Jakiś czas temu zasuwając, jak to mam w zwyczaju, raźno do pracy minąłem słup ogłoszeniowy, albo jakąś miejską nieruchomość na tablicę ogłoszeń spontanicznie zmienioną, a na nim ogłoszenie o marszu ateistów i agnostyków. Kroku nie zmyliłem w świętym uniesieniu, choć jakiś zarys notki poukładał mi się w głowie. Nim jednak włączyłem komputer cała sprawa wywietrzała mi z głowy. I gdyby nie Gazeta Wyborcza pewnie całkiem bym o nim zapomniał.
To, że ateiści i gnostycy postanowili sobie przemaszerować zupełnie mnie nie dziwi. Co jakiś czas obserwują przemarsze religijne, zwłaszcza przy okazji święta Bożego Ciała i sezonu pielgrzymkowego. Raz do roku mają okazję zapoznać się z marszem mniejszości seksualnych. Koniec w końcu komuś o społecznikowskich ambicjach musiał zaświtać pomysł: "a czemu nie my?".
No i dobrze, niech maszerują, spacer służy zdrowiu a spacerowanie gromadne sprzyja kontaktom towarzyskim i rozwojowi świadomości obywatelskiej - krótko mówiąc same pozytywy. W okolicach poniedziałku, gdy po raz pierwszy zobaczyłem ogłoszenie, coś mi tam świtało o różnicy pomiędzy rytualnymi przemarszami opartymi o sacrum (mogą być pomarańczowe z bębenkami, albo krawaciarskie z rzucanymi kwiatami i zawodzonym śpiewem) a przemarszami powiedzmy społecznymi. Te pierwsze wpisują się w rytuały mające związek z porządkiem kosmicznym i wciąż powtarzanym budowaniem świata, wspieraniem kosmosu w jego odwiecznej walce z chaosem. Te drugie, w intencjach twórców, spełniają podobną rolę ale świecką, służą więc budowaniu społeczeństwa i państwa. Jak dla mnie - wszystko fajno, choć powieść fantasy albo horror łatwiej pewnie opisać w oparciu o te pierwsze:).
Czyli - nie ma sprawy?
Ano, za dobrze by było.
Oto bowiem GW ochoczo przytacza wypowiedzi pewnego franciszkanina, który trochę się marszowiczom (na razie raczej potencjalnym, żadna lista zapisów nie została ogłoszona) dziwi, że chcą maszerować, bo może to zostać odebrane jako prowokacja i takie tam. Jasne, że może zostać. Wszystko może. Swego czasu zapoznany w środowiskach wyciągających radia z cudzych samochodów kolega tłumaczył mi, że mój sposób chodzenia może zostać odebrany jako prowokacja i mogę dostać po gębie. Czemu więc inaczej miałoby być z grupą rozmaszerowanych ateistów śpiewających - jak chcą organizatorzy - "Imagine" Lennona? Powiem więcej - ten śpiew może być prowokacją, której ja sam nie zniosę, chyba, że wszyscy ateiści obdarzeni są przyzwoitym głosem i słuchem. Ale jak mi tłum ateistów zacznie fałszować pod oknem mogę nie zdzierżyć.
GW odnotowuje (nie wątpię, że z satysfakcją) zdanie franciszkanina:
"(...) sam mam znajomych ateistów i to nie przeszkadza nam się przyjaźnić, mimo, że wiedzą, że jestem zakonnikiem", brzmiące wygodnie podobnie do zdań typu: "nie mam nic przeciwko gejom, sam mam znajomych gejów" czy: "nie mam nic przeciwko Żydom, sam mam znajomych Żydów". W świetle takich słów prawdopodobniej brzmią słowa organizatorów marszu żalących się, że ateiści są w Polsce prześladowani.
A to już przegięcie w drugą stronę. Bo - przepraszam bardzo - gdzie są? Organizatorzy wiedzą, ale za pośrednictwem GW tego nie wyrażą, bo w niej napisane jest tylko:
"- Chcemy zaistnieć w przestrzeni społecznej i publicznej, ale głównie politycznej - nie kryje Ewelina Podsiad. - Chcemy pokazać, że ateiści i agnostycy są dyskryminowani na różnych płaszczyznach - dodaje."
No więc ja bym chciał poznać te płaszczyzny. Przez jakiś czas śledziłem dyskusje na GW właśnie. Wynikało z nich, że ateiści czują się dyskryminowani głównie na tle zachowań religijnych i okołoreligijnych. Tzn. ich dzieci czują się niezręcznie, gdy inne idą do pierwszej komunii a one nie, w związku z czym umęczeni ateiści posyłają dzieci na lekcje religii, żeby mogły do tej pierwszej komunii iść, a wtedy dziecko wraca do domu i zadaje pytania o Boga, a ateista nie wie co powiedzieć. Jest to kłopot? Rozumiem, że tak. Ale uwaga, organizatorka marszu mówi przecież w GW:
"Chcemy zaistnieć w przestrzeni społecznej i publicznej, ale głównie politycznej".
Jak to będzie w takim razie? Pani Ewelina planuje zacząć od marszu, a potem lobbować na rzecz zakazu nagłaśniania kwestii pierwszej komunii, żeby dzieci ateistów nie czuły się dyskryminowane? A może chodzi o zakaz organizacji obchodów Bożego Ciała, bo ateiści czują się przez nie dyskryminowani? Jeden z komentatorów pod artykułem zadaje takie właśnie pytanie - "A po co są procesje w Boże Ciało?".
Wiem, że powyższe akapity brzmią absurdalnie. Ale co u licha można w tej kwestii załatwić na gruncie polityki? Nałożyć obowiązek ślubów kościelnych dla ateistów, bo kościoły są często ładniejsze od urzędów stanu cywilnego? No nie rozumiem tego i już.
Dlatego jakkolwiek sam marsz mógłby być wydarzątkiem dość sympatycznym, zamieszanie wokół niego popsuje wszystko. A pani Ewelina zacznie może częściej pojawiać się w mediach, o co zresztą, być może, głównie jej chodzi. Bo może czuje się dyskryminowana przede wszystkim faktem, że nie może się pooglądać w telewizji. A niby w imię jakiej racji jest jej mniej niż takiej Żmudy Trzebiatowskiej, hę? Niech jej tam, niech ma. Gorzej, że zaraz odezwie się jakiś bojownik o wiarę wzywając zawsze chętnych do zadymy specjalistów, o jakich w Krakowie nietrudno, żeby postawili tamę ateistycznym zapędom. Inny talent dorzuci coś o masonach, kolejny o Żydach. Na iluśtam stronach internetowych pojawią się wpisy o tym, że kosmici organizują marsze ateistów, których to przemarszy trasy układają się w wzory kręgów w zbożu z Wylatowa. A wszystko to razem wzięte oznacza, że gejowsko - feministyczna apokalipsa już jest tuż, już pląsa u naszych drzwi. Wszystkich ich wykpią odpowiednio blogi okołolewicowe, wybuchnie wojna komentarzowa. GW napisze o postepującej nietolerancji i wstydliwym w nowoczesnej Europie zacofaniu a Rzepa odpowie jej tekstem dyżurnego wartorozmawiacza o niebezpieczeństwach światowego ateizmu zarażającego nas wszelakimi możliwymi chorobami. I tak w kółko. Nikt się z nikim nie dogada, za to wszyscy na wszystkich poobrażają.
Wygląda na to, że spacery są dziś diablo ryzykowne.
A ja sobie myślę, że my też powinniśmy zorganizować jakiś marsz. Ty, ja, Draken, Nosiwoda, Nivak i jeszcze parę osób. Wziąć się i zorganizować np pochód do jakiejś dobrej knajpy na piwo (i herbatkę dla nosiwody ;))
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, jak tak sobie patrzę, to na dobrą sprawę wychodzi mi, że teraz chyba po prostu dżezi jest być dyskryminowanym, kwestia tylko zebrania się w grupę i wymyślenia kto nas dyskryminuje.
Co do sprawy dzieci ateistów i ich stosunku do komunii i religii jako takiej, to problem w rzeczywistości jest, choć nie jest to problem którego rozsądni rodzice nie potrafili by rozwiązać. Akurat z komunią jest łatwo, wystarczy też zorganizować dziecku imprę, dać prezent i już. Gorzej może być ze zwykłymi dziecięcymi złośliwostkami, bo jak rozmawiać z kilkulatkiem, którego koledzy nastraszyli, że pójdzie do piekła, bo nie chodzi do kościoła (w czasach mojego dzieciństwa w moim sąsiedztwie, był to dość popularny dziecięcy straszak)? Owszem, osoba inteligentna też sobie wtedy poradzi, wyjaśni, że my jako ateiści nie wierzymy w piekło ani w niebo, ale jednocześnie nie da się zapobiec tego typu dziecięcym rozmowom.
Religia w wypadku dzieci, to bardzo delikatny moim zdaniem temat i na pewno nie pomogą w jego rozwiązaniu żadne przemarsze. Lepiej by było porozmawiać i pójść na kompromis. Tylko, że nie każdy chce iść na kompromis...
Masz rację, że w przypadku dzieci to jest problem. Tylko, że tego żadne działania ustawodawcze nie zmienią. I - prawdę mówiąc - nie wiem, czy cokolwiek zmieni. Bo możesz sobie edukować społeczeństwo, a zawsze znajdzie się grupka dzieciaków znajdujących przyjemność w nakopaniu innemu z dowolnego powodu. I o ile własnemu dziecku jakoś wytłumaczysz na czym rzecz polega, im będzie trudniej.
OdpowiedzUsuńA "bycie dyskryminowanym" okazało się dobrą moneta przetargową, więc i sięga się po nie chętnie.
A ja powiem tak - odnośnie Bożego Ciała. Kiedyś (daaawno temu, ponoć przed moją kadencją) procesje chodziły dookoła kościołów. Teraz (moja kadencja) co roku widzę jak grupa ludzi rano/około południa chodzi po osiedlu, ulicach i co jakiś czas zatrzymuje się przed ołtarzami.
OdpowiedzUsuńNie mogą się procesjować dookoła kościołów jak kiedyś, tylko teraz blokują drogi? Bo np jakby komuś coś się stało i potrzebna byłaby karetka, to tego dnia są takie cyrki by gdziekolwiek dojechać - a bo to droga zamknięta, a to akurat procesja sobie idzie jak chce. Super.
Innym problemem jest to, że jak tak patrzę z poza tej grupy na tych w procesji to widzę co najwyżej ludzi gadających ze sobą, słuchających muzyki itp. Idą bo taki jest zwyczaj. Naprawdę niech już tylko isą tylko ci co wierzą i chcą wykonać okresowe obrzędy z jakimś minimalnym zaangażowaniem duchowym. Procesje będą mniejsze, nie trzeba będzie wychodzić poza tereny dookoła kościołów, nie będzie problemów komunikacyjnych związanych z procesją.
Co do komunii. Parodia, co roku chce mi się z tego śmiać. Czym jest teraz komunia? Wielką imprezą rodzinną, na której daje się prezenty dzieciakowi - najlepiej jak najdroższe i wypasione (no bo quady i lapki to jest to co się bezwzględnie przyda dzieciakowi w drugiej klasie podstawówki). Hmmmm... czegoś brakuje... a no tak, chyba wiary w tym wszystkim. Zatem argument z komunią leży. To samo mogą sobie robić ateiści - tu i tu nie będzie zaangażowania 'duchowego'. (Nie wspomnę o 'poprawinach' odbywających się rok po komunii).
I całe te wywody dążą do jednej rzeczy. W Polsce jest bardzo niewielu wierzących katolików oraz katolicy tylko z nazwy. I to zazwyczaj właścieci drudzy najbardziej się obruszają jeśli jakaś mniejszość zacznie robić szym dookoła siebie lub na pierwszych stronach gazet jest jakiś kontrowersyjny etyczno-religijny temat.
A to, że jakaś osoba stara się przy okazji tego wypromować - już nie powinno dziwić. Taki jest teraz standard społeczny i już.
drzejan - wiesz, gdyby potraktować procesje na Bożego Ciała jak dowolną inną manifestację, to trudno byłoby jej zakazać, jeśli parafie (czy kurie) zdobyłyby odpowiednie zezwolenia. Co do urządzania procesji dokoła kościoła, a nie po ulicach - fakt, byłoby to wygodniejsze. W Krakowie wystarczyłaby np. jedna większa procesja i kto chce poparadować niech na nią idzie a pozostali mogą przespacerować się wokół kościoła. Cóż, kiedy proboszcze to tacy sami Polacy jak inni, a nie spotkałem jeszcze Polaka, który nie chciałby się POKAZAĆ, jeśli tylko jest ku temu okazja. A widziałeś jakiego szmergla dostają wszystkie te oddelegowane do dekorowania ołtarzy panie? Spróbuj im to odebrać:). Toż one już teraz prawie leją się między sobą o prawo do dekorowania.
OdpowiedzUsuńKomunia i ciąg dalszy - znaczy katolicy nie katolicy. Tu byśmy chyba musieli zdefiniować sobie co to jest "katolik". I pewnie wyszłoby nam, że jest "katolik" kościelny i "katolik" kulturowy, taki "tradycyjny polski", dla którego pierwsza i cała reszta to niekoniecznie głębokie przeżycie duchowe, ale zdecydowanie element krajobrazu kulturowego, bez którego on sobie świata nie wyobraża. Ja akurat jestem zdania, że świat bez kolorystyki oferowanej nam przez wszystkie te rytuały rzeczywiście byłby uboższy.
Nie wiem jak z wiarą u obecnych drugoklasistów, dla mnie to było nieliche przeżycie. A mam przeczucie, że dla nich, nie wnikając teraz w obecność Boga, też pewnie jakieś jest. Tak jakoś jesteśmy poukładani, że rytuały przejścia, jak pierwsza komunia, robią na nas, uczestniczących w nich, wrażenie. Może więc wierzących katolików jest mniej niż by księża chcieli, ale żyjących według "tradycyjnego polskiego katolicyzmu" jest więcej, niż się wydaje. A że ci, którzy najbardziej są siebie niepewni najbardziej się obruszają na tych, którzy jeszcze dodatkowo mogą im przekonania podkopać to fakt. Ale raczej trudno będzie takiej osobie wytłumaczyć, że przenosi na ateistę własne lęki, bo łatwiej jej winić kogoś innego niż siebie. Tu by się musiał kościół poudzielać, ale on ma spory problem z samym sobą, więc raczej za bardzo pomocą nie posłuży.
Od siebie tylko dodam, że w mojej okolicy, odkąd sięgam pamięcią procesje chodziły tą samą drogą blokując dokładnie ten sam fragment ulicy. Ale moim skromnym trzeba wziąć pod uwagę fakt, że ten dzień ustawowo jest wolny od pracy i zwykle ruch jest niewielki (przynajmniej kole nas).
OdpowiedzUsuńOdnośnie samej komunii, to też jednak muszę stwierdzić z własnej pamięci, że jednak dla ośmiolatka wychowanego w wierze (jeśli nie przez rodziców, to przynajmniej przez katechetów), pierwsza komunia JEST przeżyciem ważnym nie tylko ze względu na imprę po tym. Dzieci, to jest ta grupa, która jednak wierzy, po dziecięcemu, prosto, może na zasadzie "bo jak nie, to pójdę do piekła" ale jednak wierzy. To dorośli zrobili z całości cyrk.
Myślę, że zakazywanie, czy nakazywanie czegokolwiek nie ma w tym momencie sensu. To czy ktoś idąc w procesji, czy uczestnicząc we mszy wierzy czy nie, jest sprawą między nim a tym bóstwem, w które wierzy. Oczywiście szlag człowieka trafia zakłamanie pewnej części "wierzących", ale katolicy, czy w ogólności jakakolwiek religia nie ma monopolu na hipokryzję. Jedyne, czego tak naprawdę należałoby oczekiwać, to takiej samej tolerancji dla innych ze strony osób deklarujących się jako wierzący, bo koniec końców, przynajmniej ja nie słyszałem o tym, żeby ktoś oprotestował film o papieżu, pielgrzymkę, czy blokował procesję Bożego Ciała, a w drugą stronę przypadki były (vide osławiony film "Ksiądz", czy ostatnio próby zablokowania koncert Madonny). Niby faktycznie różnica jest, bo co kogo obraża taka procesja, a film o księdzu homoseksualiście już może, ale z drugiej strony, parafrazując Feliksa Kresa, czy wierzący, praktykujący katolik naprawdę ma potrzebę oglądać taki film?
Kurczaki, jestem ateistą, a wychodzi, że bronię wierzących :D
Poruszyłeś kwestię obrazy uczuć religijnych, która dla mnie jest dość problematyczna. Zakładam, że wszechmocnego, wszechsprawiedliwego, wszechmiłosiernego itd. Boga żadne ludzkie działanie "obrazić" nie może, bo taka istota jest ponad filmy, koncerty, rzeźby z penisami itp. Skoro więc Bóg nie czuje się urażony, czemu mieliby się tak czuć jego wyznawcy?
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony, w sprawach, które nas dotyczą wszyscy jesteśmy przeokropnie wrażliwi i boli nas byle krzywe spojrzenie, więc jednak wszystkie te "urażone odczucia" jakoś rozumiem. Tylko - jak piszesz - nikt nie każe takiemu nadwrażliwcowi oglądać obrażających filmów itp. Inna sprawa, że często "obrazę uczuć" wykorzystuje się by wypromować towar, czy będzie to film, czy gazeta, czy wytwór artystyczny.