29.05.2012

186. już nas nie ma

Wszystkiego wokół nas jest tak wiele – ludzi znanych i nieznanych, wydarzeń związanych z nami, bądź niezwiązanych; tych, na które mamy wpływ, bądź takich, którym tylko podlegamy. Co dzień dziesiątki tysięcy badaczy trudzi się nad odkrywaniem świata, część z nich dokona przełomów, których nie zrozumiemy. Środków przekazu jest chyba więcej niż ludzi – każdy z nas ma przynajmniej jedną komórkę, konto internetowe, prowadzi może tylko bloga, a może blogi, dzieli się sobą na jednym serwisie społecznościowym, a może na kilku, wlewa pełne wiadra swoich zdjęć do oceanu obrazków, komentuje, wzrusza się bądź wkurza. Poczucie, że jednostkowe istnienie jest ważne, że można i trzeba je wyrazić, chyba nigdy wcześniej nie było tak potężne i powszechne. Nad wszystkim unoszą się dominujące przekazy mass mediów; trudno się zorientować, czy przenoszą wciąż jedną informację pod wieloma maskami, czy też wiele informacji zlewających się w jeden przekaz. Zresztą – czy istnieje przekaz? Czy może istnieć przekaz chóru miliardów głosów opierających się na ulotnych wrażeniach? Może jedynym przekazem jest istnienie chóru? Wyrażam się, więc jestem, a moje bycie to przekazywanie siebie w formie informacji. Geny się zużywają, niosą zbyt mało nas samych, a Internet dowodzi, że ludzie bardzo chcą zachować z siebie tyle, ile się da. Zapomniano o sceptykach, już nikt nie zastanawia się, czy idealny przekaz jest możliwy i czy zafałszowania indywidualizmów nie wykoślawiają obrazu. Nie warto ryzykować zwlekając w imię takich niepewności – jeśli się spóźnisz, znikniesz jeszcze bardziej, niż znikasz teraz.

Ani się obejrzeliśmy, a zniknęły wielkie hasła i słowa. Nie dlatego, że upadły wartości zagryzione podstępnie przez kosmopolitycznych abnegatów, jak chcieliby to widzieć ci, którzy z wielkich słów szyją swoje sztandary. Po prostu wielkie słowa zużyły się jak geny. Przez jakiś czas wykrzykiwał je kto mógł, licząc, że będzie dzięki nim głośniejszy i lepiej widoczny. W dodatku wielkich słowach nie ma „mnie”, jesteśmy jacyś „my”, w cieniu których giną te indywidualności, do których tak jesteśmy przywiązani. Jeśli ubieramy się jeszcze w idee, to tylko na chwilę – wiemy, że wszystkie zostały zdekonstruowane i wyraźniej je widać, jeśli patrzy się na nie z dystansem i dobiera przekonania pod kątem własnego poczucia miejsca na ziemi. Nie chcemy być niczyimi sługami, bo sług nie widać z cienia.

To może wydawać się paradoksem – w świecie 2.0 (nie w Web 2.0 - takie hasło oddziela sieć od świata, a sieć to już świat), w świecie odgórnie społecznościowym, wszyscy gdzieś należymy, a jednak ta przynależność służy przede wszystkim podkreślaniu siebie, przeglądaniu się w innych.

To nie jest zły świat. Tylko trzeba pamiętać, że już go prawie nie ma. Jesteśmy tak zindywidualizowani, że prawie nas nie widać i że trudno nam zauważyć cokolwiek poza powszednim sobą za wszelką cenę dążącym do trudnej do zidentyfikowania świętości. Bo „być świętym” to być wyjątkowym, być ponadpowszednim, być sobą, być dostrzeżonym.

Krańców świata nie wyznaczają wielkie batalie, ale wielkie imprezy. Mniej lub bardziej barbarzyńscy zdobywcy upadłych imperiów nie przychodzą podbijać, ale sprzątać po ostatniej balandze. I wszystko jedno czym upajali się na niej imprezowicze – winem, gorzałką, czy własną zajebistością.

2 komentarze:

  1. Dodajmy, że owi zdobywcy mają w głębokim poważaniu wszelkie tak istotne kwestie, jak "równouprawnienie", "samorealizacja", "indywidualny program nauczania", "prawo do orgazmów", "małżeństwa wielowiernych", czy co tam aktualnie jest na topie. Po prostu przychodzą i zamieniają lokalsów w peonów. A za następne millenium znowu są jacyś barbarzyńcy, którzy przychodzą do wrót imperium...

    Z 60 lat temu już jakiś amerykański autor napisał takie opowiadanie na tej refleksji, że wykładowca na kosmicznej uczelni opowiada ten mechanizm, a tymczasem statki barbarzyńców rozbijają obronę imperium. Kto pamięta tytuł i autora?

    OdpowiedzUsuń
  2. Interesujące spostrzeżenia, przytuliłem do serducha. Trochę ukłuło odbicie własnych grzeszków, jednak trudno polemizować.

    OdpowiedzUsuń