20.04.2015

245. w małym sklepiku

Okazało się, że w domu nie ma ziemniaków.
To mogłoby mi wyjść na zdrowie, ale niedziela bez ziemniaków byłaby wbrew przyzwyczajeniom. Wybrałem się więc na poszukiwanie otwartego sklepu. Najpierw odwiedziłem ten, o którym wiedziałem, że z pewnością kupię w nim piwo - sympatyczny mały sklepik z cała masą różnych towarów, w tym jedną wegetariańską lodówką. 
I tam właśnie dopadł mnie facet i zawołał: "Gratuluje książki!".
Czegoś takiego jeszcze nie było. Żeby ludzie rozpoznawali mnie na ulicy.
A nie. Dawno, dawno temu, w czasach nastoletnich dopadła mnie kamera lokalnej telewizji i potem jakieś berbecie biegały za mną po ulicy drąc się, że mnie widziały. Ale to jeden, jedyny raz. 
A tu proszę. Sława. Celebrytyzm. Obcy człowiek w małym sklepiku podchodzi do mnie i gratuluje.
Poczułem zakłopotanie. Uśmiechnąłem się. Zażartowałem. Przestraszyłem się, że dla właścicieli małego sklepiku (bez ziemniaków, jak się okazało) przestanę być jednym ze stałych, ale jednak anonimowych klientów. Trochę szkoda - ale może warto zapłacić taką cenę za doświadczenie sławy?
- Nie poznałeś mnie, co? - domyślił się facet.
I tyle ze sławy. Stary znajomy, nie widziany tak dawno, że nie rozpoznałem go, co łatwo usprawiedliwiłem faktem, że zapuścił brodę. Jego wina.
Okazało się, że to nie kwestia sławy, tylko wieku. 
Cholera.

1 komentarz: