29.03.2015

243. Starzy ludzie grzebią w archiwach.

Ponieważ okna nad moim biurkiem wychodzą na wschód, w słoneczne poranki nie bardzo mogę grać w gry, których akcja toczy się w mrocznych korytarzach, albo po zmroku. Dlatego kolejne godziny do spędzenia w świecie Pillars of Eternity odłożyłem na popołudnie i przystąpiłem do prób odszukania pliku, który ma mi przynieść sławę i bogactwo, a który powstał... ohohohohoho. Dawno temu. Sądziłem, że łatwo znajdę go w katalogu 2012, założonym w roku, kiedy ostatni raz robiłem w plikach porządki. Ale nie, nie ma go. Muszę szukać jeszcze głębiej.

W tych odleglejszych, mroczniejszych głębinach znalazłem wiele, na przykład tekst napisany złośliwie, gdy mój szef sprzed lat stwierdził, że sprawozdanie ze spotkania z komisarz unijną od czegośtam jest jakieś takie bez życia. No to napisałem mu sprawozdanie z życiem. Wrzucę go tu jako ciekawostkę,  żeby przypomnieć jak wyglądały sprawy pięć minut po tym, jak staliśmy się członkami Unii. A jak wyglądały? Tak samo. Tyle, że teraz zwrot: "Komisarz Margot Wallstrom" sprawił, że dreszcz przebiegł mi po plecach, bo zacząłem się spodziewać zamarzniętych trupów z szwedzkiego kryminału.

Napięcie rosło od początku, od godziny dwunastej. Samo południe minęło już jednak; żar lał się z nieba nieprzerwanie, a Komisarz Margot Wallstrom nadal nie było. Przede mną wymieniała niecierpliwe uwagi para młodych Szwedów. Ona, niewysoka blondynka o mocnej budowie ciała, w którym wyraźnie zaznaczały się szwedzkie krągłości, poprawiała ramiączka kremowej bluzki, skrywającej największe pokusy na sali niespecjalnie pełnej ludzi. Grupa, około czterdziestu osób czekała na przybycie wiceprzewodniczącej komisji europejskiej. Ale tej, ciągle jeszcze nie było.
Z lewej dobiegł mnie nerwowy chichot, to dwie dwudziestokilkulatki zabijały czas zabawiając się smsami.
Nagle w drzwiach powstało jakieś zamieszanie. Błyskawicznym ruchem sięgnąłem po długopis, gotów by natychmiast rozpocząć notowanie, ale to tylko dr Bielański usiłował przekuśtykać przez próg. Przepchnął się jakoś obok ponuro nerwowego faceta, który równie dobrze mógł być ochroniarzem, jak i zagubionym czytelnikiem dzieł wszystkich Jaspersa, wkuśtykał na salę i zaczął się po niej rozglądać. Kiedy w jego oczach pojawiła się panika, pomachałem mu.
- Panie Pawle! – zawołał – Ja, niestety nie mogę zostać! Niech pan to wszystko dokładnie spisze!
Uspokojony, że tak zrobię, uciekł czym prędzej.
I w samą porę! Komisarz bowiem właśnie przybywała!
Przeszła przez drzwi dyskretnie, acz stanowczo. Za nią podążali przejęci gospodarze, kilku uśmiechniętych kolesi nie wiadomo skąd i dwóch typków z obsługi sali.
Wszyscy ci, którzy do tej pory podpierali ściany, lub snuli się w kuluarach, pospieszyli na swoje miejsca. Trzaski rozkładanych naprędce foteli zabrzmiały jak seria chaotycznych wystrzałów. Ochroniarz zrobił się jeszcze bardziej nerwowy. Nasze spojrzenia spotkały się. Poczułem, jak kropelka potu ścieka mi po karku. W jego oczach dostrzegłem z trudem maskowaną chęć mordu.
Poseł do Parlamentu Europejskiego, Bogdan Klich, pozornie spokojny facet, niewysoki i szczupły, z tych, co to robią notatki nawet podczas spotkania z własną matką, by przy pożegnaniu zaskoczyć ją kilkoma celnymi cytatami, przywitał panią Komisarz, przywitał zebranych i rozpoczął zebranie.
Temperatura na sali wyraźnie wzrosła.
Nie wiedzieliśmy, co teraz nastąpi. Czy przedstawicielka Komisji Europejskiej wyciągnie nam homofonię, czy eurosceptycyzm. A może wytrzaska nas po twarzach wrodzonym polskim antysemityzmem?
Z wrodzonym, zimnym sadyzmem, pochodząca ze Szwecji Pani Komisarz, stopniowała napięcie, zaczynając od pochwały miasta Krakowa. Widziałem, jak lęk gospodarzy narasta. Też spodziewali się, że zaraz oberwą.
I stało się!
Komisarz. Po początkowych peanach na cześć rozszerzania, oświadczyła stanowczym głosem, że nastała teraz nowa Unia i wszyscy będziemy się musieli do niej przyzwyczaić. Bo: „nowej Unii potrzebne jest nowe wyczucie”.
Potoczyła po sali spojrzeniem spod na wpół przymkniętych oczu. Klich milczał, na jego twarzy malowało się napięcie. Zerknąłem w lewo, dwudziestolatki już się nie śmiały. Nawet Szwedka przede mną przestała oddychać tak zachęcająco, jak jeszcze minutę temu.
Cokolwiek miały znaczyć słowa Pani Komisarz, zabrzmiały złowrogo.
Teraz, kiedy wszystkich nas miała jak na tacy, Komisarz Wallstorm nie bawiła się już w słodkie słówka. Jej pełna narastającej grozy mowa zawierała niemal wyłącznie słowa o kłopotach Unii. O nowych granicach Unii niosących nowe wyzwania i zagrożenia, o groźbie terroryzmu i zorganizowanej przestępczości, korzystających z otwartych granic między państwami stowarzyszonymi, o bezrobociu i konfliktach społecznych wewnątrz samej Unii. Kiedy już leżeliśmy na deskach, czekając na ostatni cios, Komisarz Wallstorm uderzyła po raz ostatni, z tym, że nie był to cios łaski, ale najcięższa artyleria.
- By poradzić sobie z tymi wszystkimi narastającymi problemami – cedziła znacząco słowa przez zaciśnięte zęby – Unia musi mówić jednym głosem. Muszą skończyć się wszystkie narodowe gierki! Musimy być jednym organizmem;  bez tego w świecie nie znaczymy nic. A do tego niezbędny jest Traktat Konstytucyjny, niezbędny jest Unijny Minister Spraw Zagranicznych.
Skończyła. Brakowało mi tchu. Poczułem kłucie w sercu, tam, gdzie Polska właśnie. Koniec z Niceą! Koniec z suwerennością! Żegnaj narodzie!
Komisarz siedziała spokojna, triumfująca. Uśmiechała się tym rodzajem życzliwego dyplomatycznego uśmiechu, na widok którego rządy podawały się do dymisji.
Nagle zorientowałem się, że w opanowanej przez strach sali znalazł się jeden człowiek, który znalazł w sobie dość sił, by zapytać o Ukrainę.
- Oczywiście, Ukraina – Komisarz Wallstorm spojrzała na ojca Marka Pieńkowskiego bez śladu sympatii w oczach. – Oczywiście, wszyscy chcemy jej w Unii. Ale jeszcze nie teraz. Stanowisko Unii – te słowa wypowiedziała twardo, znacząco. – Jest takie, że najpierw musi zostać przyjęta Turcja.
Wymieniliśmy z siedzącą przede mną Szwedką spojrzenia. Spróbowała uśmiechnąć się pocieszająco. Oboje wiedzieliśmy, co to oznacza. Przecież nawet przyjęcie Turcji zostało odłożone na święty nigdy.
Komisarz Wallstorm nie zamierzała jednak tak szybko zakończyć procesu zabijania w nas nadziei. Kontynuowała: 
      - Wszyscy chcemy, aby poszerzać Unię o nowe państwa, ale musimy też postawić sobie pytanie – ile musimy obiecać nowym krajom, tym bardziej, że ciągle nie rozwiązaliśmy problemów wewnętrznych. Co my właściwie obiecujemy?
       Te słowa, niczym grom, przetoczyły się po sali. Ich znaczenie było dla nas jasne. Czeka nas wiele zmian, zanim Unia znów zacznie się rozszerzać. I nie będą to zmiany, które by się nam spodobały.
     Jednak ośmieleni przez O.O Pieńkowskiego przedstawiciele nauki i organizacji pozarządowych, zadawali już następne pytania. Komisarz wysłuchiwała ich z pozorną uwagą, choć w jej oczach czaiła się drwina.
       - Tracimy w starych krajach zainteresowanie tym, co się dzieje, chyba, że dzieje się coś   złego – oświadczyła, przerywając niespodziewanie ciąg pytań. – Dlatego potrzebna jest debata publiczna i dlatego ja tu jestem.
         Zawiesiła głos i spojrzała na nas znacząco.
     - Obraz Unii staje się wypaczony. Społeczeństwa widzą bardzo technokratyczne, biurokratyczne i niezbyt dobrze funkcjonujące instytucje. I to jest wyzwanie dla nas. Powtórzę – niezbędna jest szeroka, otwarta debata publiczna. Obywatele Unii muszą się w to bardziej angażować!
     Ostatnie słowa prawie wykrzyczała. Twarz wykrzywił jej grymas wściekłości i nienawiści, oczy płonęły furią.
      Debatę podsumował Bogdan Klich. Drżącym głosem odważył się zadać pytanie o stosunki Unia – Rosja.
       Komisarz Wallstorm zmierzyła go przeciągłym, zimnym spojrzeniem. Zrozumiałem, że los Klicha, jako europarlamentarzysty jest już przesądzony.
       - Fakt, że na szczycie UE – Rosja nasi przedstawiciele zorientowali się, że Rosja stara się prowadzić rozmowy z pozycji siły, bardzo nas sfrustrował – przyznała.
Wyszliśmy z sali zgaszeni, stłamszeni. Doskonale 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz