Przez drugoobiegowe forum zamarły blogi (w każdym razie ich część). Popełniam niniejszy wpis, by waszawina nie zanikała drakenowi w podglądzie, którym to niebezpieczeństwem straszył mnie, gdyśmy czekali na dworcu w plątaninie pociągów dogdyńskich starając się odnaleźć ten właściwy.
Poczytuje obecnie "Burzę" Parowskiego, której fragmenty i założenia poznawałem wcześniej a to jako zarys scenariusza filmowego, a to jako strzęp komiksu, czy wreszcie ze spotkań z samym autorem, który najpierw opowiadał zebranym o powieści, a następnie odczytywał jej fragmenty. Zdawało mi się więc, że wiem o "Burzy" sporo. A jednak nie.
Zabawnie czyta się "Burzę", opowieść iście fantastyczną, w której Warszawa zmieniała się w krainę baśni, pępek świata gromadzący przybyłe z całego świata postaci ważne dla tamtego, okołowojennego okresu. Prawie wszyscy tam zachwyceni i Warszawą i Polską, tym krajem, który stawił czoła Hitlerowi i - w powieści - pokonał go przy niewielkiej pomocy sprzymierzonych. A przecież - nie byłoby tak. Przecież, nawet gdybyśmy tę wojnę cudem wielodniowej ulewy wygrali, świat nie zadąłby w fanfary na naszą cześć, ale zająłby się od nowa dzieleniem odmienionego, pozbawionego jednego z wilków świata. Zaraz przybiegliby na ratunek Niemcom Anglicy, wydzierając strzępy upadłej Rzeszy z paszcz francuskich, zawsze chętnie sycących się nie swoimi triumfami. Polska pewnie uzyskałaby jakieś zdobycze terytorialne, z których gęsto musiałaby się tłumaczyć, straciła za to - być może brytyjskiego sojusznika zaniepokojonego rosnącą siłą francuską. A na wschodzie puszyliby się sowieci poruszając zachodnioeuropejski proletariat do walki z burżuazyjnymi polskimi tyranami, którzy teraz wyciągali łapy po proletariacki niemiecki Śląsk. Upadek Hitlera stanowiłby kolejną okazję, by wzywać Niemców do rewolucji.
U Parowskiego tego nie ma, u niego jest bajka. Ale też nie alternatywną historię napisał Parowski, można mu więc wybaczyć brak opamiętania w rozmachaniu sztandarami, w snuciu wizji wielkiej zgody i wielkiego dla Polski zachwytu. Bo też Parowski napisał nie powieść, ale jedną wielką tęsknotę za światem, który w jakiś sposób zawsze przy nim (i przy wielu Polakach) był, choć nie zaistniał. Swoisty lament dla świata, który umarł, a może wcale się nie narodził. Lament niby radosny, bo aż pęcznieje ta powieść z dumy z tego, co nie powstało, ale poprzez ten własnie kontrast pomiędzy zaistniałym i niezaistniały światem, prawdziwie smutny i przejmujący.
Tyle na razie. Więcej napiszę, gdy skończę.
W międzyczasie przeczytałem, spiesząc się na dzisiejsze spotkanie "Nadchodzi". Ciekawie jest mieszać lekturę tych dwu powieści - bezwzględny obraz partyzantów z powieści Orbitowskiego i bajkowy obraz polskich oficerów z "Burzy". Czy widać tu różnicę pokoleń? Czy Orbit jest autorem z tych młodych, co to już dość mieli legendy II Rzeczpospolitej, dość mieli martyrologii? Niekoniecznie, bo przecież jego narrator to nie on sam, ale zmęczony życiem, wściekły na nie za wszystkie niespełnienia, syn dogorywającego ubeka, także przegranego i rozczarowanego. I tu robi się ciekawie, bo ten ubek ma swoje - może prawdziwe, a może tylko wymyślone i deklarowane - marzenie o Polsce, jak ma je Parowski. I te dwa marzenia wychodzą na jaw w tych dwu powieściach pokazując być może, że z którejbyśmy strony nie stali, ile byśmy lat nie mieli i jakbyśmy się nie zakręcili w deklaracjach, będziemy, być może zawsze, ofiarami i nosicielami romantycznych wizji, marzeń, że będzie inaczej i żalu, że przecież inaczej być mogło, inaczej być miało.
Jeśli więc ktoś zastanawia się nad interesującym spotkaniem na konwencie, czy to Pyrkonie, czy Polconie, niech posadzi przy jednym stole Orbita i Parowskiego. Dobrze byłoby posłuchać takiej rozmowy.
Książki Parowskiego nie czytałem, pamiętam jakieś fragmenty w piśmie. Może to być świetnie napisane, ale ja już tego mam dość. Ta fantastyka kompensacyjna pasuje raczej do nastolatków niż do dojrzałych autorów. Można się było raz czy dwa w to zabawić, jak Lewandowski czy Ziemiański. Parowski nazywa taką prozę zapewne "dotykającą polskich kompleksów", coś lepszego zapewne od niezaangażowanej rozrywki czy eksperymentów, dla mnie ona te kompleksy pielęgnuje, za pomocą tanich chwytów grając na narodowych sentymentach. To jakieś zaszłości po sarmackim myśleniu, po Sienkiewiczu i jego "ku pokrzepieniu". Bardziej jestem ciekaw tekstu Orbitowskiego niż kolejnej naiwnej wizji Mocarnej Polski.
OdpowiedzUsuńJa na "Burzę" patrzę inaczej - jak na źródło do badań. Bo ta powieść odsłania przed nami świat marzeń i żalu Parowskiego, który jakoś tam jest reprezentatywny dla ludzi swojego pokolenia - m. in. moich rodziców. Takich źródeł nigdy za wiele. Bardziej też mi się "Burza" wydaje oskarżeniem wobec tych wszystkich umarłych, którzy zawili sprawę, takim: "Patrzcie, coście durnie narobili!", niż snuciem kolejnej wizji wielkomocarstwowej Polski. Parowski mówił na swoich spotkaniach o "ukradzionym świecie" i "ukradzionych życiorysach" i chyba taką księgą ukradzionych biografii może być "Burza". Choć w mesjanistyczną mitologie też się wpisuje. A na jak wiele sposobów można ją czytać i jak łatwo będą ją sobie ludzie zawłaszczać - widać po tekście Orlińskiego w GW. No, ale Orliński w "Wrońcu" widział poparcie dla wizji historii rodem z GW i w "Burzy" też to widzi. Takie już jego czytelnicze usadowienie.
OdpowiedzUsuńTak, oczywiście ja Parowskiemu nie mam prawa dyktować, o czym powinien pisać. Lecz ja patrzę na to w świetle tego, że jest on nie tylko pisarzem, lecz przede wszystkim redaktorem i krytykiem, mającym olbrzymi wpływ na fantastykę polską. Wiem, jakie trendy kreował i jakie próbował kreować. Jeżeli więc tego rodzaju naiwne opisywanie rzeczywistości jest realizacją tych teoretycznych założeń,tego ideału, to z przykrością muszę stwierdzić, że dawaliśmy się przez lata nabierać.
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem - czy nabierać? Od lat już wszyscy wiedzą, że Parowski jest "raczej na prawo", choć ceni sobie feminizm w literaturze fantastycznej, że łatwiej u niego zadebiutować pisząc w sposób "społecznie zaangażowany". Dla niego zresztą najlepsze lata polskiej fantastyki, to czas fantastyki politycznej i cały czas mocno siedzi w tym temacie. i jest przecież dla takiej fantastyki miejsce - uprawia ją i Grzędowicz i Mieville. Kłopot z Parowskim - jeśli już mówimy o kłopocie - polega na tym, że przez jakiś czas dysponował niemalże monopolem no i nie da się przecenić jego wpływu na polską fantastykę przez ile - 20? 25 lat? Tyle, że taki wpływ mieści w sobie także bunt przeciw wizjom Parowskiego, z czego wyrósł i Fenix i SF(itd).
OdpowiedzUsuńObecnie kłopot - ale już nie polskiej fantastyki, ale pisma NF - polega na tym, że autor czeka na odpowiedź z NF pół roku a na odpowiedź z SF(itd) np. cztery godziny. A to szkodzi NF, bo komu chce się czekać - przy takiej konkurencji.
Myślę jednak, że najwyższy czas na pewne przewartościowania tego, co działo się w fantastyce w ostatnich dekadach. Wydaje mi się, że dominują pewne mity, dotyczące przede wszystkim Parowskiego, nobilitowanych przez Niego trendów, ale i też SFFH, Feniksa. Już można chyba na to spojrzeć z pewnego dystansu. Mnie sytuacja nie wydaje się tak prosta i jednoznaczna, jak kiedyś.
OdpowiedzUsuńFakt, rzut chłodnym okiem by się przydał. To mogłaby tez być ciekawa analiza, także z tego powodu, że nikt chyba takiej dotąd nie zrobił. Może to jest wyzwanie dla grupy krakowskich badaczy, którzy mogliby spróbować zrobić coś z tego np. w CF?
OdpowiedzUsuńJa się nieśmiało wtrącę, że jak już Parowski znalazł jakiś trend, to zwykle jednak był on wart uwagi. Problem w tym, że aby go (ten trend) namierzyć trzeba było oddawać wiele strzałów w wielu kierunkach. Nie zawsze właściwych. To dosyć oczywiste jest z punktu widzenia statystycznego, a jednak z punktu widzenia czytelniczego - może być denerwujące.
OdpowiedzUsuńAczkolwiek analiza - przydałaby się.
I tu należałoby się zastanowić, czy te trendy istniały obiektywnie i były wyławiane przez redaktora, czy były przez niego kreowane, czasami na siłę. A wobec takiej sytuacji, jak istniała wtedy na rynku ( Fantastyka jako jedyna praktycznie droga autorów do literatury, a przynajmniej najlepsza) to, że nagle obrodziło tekstami w podobnym duchu, można różnie tłumaczyć.
OdpowiedzUsuńCzy Złota Galera to naprawdę Klerykalna Fikcja? Czy chciano ją taką widzieć i w tekście po prostu fantastycznym dopatrzono się "krytyki zwiększających się wpływów Kościoła w latach 90.
"Prawda jak zwykle leży pośrodku";). A poważnie - Parowski miał rzeczywiście wpływ na to, co się na rynku fantastycznym działo. Puszczając konkretne teksty mógł wskazywać autorom (tym mniej wyrobionym) pewne kierunki. Niemniej pewne tematy chodziły po ludziach niezależnie od Parowskiego. Taki nurt około klerykalny (oparty głównie na buncie) można wytłumaczyć choćby odruchem buntu - pisarze byli przyzwyczajeni, że swoimi tekstami walą w komunę, a tu nagle komuna zniknęła. No to w kogo walić? Politycy postsolidarnościowi jeszcze się nie zdążyli skompromitować, USA nie toczyło akurat żadnej wojny... Zostali "czarni".
OdpowiedzUsuńJa akurat cieszę się, że ta zaangażowana fantastyka zniknęła, a w każdym razie wycofała się. Jej dominacja, gdyby trwała, byłaby nieznośna. Niespecjalnie lubię zaangażowane ideologicznie teksty. Przy czym - muszę to zaznaczyć - powieści i opowiadania pisane trochę przeciw komunie to dla mnie nie ideologia - to raczej teksty opisujące zniewolenie. Ówczesny kontekst osadzał je w bardzo konkretnych okolicznościach i trzeba o tym pamiętać. Tym niemniej są one ponadczasowe. Najlepszym na to przykładem jest taki "Matrix", będący niemal ekranizacją "Limes inferior" w nieco zmienionych dekoracjach (maszyny zamiast kosmitów, reszta właściwie ta sama; jeszcze bohater Zajdla dział sam, nie miał prawie żadnych kumpli z podziemia, najwyżej z półświatka).
A jak to się wpisuje w temat Parowskiego? Otóż czasem mam wrażenie, że Parowski wciąż żyje trzydzieści lat temu, chciałby, byśmy wszyscy pisali zaangażowanie, byśmy bez końca analizowali społeczeństwa. Owszem, to może być ciekawe, ale nie może być wyłącznym obiektem naszych zainteresowań. Znamienna wydaje mi się tu dyskusja nad opowiadaniem Małeckiego na ubiegłorocznym Polconie - Kuba napisał o człowieku, a Parowski cierpiał, że tam nie było polityki i szerszego geopolitycznego, historycznego i społecznego kontekstu.
Poprawka - to był Pyrkon, nie Polcon.
OdpowiedzUsuń(Jeszcze nie czytałem całej "Burzy"). A może to nie naiwność, tylko pokazanie, że mniemana sielanka-porozumienie, bezkrwawa III RP to bajka bajek, bo w rzeczywistości szambo zawsze wybije. I przecież wybija.
OdpowiedzUsuńKiedy u Parowskiego tego szamba właściwie nie ma. Sielankę zakłóca tylko kilku sowieckich bądź niemieckich agentów. Zamiast typowych politycznych przepychanek mamy właściwie zgodę narodową.
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to mi chodzi. Orliński widzi pochwałę zgody, Ty rozdźwięk, bo wiesz, że nie byłoby tak, a ja fantazjuję, że ta baśniowość może pokazywać sama przez się nierealność, "nieprzyszłościowość" zgody bez rozliczeń. Ale chyba się zapędzam.
OdpowiedzUsuńTylko czy to było intencją Parowskiego? Być może. Ja w każdym razie wątpię, bo trochę słyszałem o Jego zamierzeniach artystycznych. Ale póki nie poznam książki, nie będę mędrkował.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że Parowski pisał "Burzę" sercem, nie rozumem. Tam, gdzie wcina się rozum wyraźnie widać odmienność - np. w połowie powieści nagle nabiera tempa niepotrzebny zupełnie, albo mało potrzebny, wątek sensacyjny, podporządkowany zresztą wizyjności całości. Użyłem gdzieś (może tu?) słowa "lament" na określenie "Burzy" i póki co wydaje mi się ono najwłaściwszym.
OdpowiedzUsuń