30.11.2009

45.

Miło jest móc zrzucić winę na Szwajcarię. A to ona odpowiada za część tego wpisu.
Otóż Szwajcarzy zagłosowali w referendum za zakazem budowania w Szwajcarii minaretów. I wszystkie gazety, w których o tym czytałem, pisały o "wielkim zdziwieniu". Zastanawiam skąd się ono wzięło. Przecież Szwajcaria to państwo, które ma bodaj najostrzejsze na świecie przepisy dotyczące nabywania obywatelstwa, sami zaś Szwajcarzy wręcz słyną z swojej niechęci do obcych. Odrzucenie przez nich minaretów powinno wydawać się czymś najoczywistszym na świecie.
Ale nie - wszyscy są zdziwieni. Z rządem szwajcarskim na czele. Jakim cudem rząd może aż tak słabo znać własnych obywateli?
A może w Szwajcarii zderzyły się złudzenia z rzeczywistością, to "jakimi chcielibyśmy być, w związku z czym wydaje nam się, że jesteśmy" z tym, jacy jesteśmy w istocie? Może propaganda "lepszego, cywilizowanego człowieka" to tylko pozór, który nie jest w stanie znieść konfrontacji z zwyczajnym ludzkim oporem wobec obcych i lękiem przed ograniczeniem własnego komfortu? Bo może jesteśmy już tak bardzo cywilizowani, że wszystko, co choć trochę obce (a minarety sa bardzo obce) przyprawia nas o drżenie, że nastąpi ograniczenie tej naszej wspaniałej cywilizacji? A ona staje się powoli tożsama z komfortowym życiem właśnie.
Piszę o tym wszystkim dlatego, że rozbawiło mnie zdziwienie decyzją Szwajcarów, ale także i dlatego, że sądzę, iż Jarosław Grzędowicz musi zaśmiewać się właśnie do łez.
Poniekąd pisze w swoim cyklu "Pan lodowego ogrodu" właśnie o tym. Szczególnie wyraźnie widać to w trzecim tomie, który miał swoją premierę w ostatni piątek. Tam Grzędowicz przestał się skupiać na szczególnie okrutnych "bogach" i pokazał dwoje innych - owego Pana Lodowego Ogrodu oraz jeszcze jedną jego koleżankę - oboje nie szykują podboju świata, ale uciekają w złudzenia, wmawiają sobie, że osiągnęli szczęśliwą stabilizację. Oboje się mylą. Nie stanowią jednak wyjątku - wszyscy "bogowie" to właśnie tacy wysoce cywilizowani przybysze z Europy zachodniej, wierzący święcie w złudzenie wyższej kultury. Złudzenia opadają z nich przy pierwszej konfrontacji z wyzwaniem - jedni zmieniają się w szalonych dyktatorów, inni uciekają w jeszcze głębsze, ropaczliwe złudzenia. Jestem pewien, że gdyby ich postępki wyszły na jaw, gazety na Ziemi wyrażałyby zdziwienia i zdumienia. Grzędowicz, przekonany, że w każdym z nas mieszka czuły barbarzyńca a o normalności decyduje, czy się z tym pogodzimy, czy będziemy temu zaprzeczać, pisze o tym tom za tomem, a wszystkie świetnie się sprzedają.
Trzeci tom PLO trzyma poziom serii - nie stanowi już takiego zaskoczenia i takiej nowości jak tom pierwszy, który ukazał się zresztą, gdy potencjalna konkurencja nie była ani tak silna ani tak liczna. Dlatego tom trzeci nie robi już tak mocnego wrażenia. W jego wywarciu nie pomaga mu też fakt, iż jest tylko jeszcze jedną częścią serialu - zaczyna się od mocnego wejścia, kończy odpowiednio pozostawieniem bohaterów w sytuacji "bez wyjścia", by wszyscy znowu zgrzytali zębami i wyłamywali palce w oczekiwaniu na dalszy ciąg. Poza tym w powieście nie dzieje się wiele, aczkolwiek cyklowi wychodzi to na dobre. Grzędowicz poświęcił więcej czasu na opisanie zasad funkcjonowania swojego świata, wzmocnił linie politycznych podziałów, przygotował grunt pod nową fazę toczącej się wojny. A Vuko przestał wreszcie być cokolwiek zagubionym pionkiem i awansował na gracza. Wszystko to bardzo dobrze, aczkolwiek akcja została popchnięta ino na milimetr, może dwa i niektórzy mogą poczuć się tym zawiedzeni. Tym bardziej, że taki zabieg może świadczyć, iż Grzędowicz pogodził się już z myślą, że tworzy serial i dostosował się do niej. Czy w takim razie cykl skończy się na tomie 4? Może, ale nie musi. Wszystko - jak się obawiam - zależy od sprzedaży.
Streszczanie PLO3 nie ma sensu. Raz, że i tak wszyscy to przeczytają, dwa, że przypomina on znacznie dwa poprzednie tomy - wszystko, co było i smakowało tam, znalazło się i tutaj. Łącznie z potrafiącymi irytować "inspiracjami" czerpanymi z popkultury. To, co nie przeszkadzało mi w tomie pierwszym, w trzecim już lekko zazgrzytało. Z drugiej strony, Grzędowicz wyraźnie się tym bawi. Sam ściąga z czego mu wygodnie, ale to samo robią jego bohaterowie. Vuko wkraczając do Lodowego Ogrodu zastanawia się z jakiej ziemskiej bajki, ściągnął jego władca pomysł na swój świat. Doceniam dowcip, choć nie do końca osłabił on moją irytację.
A jak się czytało? Oczywiście znakomicie się czytało. Odłożyłem nawet na kilka godzin "Dragon Age", który wessał mnie jak żadna inna gra od lat, żeby przeczytać ten tom. I nie żałowałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz