Nie, to nie będzie recenzja Wróżenia z wnętrzności Szostaka, bo na nią nie jestem jeszcze gotowy. Prawdę mówiąc, nie mam pewności, czy kiedykolwiek będę. Czasami tak bywa. Czasem jakaś powieść (albo ogólniej: książka) spada na człowieka i go połyka. Czy zachwycałem się tu jakąkolwiek książką Calasso poza Zaślubinami Kadmosa z Harmonią? Chyba nie. A przecież nie jest to jedyna jego książka, jaką się zachłysnąłem. Ale w przypadku konfrontacji z literaturą antyczną i mitami greckimi jestem, ubogo bo ubogo, ale przygotowany. W pozostałych przypadkach okazałem się golcem (co nie wpłynęło dobrze na moją dumę). Bywa więc i tak, że potrzebuję czasu.
Skoro więc nie o Szostaku, to o kim?
Zżymałem się (i nadal się zżymam) na nierychliwość polskich wydawców posiadających prawa do dysponowania u nas dorobkiem Borisa Akunina. Oczywiście, nie znając wyników sprzedaży, nie potrafię zdecydowanie wyrokować o bestsellerowości powieści tego autora. Ba, jestem wręcz przekonany, że żadna z jego serii (a lubi on pisać seriami) nie sprzedaje się u nas tak dobrze, jak cykl o przygodach Fandorina. Niemniej, prócz Fandorina, który ukazuje się u nas od biedy nienajgorzej (doświadczyliśmy w pewnym momencie zawieszenia wydawania kolejnych powieści, co skończyło się strasznie dla wszystkich miłośników porządkowania biblioteczek pod kątem estetyki okładek, bowiem wydawca zarzucił linię graficzną serii, zaproponował nową, a potem i ją zarzucił i zaproponował jeszcze nowszą; znam bibliofilów, którzy w takich przypadkach rwąc sobie włosy z głowy zaczynają kolekcjonowanie serii od nowa - w tajemnicy przed żonami; cóż, może wydawca też ich zna) i Siostry Pelagii, której przygody dobiegły najprawdopodobniej końca po trzech tomach (wiem, że formalnie dobiegły i trudno byłoby je kontynuować, ale kto tam wie...), różnie u nas z wydawaniem kolejnych cykli bywa.
Co w przypadku akurat Akunina nie jest najszczęśliwsze, ponieważ jego cykle mają złośliwą tendencję do przenikania się nawzajem. W efekcie lektura polskiego wydania Sokoła i Jaskółki, powieści stanowiącej czwarty tom Przygód Magistra (ta seria to swego rodzaju sequel cyklu fandorińskiego, choć pewnie raczej wypadałoby napisać: crossover; swoją drogą ten tom znów przyniósł zmianę linii graficznej serii) zawierała pewną przykrość dla wszystkich, którzy nie porwali się wyzwanie przeczytania w oryginale kolejnych tomów cyklu Gatunki. A to dlatego, że Gatunki zazębiają się momentami z Przygodami Magistra. O ile tytułowy Magister to prajakiśtam potomek Ernesta Fandorina, to bohaterami części powieści z serii Gatunki są właśnie dzieci Magistra. I tak się składa, że Sokół i Jaskółka opowiada o wydarzeniach następujących po tych, które przedstawione są w Gatunkach, którego to cyklu dokończenia chyba się u nas nie doczekamy.
Ponieważ wszystko to strasznie poplątane (dziękujemy panie Akunin), napiszę krótko: Sokół i Jaskółka nie zawierają wielu spoilerów z powieści, których chyba po polsku nie poznamy, ale trochę jednak ich jest. Między innymi dlatego się zżymałem na brak polskich wydań gatunków.
Ale najbardziej irytowało mnie, że nikt nie chciał wydawać w Polsce innej serii - Bruderszaft ze śmiercią. Jak to, Akunin napisał cykl powieści szpiegowskich i nikt nie kwapi się u nas tego wydawać? Przecież pokazał, że potrafi takie powieści konstruować! A to w Fandorinie (po części Gambit Turecki, niemal w całości drugi tom Diamentowej Karocy), a to w Gatunkach (Powieść szpiegowska). To przecież musi być dobre!
No i jest. Jest podwójnie - bo jest wreszcie na naszym rynku i jest dobre. To znaczy, prawie jest dobre. Dzięki Wydawnictwu Replika dostaliśmy w jednym tomie dwie pierwsze części cyklu: Młokos i diabeł oraz Cierpienie złamanego serca. Recenzję ich obu mogę napisać krótką: czyta się znakomicie, to powieści akuninowskie pełną gębą, jest dobrze.
W czym problem?
Młokos i diabeł wydaje mi się niemal dosłownym powtórzeniem fabuły Powieści szpiegowskiej. Są różnice, bo muszą być. Akcja Powieści Szpiegowskiej toczy się w czasach stalinowskich a Młokosa..., w carskich, co sprawia, że zakończenie tej drugiej staje się ciut mniej gorzkie. Różnice pojawiają się też w szczegółach. Zmagania weterana i młodzieńca z niemieckim superszpiegiem przebiegają nieco inaczej w obu powieściach. Ale reszta, niestety, jest niemal identyczna. Młokos... jest bardziej przygodowy i nawet niemiecki agent, chociaż bezwzględny zabójca, może zyskać nieco sympatii, choćby dlatego, że wydaje się mrocznym odbiciem Fandorina (ma nawet sługę posiadającego problemy z rosyjską wymową). Odruchowo więc bronię Akunina, że wcale nie skopiował samego siebie, że raczej sam ze sobą igra. Ale gdzieś we mnie siedzi ponury zuchwalec, pomrukujący złowrogo: "a jeśli nie?".
Znam przecież przykłady, gdy pisarze zbyt popularni, by poradzić sobie z wydawaniem jednej powieści za drugą, ściągali sami z siebie. Ba, mnie samego przyłapano na powtórzeniu i nie jedyny Dunin Wąsowicz, ale i mniej znani i uznani czytelnicy przyłapali mnie na tym, co sam przegapiłem - że jednomyślne ptaki z Dzielnicy obiecanej zbyt przypominają stada ptasie z Pokoju Światów. Ktoś mnie nawet pytał, czy to celowe nawiązanie. Nie, to niecelowe przegapienie. Niech mnie to, marnie bo marnie, ale usprawiedliwi. Ale znam przykłady takich, którzy kopiowali i wklejali nie tylko wzorce bohaterów, struktury fabuł, ale prawie całe fragmenty wcześniejszych swoich powieści.
Ale Akunin lubi nawiązywać, prawda? Plącze ze sobą część cykli, igra z motywami literackimi. Nie przypadkiem stworzył sobie klasyfikację kryminałów i wedle niej pisze Fandorina. Nie przypadkiem inny swój cykl zatytułował: Gatunki. Więc pewnie nie przypadkiem powtórzył sam po sobie w Młokosie... . Zbyt dawno już czytałem Powieść szpiegowską, by zapamiętać imiona i nazwiska jej bohaterów. Ale teraz będę musiał wrócić do tamtej powieści. I być może wpadnę w pułapkę, autora, bądź własnych oczekiwań. Bo przecież sztuka nadinterpretacji nie jest mi obca. Sam sobie wymyśliłem, że Czarne miasto (ostatnia, jak dotąd przygoda Fandorina, wydana po polsku) to Akuninowska wariacja na temat Harrego Hole powołanego na świat przez Jo Nesbo i udział w grze: "jak jeszcze bardziej możemy skrzywdzić naszego bohatera". Jasne, mogę sobie powtarzać, że chyba gdzieś czytałem wywiad z Akuninem, w którym pisarz ten oznajmił, iż odkrył jeszcze jeden rodzaj kryminału i będzie musiał uwzględnić go w swojej serii. Ale nie potrafię podać źródła i może to sobie przyśniłem? Nawet gdyby jednak Akunin coś takiego powiedział, to i tak powiązanie Czarnego miasta z Harrym Hole mogło zaistnieć tylko w pokrętnie ukierunkowanym umyśle wielbiciela Akunina i Nesbo i stanowi prywatną nadinterpretację.
Ale to nic nowego w popkulturowym świecie, prawda? Dopisujemy genealogie rodu Bondów i wymyślamy przyczyny zmian wyglądu największego szpiega JKM. Pisujemy fanfiki. Dodajemy braciom - łowcom potworów erotyczne podteksty. Nasze głowy pełne są ochoty do zabaw ulubionymi opowieściami. Będę więc, na własny użytek, próbując znaleźć wytłumaczenie podobieństw między Powieścią szpiegowską a Młokosem i diabłem, mnożył mniej lub bardziej naciągane wyjaśnienia. Zaraz, zaraz, jak nazywał się ten niemiecki superszpieg? Czy niemieckie "von" nie przypomina holenderskiego "van" i jakimi to ścieżkami wędrowali po Europie Van Dornowie, których nazwisko przekształcono na użytek rosyjski w Fandorinów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz