dobiegł końca "House". Naturalnie nie obejrzałem jeszcze ostatniego odcinka, ba nie obejrzałem ani jednego odcinka ostatniego sezonu! Nawet ostatniego odcinka poprzedniego sezonu nie widziałem, dopadł mnie bowiem jakiś rok temu przesyt "House'a" i trzyma do dziś.
Nie zmienia to faktu, że wiem jak się serial skończył i - co ważniejsze - wiem, że sieć podzieliła się na tych, którym takie zakończenie przypadło do gustu, oraz mocną grupę nieukontentowanych.
Przypomniałem sobie własne odczucia związane z ostatnimi odcinkami "Battlestar Galactica" oraz "Lost" i zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle możliwe jest zakończenie, które potrafiłoby usatysfakcjonować znaczącą większość odbiorców związanych przez lata z fabułą i bohaterami. Należę do tych, których zakończenie "BG" zdenerwowało do tego stopnia, że wolałbym udawać, iż go nie było. Może dzięki temu podobne pod wieloma względami i rozczarowujące zakończenie "Lost" zbyłem wzruszeniem ramion - nie spodobało mi się, ale po "BG" byłem już nieco uodporniony.
Właściwie jedyny serial, którego zakończenie oceniane jest powszechnie pozytywnie to "Scrubs". To rzeczywiście wspaniała, odpowiednio grająca na emocjach, ładnie spinająca całość końcówka. Niemniej zastanawiam się, czy byłaby równie dobrze oceniana, gdyby... nie nakręcono później jeszcze jednego sezonu. Sezonu, który radykalni wielbiciele "Scrubs" odsądzają od czci i wiary i zwykle swój stosunek doń wyrażają pisząc: "Dlaczego? Dlaczego po tak cudownym zakończeniu zrobiono ten fatalny dziewiąty sezon?". Możliwe więc, że zakończenie "Scrubs" podoba się powszechnie przede wszystkim dlatego, że nie jest zakończeniem (chyba, że nie akceptuje się istnienia 9 sezonu, co jest tym prostsze, że nawet komplety DVD zawierają sezony 1-8, a sezon 9, jeśli ktoś jest heretykiem jak ja, może sobie dokupić osobno).
Najlepsze są chyba zakończenia mimowolne, pojawiające się wtedy, gdy stacja dochodzi do wniosku, że nie da więcej na daną produkcję ani centa. Tak skończyły się, wbrew planom, "Rome", "Deadwood" i "Carnivale" - trzy wspaniałe seriale, które pozostawiły nas z niedosytem i zagadkami na które być może nie znajdziemy nigdy odpowiedzi. Co ważne, seriale te (podobnie jak np. "Firefly") nie zdążyły się zepsuć. Czasem dopiero "po śmierci" rodzi się legenda i popularność seriali - jak "Firefly" czy "Stargate: Universe". Nikt nie narzeka, że zamknęły one losy bohaterów w zły sposób, każdy może dopowiadać sobie co byłoby dalej, żyć nadzieją, że jego ulubieni bohaterowie dokonują poza kadrem dalszych wyborów bądź heroicznych czynów.
Może więc seriale lepiej niespodziewanie urywać, niż kończyć w sposób zaplanowany, albo obniżać poziom do tego stopnia, że sami widzowie zaczynają błagać, by ich ulubionym bohaterom oszczędzono dalszego upodlenia? Może lepiej "niespodziewane zakończenia" zaplanować już na początku, ciesząc się później odzewem widzów domagających się reaktywacji tytułu (co czasem się udaje - jak w przypadku "Chucka", a czasem niekoniecznie, jak w przypadku reaktywowanych, ale uznawanych za niezbyt udane, dodatkowych sezonów "Scrubs" czy "Jerycho"). Chyba wolałbym słyszeć, że ludzie domagają się, by mój projekt wrócił ("Stargate: Universe", "Firefly"), niż że coraz wyraźniej napomykają, iż chyba nie ma co dłużej się męczyć (np. "Skins").
Podobnie działa to w przypadku cykli powieściowych. Kres oświadczając, że nie zamierza kończyć ostatniego tomu swojego cyklu wywołał lament fanów, z których niemała część wciąż wierzy, że pisarz się złamie i napisze zakończenie. Z kolei gdyby Martin oświadczył: "następny tom będzie ostatni", spora część czytelników odetchnęła by zapewne z ulgą. Erikson niby cykl zakończył, ale będzie go nie wprost kontynuował, co we mnie akurat budzi mieszane uczucia (ale ja wciąż nie mogę przebrnąć przez "Myto ogarów" i boję się, że kolejne tomy będą coraz gorsze). Wygląda więc na to, że twórcy zwyczajnie nie potrafią kończyć - albo urywają swoje opowieści, albo ciągną je bez końca albo ciągle do nich wracają. Zapewne i my, odbiorcy nie ułatwiamy im zadania, a i producenci i wydawcy gotowi są zajeździć cykle na śmierć, póki się sprzedają.
Dobry koniec, jak się okazuje, to skarb.
1. "Rome" zepsuł się, i to strasznie - drugiego sezonu nigdy nie dokończyłem i kończyć nie zamierzam.
OdpowiedzUsuń2. Zakończenie "Scrubs" lubię, a sezonu dziewątego nawet nie zacząłem oglądać.
3. Lubię też zakończenie "Różowych lat siedemdziesiątych" -- tylko zakończenie, bo same kilka ostatnich sezonów było jednak wyraźnie słabszych.
4. "Myto ogarów" to najsłabsza część Eriskona -- dziewiątka jest bardzo dobra, a dziesiątka może nie powala, ale na tle innych "ostatnich tomów cykli" jest dość dobra.
5. W kategorii najbardziej rozczarowujących zakończeń świetnych cykli wygrywa IMO zakończenie "Amberu" -- ale tu akurat może działać podobny mechanizm jak ten którego Ty dopatrujesz się w przypadku "Scrubs"; tzn. jak po tak doskonałym zakończeniu pierwszego pięcioksiągu (a "Dworce..." to chyba mój ulubiony tom) można było zaserwować drugi pięcioksiąg?
Nie znam zakończenia "House'a" ani żadnego z wymienionych serialów (ani cyklów), ale sądzę, że dobrze jest, jakkolwiek to sztampowe, z przyczyn pragmatycznych unicestwić głównego bohatera. Oczywiście nie wyklucza to całkowicie własnych lub cudzych kontynuacyj, ale możliwość znacznie zmniejsza. Gdybym miał kiedyś pisać książkę, która stanie się arcykultowym klasykiem, zakończyłbym: "...i umarł w nadziei, że dzięki temu żaden szubrawiec, wliczając autora naszej opowieści, nie napisze o nim ani słowa więcej".
OdpowiedzUsuńMdSnGiBSwGR -> patrz zakończenie Neuromancera
OdpowiedzUsuńNo cóż, twórcy "Lost" i "Battlestar Galactica" tak właśnie postąpili - unicestwili wszystkich (w BG prawie). I tym zakończeniom oberwało się od rozczarowanych widzów.
OdpowiedzUsuńZdaje się, że Pratchett zapowiedział, że zakończy cykl o Świecie Dysku tak, by nikt nie był go w stanie kontynuować. Pytanie na ile to możliwe. O ile nie oprze się na armii prawników, wydawca zawsze może znaleźć kogoś, kto napisze np. prequel.
Ja, prawdę mówiąc, nie przepadam za takimi definitywnymi (deathinitywnymi?;) ) zakończeniami. Wolę inny sposób, praktykowany m. in. przez Michaela Ende - "ale to już zupełnie inna historia".
Michaela Ende? Zapomniałeś o "nomen omen" ;)
OdpowiedzUsuńŻe też nigdy nie zauważyłem -- a może? -- że autor "Die unendliche Geschichte" nazywa się Ende :D Mnożą się metapoziomy!
OdpowiedzUsuńDobre! Jakoś mi to umknęło. Niech będzie, że to wina upału (dla mnie upał to wszystko powyżej 24 stopni).
OdpowiedzUsuń