18.06.2012

187. I znowu o Nesbo

To wszystko wina Ziuty, to on napisał na DOF:
W pewnym momencie Książę oświadcza Harry'emu, że, oprócz znanej już poprzednich tomów działalności przestępczej, jego grupa "sprząta" zbrodniarzy, z którymi nie radzi sobie regularny wymiar sprawiedliwości. Przy tych zdaniach od razu pomyślałem o Breiviku. Bo to człowiek, który wręcz wypadł z powieści Nesbo. Inteligentny socjopata, który wziął w klincz liberalną, norweską demokracją. W powieściach Norwegia ma przynajmniej swojego Harry'ego Hole'a, który ją raz za razem ratuje, w realu tak dobrze już nie jest.
Zacząłem odpowiadać mu tam, ale tak mi się rozrosła ta odpowiedź, że postanowiłem przerobić ją na wpis tutaj.

Nie jestem wielkim znawcą skandynawskich kryminałów, ale gdy czyta się Nesbo i Mankella, można odnieść wrażenie, że ich zdaniem "jakiś potwór tu nadchodzi". O ile Usańcy wolą opowiadać o terrorystach i psychopatach, a w polskich kryminałach (tu biorę pod uwagę także seriale) wystawiają łby potwory sprzed lat - jacyś byli ubecy, jakieś zaczepione w poprzednim systemie układy - to i Nesbo i Mankell obawiają się tego, co dzieje się ze społeczeństwem zachodnim. Nie boją się, jak Breivik, inwazji z zewnątrz i jej wpływu na cywilizację zachodnią, ale procesów odśrodkowych, ukrytego, ale narastającego brudu.

 Nesbo jeszcze wspomina o przeszłości, ale potem też pokazuje jak system zaczyna pożerać sam siebie. Tu blisko mu trochę do Grzędowicza - Harry, jak bohaterowie Grzędowicza, nie odnajduje się w obecnym świecie, choć nie jest konserwatystą z dziczy. U Mankella nie jest to może to tak wyraziste, ale Wallander też zderza się czasem z tajemnicami i brudami wynikającymi z istnienia wad systemu. I obaj - Wallander i Hole są coraz bardziej zmęczeni i wyobcowani. Oczywiście, "zmęczony glina" to właściwie archetyp, ale Nesbo i Mankell idą dalej - ich bohaterowie stają się obcy dla świata i kompletnie sobie z nim nie radzą. Choć pozostają herosami - bez nich śledztwa nie zostałyby rozwiązane (nawet Mankell zachowuje dla swojego bohatera tę rolę), to boleśnie doświadczają, że świat nie potrzebuje herosów, a nawet odrzuca ich.

 Harry Hole jest szczególnie interesującą postacią, bo Nesbo świadomie czerpie z całego doświadczenia konwencji. Hole to typ gliniarza z amerykańskich filmów, zwłaszcza z lat 60 i 70 - sam przeciw wszystkim, skonfliktowany z szefami, których drażnią jego metody, ale którzy muszą godzić się z jego wynikami. Hole walczy z przeciwnikiem też z tamtych lat - z potężną, niewidzialną konspiracją, porusza się jednak w świecie starszym, bo w świecie czarnego kryminału lat 40. A do spotyka się z czarnymi charakterami rodem z lat 80 i 90, z psychopatami i ludźmi o zwichrowanej psychice. I jak bohaterowie Thomasa Harrisa (to ten od Hannibala Lectera) zaczyna sobie uświadamiać, że więcej łączy go z psychopatami, niż z "normalnym społeczeństwem".

Tylko u Nesbo do tego dochodzi obawa, że ze światem dzieje się coś złego. Marlowe wiedział, że ze światem jest źle, ale Marlowe to detektyw czasu wojny i okolic. Nie potrzebował dodatkowych przesłanek a jeszcze żył i działał w świecie dekadencji (przy czym była to dekadencja zarezerwowana dla elit, towarzysząca rozkwitowi - apogeum rozkwitu? - a nie upadkowi). Agentka Starling Thomasa Harrisa miała w nosie świat, a stawiający czoła wszechobecnej korupcji amerykańscy gliniarze z lat 60 i 70 to ludzie wychowani przez wojnę (wojny) i McCarty'ego; im nikt nie musiał tłumaczyć, że system jest do bani. W przeciwieństwie do nich wszystkich Wallander i Hole urodzili się w raju - w krajach miodem i mlekiem płynących, w nowoczesnych systemach politycznych, do których wzdychają z utęsknieniem lewicowcy całego świata. W Norwegii glinarze nawet nie noszą broni, co zresztą Nesbo podkreśla. Nic dziwnego, że taki świat nie potrzebuje herosów.

I w tym świecie wszystko się sypie, a raj okazuje się cholernie niebezpieczny, ale też cholernie nieprzyjazny wobec swoich mieszkańców, jeśli tylko zerkną pod fasadę. Jedyna odpowiedź, jaką znajdują dwaj skandynawscy gliniarze to ta, że ludzie doprowadzą do korozji każdego raju.

Ziuta ma rację, jak sądzę. Breivik pochodzi z powieści Nesbo. Ale niekoniecznie dlatego, że norwerski pisarz stworzył barwną galerię psychopatów. Raczej dlatego, że wyczuwał obecność potwora i wieszczył jego nadejście. Nesbo i Mankell robią w kryminale coś bardzo niepokojącego, co sprawia, że po zapoznaniu się z ich powieściami możemy uznać je za straszniejsze od horrorów. Obaj mówią: społeczeństwo to chaos, a system nie daje rady nad nim zapanować. Zresztą, gdyby dał radę, zrobiłoby się jeszcze straszniej. I w tym chaosie rodzą się potwory. A herosi, jeśli już się pojawią, słabną, bo system nie odróżnia ich od potworów i traktuje ich tak samo, jak je. 

W sumie, nic nowego, taką tezę Alan Moore i Frank Miller postawili już dawno temu, ale mało kto to zauważył poza gettem komiksiarzy, bo obaj opowiadali o Batmanie i Jokerze. No i oni nie opowiadali o potworach, które rodzą się w raju.


1 komentarz:

  1. Moja wina, że cię sprowokowałem, ale wina Nesbo, że sprowokował mnie. Taki dobry z niego zawodnik.

    OdpowiedzUsuń