Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek we wszechświecie mógł sobie wyobrazić, że mam cokolwiek wspólnego z odpowiedzialnością za szumiątko, jakie trwa wokół nagrody im. Żuławskiego. A, przepraszam, Paweł Matuszek wyobraża sobie coś w tym stylu, on jednak obciąża całą rzeszę czytelników, a zatem to jednak przede wszystkim Wasza wina.
Jak by nie było, szumiątko w okół nagrody trwa. Wstępniak Matuszka (sławnawy, bo i harko już o nim napisał i inken też, a prócz nich pewnie i jakieś nieznane mi osoby) można potraktować jak kolejną odsłonę jego lamentu nad poziomem polskich czytelników fantastyki, warto jednak poświęcić mu nieco uwagi.
Przy okazji krytyki "Żuławskiego" rykoszetem obrywa się Rafałowi Kosikowi, którego powieść niektórzy uważają za niegodną nagrody. Trochę w tym wina szanownego jury, którego przedstawiciel rzeczywiście podał kuriozalne uzasadnienie, iż książka dostała nagrodę, bo dobrze się ją czyta. Matuszek zawrzał słusznym (piszę to bez ironii) gniewem, bo też uzasadnienie to wyjątkowo w kontekście nagrody kiepskie. Gdyby jury zechciało nieco więcej uwagi poświęcić nagrodzonym powieściom, może i "Kameleon" by tak nie obrywał. Bo przecież jest to powieść stawiająca wcale niebagatelne pytania - o to jak bardzo i przez co zdeterminowany jest rozwój cywilizacji, o granice wolności ludzkiej i obawy przed tym, co je zakreśla. Determinaty biologiczne rozwoju ludzkości są od lat wskazywane i znajdują swoje miejsce. w współczesnym postrzeganiu świata. Naprzeciw nim stają wojujący kreacjoniści. Kosik w "Kameleonie" staje gdzieś między nimi, tworzy swoistego demiurga i nawet jego umieszcza nie tyle w sferze mitu, co nauki. Ten i taki demiurg sprawia, że mnie przynajmniej przebiegł dreszcz po plecach - a co jeśli, rzeczywiście tak właśnie by było? Gdyby nawet nasz demiurg był podporządkowany np. smutnej dawkinsowskiej mitologii? Dość zatrważająca - w każdym razie mnie - wizja.
Wszystko to w powieści Kosika jest, w dodatku nieźle napisane. Czy taka powieść nie zasługuje na nagrodę Żuławskiego, zwłaszcza na tle innych wydanych w danym roku powieści polskich autorów?
Kłopot w tym, że nikt z jury publicznie nie spróbował zastanowić się nad powieścią, "pohermeneutykować" nad nią. Matuszek ma rację - cokolwiek uważało jury, uzasadniło swój werdykt "fajnością" powieści. Później nastąpiła dyskusja od nagrody niemal zupełnie oderwana - najczęściej powtarzanym nazwiskiem był Eco, jakby ani Kosik ani Piskorski nie mieli z nagrodą i polską fantastyką nic wspólnego. Przewodniczący komisji westchnął sobie nawet, że wolałby sobie porozmawiać o Dukaju, co nie tylko było nieco niegrzeczne w stosunku do obu autorów, ale też mogło sugerować, że przeczytał ich z niespecjalną uwagą.
Przyglądam się stolykowi literackiemu i coraz bardziej upewniam, ze nagroda Żuławskiego mogłaby skorzystać z jego, albo podobnej mu formuły. Oczywiście - niemożliwe jest zapędzenie w jedno miejsce wszystkich elektorów, żeby deliberowali o nominowanych powieściach. Ale gdyby nawet część z nich spotkała się i porozmawiała, niechby tylko o już powieściach nagrodzonych - mogliby dysponować tą wiedzą z wyprzedzeniem, trudno - jury dysponowałoby materiałem, który mogłoby podczas ogoszenia wyników wykorzystać. Chętnej zapoznałbym się z tezami takiego "stolyka" niż z odczytywanymi fragmentami powieści. Co więcej wypracowane tezy mogłyby się stać zarzewiem dyskusji nad nagrodzonymi powieściami - i interesującej i pasującej do sytuacji. Pozwoliłoby to uzasadnić werdykt znacznie sensowniej, a także ukazać - być może - w nowym świetle nagrodzone powieści. A także - i to moim zdaniem rzecz niebagatelna - wzmocniłoby swoisty dla nagrody klimat, odróżniający ją dodatkowo od Zajdla. Nagroda Zajdla to przede wszystkim feta, nagroda Żuławskiego mogłaby kłaść nacisk na dyskusję. Raczej by jej to nie zaszkodziło.
Jak by nie było, szumiątko w okół nagrody trwa. Wstępniak Matuszka (sławnawy, bo i harko już o nim napisał i inken też, a prócz nich pewnie i jakieś nieznane mi osoby) można potraktować jak kolejną odsłonę jego lamentu nad poziomem polskich czytelników fantastyki, warto jednak poświęcić mu nieco uwagi.
Przy okazji krytyki "Żuławskiego" rykoszetem obrywa się Rafałowi Kosikowi, którego powieść niektórzy uważają za niegodną nagrody. Trochę w tym wina szanownego jury, którego przedstawiciel rzeczywiście podał kuriozalne uzasadnienie, iż książka dostała nagrodę, bo dobrze się ją czyta. Matuszek zawrzał słusznym (piszę to bez ironii) gniewem, bo też uzasadnienie to wyjątkowo w kontekście nagrody kiepskie. Gdyby jury zechciało nieco więcej uwagi poświęcić nagrodzonym powieściom, może i "Kameleon" by tak nie obrywał. Bo przecież jest to powieść stawiająca wcale niebagatelne pytania - o to jak bardzo i przez co zdeterminowany jest rozwój cywilizacji, o granice wolności ludzkiej i obawy przed tym, co je zakreśla. Determinaty biologiczne rozwoju ludzkości są od lat wskazywane i znajdują swoje miejsce. w współczesnym postrzeganiu świata. Naprzeciw nim stają wojujący kreacjoniści. Kosik w "Kameleonie" staje gdzieś między nimi, tworzy swoistego demiurga i nawet jego umieszcza nie tyle w sferze mitu, co nauki. Ten i taki demiurg sprawia, że mnie przynajmniej przebiegł dreszcz po plecach - a co jeśli, rzeczywiście tak właśnie by było? Gdyby nawet nasz demiurg był podporządkowany np. smutnej dawkinsowskiej mitologii? Dość zatrważająca - w każdym razie mnie - wizja.
Wszystko to w powieści Kosika jest, w dodatku nieźle napisane. Czy taka powieść nie zasługuje na nagrodę Żuławskiego, zwłaszcza na tle innych wydanych w danym roku powieści polskich autorów?
Kłopot w tym, że nikt z jury publicznie nie spróbował zastanowić się nad powieścią, "pohermeneutykować" nad nią. Matuszek ma rację - cokolwiek uważało jury, uzasadniło swój werdykt "fajnością" powieści. Później nastąpiła dyskusja od nagrody niemal zupełnie oderwana - najczęściej powtarzanym nazwiskiem był Eco, jakby ani Kosik ani Piskorski nie mieli z nagrodą i polską fantastyką nic wspólnego. Przewodniczący komisji westchnął sobie nawet, że wolałby sobie porozmawiać o Dukaju, co nie tylko było nieco niegrzeczne w stosunku do obu autorów, ale też mogło sugerować, że przeczytał ich z niespecjalną uwagą.
Przyglądam się stolykowi literackiemu i coraz bardziej upewniam, ze nagroda Żuławskiego mogłaby skorzystać z jego, albo podobnej mu formuły. Oczywiście - niemożliwe jest zapędzenie w jedno miejsce wszystkich elektorów, żeby deliberowali o nominowanych powieściach. Ale gdyby nawet część z nich spotkała się i porozmawiała, niechby tylko o już powieściach nagrodzonych - mogliby dysponować tą wiedzą z wyprzedzeniem, trudno - jury dysponowałoby materiałem, który mogłoby podczas ogoszenia wyników wykorzystać. Chętnej zapoznałbym się z tezami takiego "stolyka" niż z odczytywanymi fragmentami powieści. Co więcej wypracowane tezy mogłyby się stać zarzewiem dyskusji nad nagrodzonymi powieściami - i interesującej i pasującej do sytuacji. Pozwoliłoby to uzasadnić werdykt znacznie sensowniej, a także ukazać - być może - w nowym świetle nagrodzone powieści. A także - i to moim zdaniem rzecz niebagatelna - wzmocniłoby swoisty dla nagrody klimat, odróżniający ją dodatkowo od Zajdla. Nagroda Zajdla to przede wszystkim feta, nagroda Żuławskiego mogłaby kłaść nacisk na dyskusję. Raczej by jej to nie zaszkodziło.
No, i dlatego proponuję, żeby styczniowy Stolyk miał za temat "Kameleona". Zobaczymy, co na to inni.
OdpowiedzUsuńDobra myśl! Masz mój głos!:P
OdpowiedzUsuńNo to teraz jeszcze tylko musisz przyjechać na spotkanie Stolyka :>
OdpowiedzUsuńBilety na pociąg bywają teraz tańsze niż taksówka do Nowej Huty, więc teoretyczna szansa nawet by istniała:).
OdpowiedzUsuńW grudniu rozmawiamy o "Grze Endera" - reflektujesz? :D
OdpowiedzUsuń