10.10.2017

279. Czy Blade Runner mógł się udać bez Rutgera Hauera?




Sądzę, że to może być kluczowe pytanie dla BR 2049. W sumie całkiem dobrego, pięknie nakręconego filmu, z niezłymi aktorami odgrywającymi czasem niezłe postacie. Ładnie kłaniającemu się legendzie.

No, ale bez Rutgera Hauera. Spodobała mi się dbałość twórców, którzy na miejsce holenderskiego aktora zatrudnili holenderską aktorkę, której zadaniem była próba sprostania legendzie. To jej nie wyszło, bo chyba wyjść nie mogło. Nie z jej winy, a z winy scenariusza. Niech symbolem tych dwóch ról będą ostatnie kwestie wypowiadane w filmach przez Hauera i Sylvię Hoeks. Oddają głębię i rozbudowanie postaci. Choć kwestia Hoeks mówi nam coś nowego o motywacjach jej postaci, to trzeba oddać.

Film jest taki, jakim być powinien - opowiadany niespiesznie (niespieszniej niż pierwsza część) i kręcony długimi, pięknymi ujęciami. Które, w moim przekonaniu, stają się przefajnowane; uroda kadrów staje się natrętna. Naprawdę, kiedy Gosling przechodzi pomarańczową pustynią pod gigantycznymi posągami prężącym sutki uznałem, że trochę już tego zbyt wiele. Poczułem się, jakby twórcy machali mi przed oczami transparentami: "Ależ my umiemy w kompozycję, nie?". No więc w kompozycję umiecie, ale w budowanie dobrego niedosytu już nie.

Zresztą to kłopot nie tylko  kadrów. Cały film to niepotrzebne dociskanie każdego tematu do ściany. Scena z Goslingiem słuchającym gigantycznej erotycznej reklamy jest świetna, bo coś nam uświadamia. Ale czy naprawdę potrzebne było przybijanie tego uświadomienia wielkim gwoździem przez przywołanie wspomnienia pewnej rozmowy?

Przesyt widać także w ilości nagromadzonych wątków, przez co część postaci nie dostaje czasu na należyte rozwinięcie. Pani Kapitan jest interesująca właśnie dlatego, że dostała więcej scen niż dwie i że zachowano w niej pewne niedopowiedzenie. Ale już teoretycznie znacznie od niej ważniejszy Jared Leto jest tak zmarnowany, że właściwie niepotrzebny. Facet dostał dwie sceny. Pierwsza służy tylko jego zaprezentowaniu widzowi (i raczej gryzie się z narzekaniem Leto, że androidy produkują się nie dość szybko) i właściwie nic nie wnosi. Druga ma więcej sensu, ale nawet w niej Leto jest zbędny - wszystko to mogłaby załatwić za niego postać, która wzięła na siebie/ukradła ciężar głównego złego. Tę zbędność Leto widać szczególnie w końcówkach scen z nim - gdy okazuje się bezradny i nie bardzo wie, co z sobą począć. To znów nie wina aktora, tylko scenariusza. Nie dostał postaci, ale jej cień. I nie potrafiono wymyślić innego zakończenia sceny z nim, jak tylko przez rzucenie groźby bądź rozkazu czarnego charakteru z filmu klasy z dalszą literą alfabetu.

Ponarzekałem, a to przecież całkiem dobry film. Pięknie nakręcony, próbujący gryźć się z problemami, z którymi gryzie się dobre kino SF, z wyrazistymi acz zagubionymi głównymi bohaterami i zwrotami akcji, które wcale nie muszą być przewidywalne. Sylvia Hoeks jest odpowiednio psychopatyczna i brakuje niewiele do jej interesującego pogłębienia - dostajemy tylko jego niespełnione zapowiedzi. Ana de Armas jest odpowiednio śliczna, by jej wątek otrzymał kontastowo gorzkie dopowiedzenie. Gosling jest Goslingiem, ale tu to nie przeszkadza, bo jego wyraz twarzy pasuje do zgnębionego bohatera. Harrison Ford jest Harrisonem Fordem i to też wystarczy. Nawet jego starość jest tu interesująca (choć może szkoda, że zaoferowano mu okazję do spuszczenia manta dwóm agentom, trochę tę starość niwelując). Owszem, film powtarza w znacznym stopniu oryginalnego BR, ale nie potrafię się o to zżymać, jak nie zżymałem się o powtarzalność "Przebudzenia Mocy". Dorosło któreś tam już nowe pokolenie, ono może potrzebować tej samej (albo prawie tej samej) opowieści dla siebie, zamiast oglądać filmy z czasów swoich rodziców i dziadków.

BR 2049 to dobry, bardzo ładny i szalenie starannie zaplanowany film. Cudownie gra detalami doopowiadającymi rzeczywistość. Ale w tej staranności zabrakło Rutgera Hauera, tego drugiego głównego bohatera opowieści, tej szczypty szaleństwa.

PS. Doszły mnie słuchy, że ogólna wymowa wpisu jest taka, że, cytuję: "ogólny wydźwięk jest taki ze to chujnia". No więc, oczywiście nie. To bardzo udany film. Ciekawe SF. Piękne kobiety i - jak mówią - przystojni faceci. Warto iść do kina. A ze względu na warstwę wizualną i dźwiękową po wielokroć bardziej zobaczyć ten film w kinie, niż na mniejszym, choćby i pięćdziesięcio calowym ekranie telewizora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz