21.07.2009

11.

Zaglądają tu jedynie ludzie spoza Krakowa (to znaczy tak mi się wydaje, Harko dowiódł mi ostatnio, że szansa na ukrycie się w sieci nie istnieje i że tak naprawdę przekonanie, że człowiek nad czymkolwiek jest w stanie w sieci zapanować to złudzenie), więc pewnie guzik ich obchodzą inicjatywy krakowskiego muzeum etnograficznego. Niemniej o jednej z nich napiszę, bo diablo mi się spodobała.
Porwał mnie pomysł - wędrówka śladami kultury, po której w Polsce pozostały już tylko cienie i muzea. Dokumentowanie znalezisk zdjęciami, ale i rozmowami z ludźmi, którzy mieszkają w ich sąsiedztwie. Pytanie ich, czy wiedzą, że kiedyś były tam synagogi. Ogromnie jestem ciekaw odpowiedzi.
Prawdę mówiąc krążyła mi po głowie ta wystawa już wcześniej. Mijam budynki muzeum etnograficznego dwa razy dziennie (w drodze do pracy i w drodze z; oprócz muzeum, z podobną regularnością mijam x ładniutkich kamienic oraz dwie blondynki zmierzajace z podobnym do mojego uporem dwa razy dziennie w odwrotnych do moich kierunkach), nie mogłem więc nie zauważyć plakatu. Z racji genetycznego lenistwa i odkładania wszystkiego na następny dzień, wybrać na ową wystawę zamierzałem się zawsze... kiedyś.
A przecież te spotkania mimochodem pozwoliły mi zobaczyć jak bardzo zmieniło się muzeum w ciągu ostatnich lat. Zaczęło nie tylko działać prężniej, ale i bardziej otworzyło się na ludzi wychodząc im na przeciw. Dawno temu dzieliłem poglądy wielu osób, że muzeum to coś skostniałego, miejsce, w którym smutni, milczący ludzie pilnujący, żeby zwiedzający nie dotykali eksponatów pokrywają się kurzem wraz z zbiorami. Oczywiście błądziliśmy. My, ale trochę i muzea. Muzeum etnograficzne kolejnymi swoimi działaniami udowadnia, że wcale nie musi tak być. I choćby ze względu na swój do etnografii sentyment bardzo się z tego cieszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz