Zawsze przed wyjazdem przeżywam chwilę zawahania. Po cóż jechać w jakieś obce rejony, włóczyć się nieznajomymi, a niechby i trochę znajomymi ścieżkami pośród obcych ludzi? Tłuc się w ciasnych busach, których resory wykuwano jeszcze w czasach Justyniana, zastanawiać nad pogodą, stanem dróg i wynajmowanych noclegów.? Wydawać w tydzień więcej pieniędzy niż tutaj w miesiąc i obawiać się - jak niepokoi się mój ojciec - trzęsień ziemi w okolicach bardziej aktywnych sejsmicznie niż nasza?
To nie kwestia wieku, miałem tak od zawsze, nawet w dzieciństwie, gdy przecież cieszyłem się na wakacje i wyjazdy.
Tak więc zawahanie się pojawia. Także dziś.
Spojrzałem na łóżko i pomyślałem, że to ostatnia noc, jaką w nim spędzę przez ostatnie dwa tygodnie. Ostatnia, na dwa tygodnie, noc we własnym łóżku. Czy istnieje coś bardziej swojskiego od własnego łóżka, od znajomego kształtu poduszki, od cieni w nocnym pokoju, których się nie obawiamy, tak bardzo są oswojone? Niechętnie opuszczam ten pozór matecznika po przebudzeniach, świadomy, że dotknięcie stopą podłogi, niechby i ciepłą, bo wiem, że ten dotyk oznacza koniec spokoju i bezpieczeństwa, początek drogi przez dzień. Nie, nie mam nic przeciwko dniom, są jednak znacznie mniej oswojone od nocy we własnym łóżku.
Zatem wyjadę, by spać w obcych pościelach, w sypialniach, których topografia będzie dla mnie najpierw nieznana, później już cokolwiek rozpoznana ale nieoswojona. Może obudzę się którejś nocy i przez kilka sekund będę sądził, że znajduję się w innym miejscu? Przez okno, za którym mieszkać będą inne widoki popłynie nieco światła, od księżyca, od gwiazd albo od nieba odbijającego blask miasta. Zorientuję się, gdzie jestem. Poczuję rozczarowanie a może przeciwnie, zadowolenie z egzotyki chłodnej pościeli. Bo pościel w innych łóżkach zawsze jest chłodniejsza.
Takimi myślami gaszę niepokój przed wyjazdem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz