Postanowiłem, że będę się powtarzał. Bez powtarzania ten blog zamilknie, bo gdy dwa razy w tygodniu produkuję się na gikzie, a jakieś aktualne pierdółki komentuję na fejsie, to tutaj zwykle nie mam o czym pisać. Jeśli więc ktoś poniższe zdania przeczytał już na fejsie, to trudno. Dla własnego dobrego samopoczucia tu postaram się dodawać coś więcej.
Gazeta.pl poinformowała czytelników, że na ulicach Nowosybirska
ludzie protestowali przeciw obrazie uczuć religijnych. A wszystko
dlatego, że Chrystus jest w jednym ze spektakli kuszony przez półnagą
Wenus.
Prawdę mówiąc bardziej od wątku religijnego zainteresował mnie inny. Cytata:
"Reżyser spektaklu Teofil Kuljabin przeniósł akcję opery z czasów średniowiecza we współczesność, a tytułowego bohatera - w oryginale rycerza i śpiewaka - uczynił reżyserem filmu erotycznego pt. "Grota Wenus". (...) Sam reżyser tłumaczył, że jest to współczesna interpretacja, mająca na celu przybliżenie widzom XIX-wiecznej opery."
A zatem, żeby współczesnym czytelnikom przybliżyć dziewiętnastowieczną
operę trzeba wprowadzić do niej reżysera filmów erotycznych. Nic tak,
jak one nie przełoży języka dziewiętnastowiecznego na
dwudziestopierwszowieczny.
Pisząc krótko - wniosek z tego taki,
że jesteśmy cywilizacją języka cyca i kutasa. Pozbawione ich wytwory
kultury są dla nas niepojęte.
Nie cieszą mnie manifestacje przeciw obrazie uczuć religijnych, bo jestem za wolnością słowa. Będąc równocześnie katolikiem wierzę w nieskończone miłosierdzie Boże i wątpię, by nieskończenie mądry i miłosierny Bóg poczuł się urażony obrazoburczymi pomysłami skończenie mądrych (a czasem skończenie niemądrych) ludzi. A skoro Bóg się nie obraża, to chyba nie ma nic złego w wzięciu z niego przykładu. Nie zmienia to faktu, że współczuję staruszkom, po wrażliwości których poskakał sobie kiedyś prostak przebrany za motyla uważający, że nie ma nic złego w pokpieniu sobie z ludzi w procesji Bożego Ciała. Ale to nie kwestia prawa, ale właśnie wrażliwości i dobrego wychowania.
Tyle wstępu, żeby każdy wiedział na jakiej pozycji stoję.
Smutne jest to, że i ci, którym się wydaje, że powinni wyręczać Boga w oburzeniu i ci których oburza szczucie cycem wszędzie, poza spektaklami teatralnymi poruszającymi kwestie religijne, słusznie chyba sprzeciwiają się sprowadzeniu naszej kultury do prymitywa posługującego się przede wszystkim zwulgaryzowanym językiem erotycznym. Bo chyba mają rację, niezależnie od faktu, że kompletnie nie potrafią się dogadać? Cyc reklamuje, cyc i kutas tłumaczą nam języki poprzednich epok, służą do opowiadania o naszej religijności, filozofii, służą postrzeganiu i przekazowi. Zastąpiły wszelkie mity, a właściwie zassały je. Przestały być już tylko środkiem wyrazu, stały się środkiem i celem. I nawet protestowanie przeciw nim to teraz część wielkiego wszechświata cycokutasa.
A może nie mają racji? Może tym właśnie jesteśmy? Cycokutasami cycokutasującymi w Cycokutasowersum? Może właśnie to opisuje nas najpełniej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz