28.12.2009

47. Po znajomości

Nagle, w okolicach Świąt spadła na mnie wiadomość, że ktoś tu nawet zagląda. I nie chodzi o miłe piranie, ale o świat pozadrugobiegowy. Postawiło mnie to na moment w sytuacji człowieka, który odkrył, że nie pisze wyłącznie dla siebie, a zatem powinien może brać większą odpowiedzialność za słowa, uważać na nie... Na szczęście szybko uświadomiłem sobie, że jeśli ktoś tu zagląda, to przecież nie jest moja wina - tu uśmiech, szeroki, pełen satysfakcji.
O Jakubie Małeckim planowałem napisać słów kilka dopiero, gdy zapoznam się ze wszystkim, co wydał - jakoś tak się złożyło, że wcześniej nie czytałem go za wiele, a przy okazji wydania "Zaksięgowanych", zaopatrzyłem się i w pozostałe pozycje. Od dłuższego czasu miałem chęć po Małeckiego sięgnąć, jednak horror to nie moja melodia, więc zwlekałem i zwlekałem i wynajdywałem rozmaite usprawiedliwienia. Teraz też mam za sobą lekturę wyłącznie staruszka "Przemytnika cudu", ale draken narzekał, że mu się waszawina przestaje wyświetlać z racji długich przerw między wpisami i przez tego to właśnie drakena zamiast całościowo, napiszę co mi się w temacie Małeckiego widzi w odcinkach.
A zatem - "Przemytnik cudu".
Kuba mnie zaskoczył. Sądziłem - po trosze z mojej winy, po trosze przez porównujących Małeckiego do Orbita recenzentów - że dostanę powtórkę z Orbitowskiego - posępny świat, w którym, wszystko się wali, a ludzie zajmują się głównie chlaniem i kopaniem wzajemnie po kostkach. Obawiałem się, że podobnie jak u Orbita lęk, poczucie obcości i niepokoju pojawi się nie za sprawą nadprzyrodzonych
potworów, ale ogólnego spotwornienia świata, którego opisywaniem tak dręczy swoich czytelników (a w każdym razie mnie) Orbit. Myliłem się na szczęście. Małecki ubrał swoją grozę w szatki powszedniości, a tę umalował niezbyt wesoło, nie ma w nim jednak tego strasznego, dominującego poczucia beznadziei i ogólnego uwiądu, jak u Orbita. Wesoło nie jest, co to, to nie - korporacje są wredne i nieludzkie, ulice popękane i ciemne, a brudne zaułki zamieszkane przez woniejących nieprzyjemnie pijaczków. A jednak, przy tym wszystkim nie miałem wrażenia obcowania ze światem upadłym (a takim jest świat Orbita - nie piszę "światy", bo on w gruncie rzeczy jeden świat cały czas - prawie - opisuje). Owszem, odwiedziłem świat, w którym za sprawą nawiedzającej go potworności dzieje się źle, w którym ludzie raczej nie są święci, a najprzyjemniej zachowującą się (w każdym razie na pozór) postacią jest właśnie potwór. Tyle, że - i tu znów w przeciwieństwie do Orbita - u Małeckiego ten potwór, choć mocno osadzony w swojskości, jest jednak istotą obcą, której świat stawia opór. U Orbita potwory czują się jak u siebie w domu, to ludzie przyzwoici są tam wyraźnie nie na swoich miejscach.
Jest więc groza zaprezentowana przez Małeckiego bardziej klasyczną, a przez to chyba mi bliższą jednak. "Przemytnik cudu" to jeszcze nie poziom literacki Orbita, ale sądzę, że Kuba się rozwinie. I tak pokazał w tej powieści niemało, choć widać w niej jeszcze pewne uproszczenia, proste chwyty. Z drugiej strony, można odnieść wrażenie, że czasem tak właśnie - nieco prosto - pisać trzeba, skoro część czytelników nie zrozumiała zabiegu autora ze zmianą narracji i potraktowała go jako wręcz niechlujność. Przyznam, że byłem nieco zatroskany, gdy czytałem na jednym z forów odnoszące się do tego autorskiego "postępku" zarzuty. Mam nadzieję, że wyrażała je mniejszość czytelnicza, inaczej musiałbym przyznać, że mój optymizm co do rozwoju rynku i czytelników może mieć słabsze podstawy, niż sądziłem i to lamentujący Dukaj z Matuszkiem mogą mieć rację. A to byłoby przykre.
W tym roku po kolejne książki Kuby już raczej sięgnąć nie zdążę. Ale w przyszłym, może nawet gdzieś z roku początkiem, na pewno. I przekonam się, co z sobą zrobił.
I rzecz druga, mocniej jeszcze związana z działalnością Powergraph, czyli "Labirynty" Michała Cetnarowskiego.
Co tu się dużo rozpisywać - bardzo dobrze, że ten zbiorek wyszedł! Przede wszystkim dlatego, że zamknięte w nim opowiadania razem brzmią lepiej, niż, gdy były (część z nich) publikowane w rozmaitych pismach i antologiach. Tam trafiały między opowiadania odmienne językiem, nastrojem - wszystkim pisząc krótko - i bywało, że wywoływały nawet pewien dysonans - jakże to, można tak pisać fantastykę? Dyć tu, nawet jak strzelają, to i wtedy nie czuć tej brawurowej akcji, tego testosteronu i prędkiego niczym serie karabinowe pisania. Znów przypominam sobie opinie na forach, gdzie czytelnicy czasem nie wiedzieli co poradzić na pisanie Cetnarowskiego i nie potrafiąc obsobaczyć go ani pochwalić wzdychali, że to takie poetyckie opowiadania. No więc -
diabła tam poetyckie! Proza to nie tylko same dialogi i pospieszne opisy szczęk mielących twarde słowa! Można i więcej i inaczej! Tyle, że jak się takie "inne" opowiadanie wsadzi między strzelaniny, mrugnięcia okiem i chrzęsty broni białej wyciąganej z pochew, to istotnie nie ma co z tym Cetnarowskim zrobić, bo jak? Napisać, że taki Majka popełnił opowiadanie zręcznie napisane (po Majce mogę jechać bez obaw) i zaraz potem odnaleźć jakieś odpowiednie słowa dla Cetnarowskiego? Co ma biedny czytelnik napisać? Skoro Majki tego świata piszą (umówmy się na potrzeby tekstu) zręcznie, to jak może pisać Cetnarowski? Poetycko, ha!
Gdy jednak - za co niech chwała będzie Kosikom - zebrać opowiadania Michała do kupy, widać nareszcie, że to nie żadna poezja, tylko - jak w pysk strzelił - proza. I to całkiem dobra proza, tym lepsza nawet, że inna niż większość polskofantastycznej prozy. Sądzę - warto wtrącić to zdanie - że i Michał ładnie się rozwinął. Bo może i były w nim kiedyś idealistycznie pragnienia, by pisać przede wszystkim pięknie, by to pisanie pięknem dominowało nawet nad pisaniem zrozumiale i czytelnie. Ale rozwinął się - i to bardzo widać. Może nawet pomogło mu pisanie tekstów typu tego z antologii conanistycznej, gdzie musiał jakiegoś herosa, jakieś machanie mieczem i jakąś wyraziście, jasno i właściwie prosto akcję poprowadzić, choćby nawet i zgrzytał przy tym potajemnie zębami i marzył, by jego Conan został artystą malarzem, miast barbarzyńcą. I znów muszę tu wpleść uwagę, której pominąć nie sposób - co czytam recenzję "Labiryntów", to autor jej wzdycha, że fajny taki zbiorek wyszedł, napisany całkiem ładnie, szkoda tylko, że opowiadania całkiem bez akcji. Jak bez akcji, ludziska kochani? Toż tam kompania czołgów jedzie przez gasnącą po wybuchach jądrowych Europę, wiking wyrywa się ze swojego świata do świata bogów, sędziwy smokobójca w iście westernowym stylu siecze zbójów - jak nie ma akcji, jak jest? Tyle, że Cetnar pisze inaczej, niż większość autorów "opowiadań akcji", bo też nie ona jest dlań najważniejsza - stanowi jedynie jeden ze środków, element szeroko, choć przecież często oszczędnym piórem, zarysowanego tła; jest częścią, nie zaś istotą tekstu. A co jest istotą? To, co w prozie cenne, a fantastyce rzadkie - opowiadania Michała oddają powiew chwili rozterki, uczucia, refleksji, czy zagubienia. A przy tym nie gubi Michał ani fantastyczności, ani fabuły. Chętnie bym teraz przeczytał jakąś jego fantastyczną powieść, sądzę, że warto będzie czekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz