29.03.2010

75. Kosikon

To zawsze będą ludzie - czy porozmawiamy o pracy, o wakacjach, gorącej dyskusji w knajpie, czy o zlocie miłośników lokomotyw albo fantastyki - najważniejszym elementem będą ludzie. I wszystko zależy od nich.
Pyrkon zaczął się dla mnie w czwartek, w knajpie, w której sernik podaje Zorro na tle zgaszonego światła i przy dźwiękach ognistej muzyki. Powędrowaliśmy stamtąd przez Poznań, nieodmiennie wchodząc w role ostatnich klientów kolejnych lokali. Wymyśliliśmy Górkon - ucieszyłoby mnie, gdyby wyszedł ten pomysł. Na drugi dzień obudziłem się około jedenastej przed południem i czułem się bardzo zmęczony. Dzięki statusowi "gościa" nie musiałem mordować się z długaśnymi kolejkami do akredytacji. W tym roku, nie dość, że były długie, to jeszcze pojawiały się i znikały, a to przy budynku A, B i C, co wprowadzało pewne zamieszanie. Mnie udało się zdobyć plakietkę z otwieraczem do butelek (przydał się) bez kolejki, ale swoje odstałem w dobrym towarzystwie. Z tym, że my staliśmy jakoś tak bez celu, by postać sobie, pogadać, zobaczyć, czy nie nadchodzi kto znajomy.
Program Pyrkonu wydał mi się bogaty. Może to wrażenie spotęgował Michał Cetnarowski biegający między jednym strategicznym punktem a drugim i powtarzający: "jutro mam cztery panele i prelekcje! Jak ja się w to wpakowałem?".
Było ciepło i zachciało mi się pić. Poszedłem do całodobowego sklepu, a tam, gdy kupowałem mineralna podsłuchałem rozmowę obsługi przygotowującej się do nocnego oblężenia. W tym roku zamówili więcej piwa, niż przy okazji poprzedniego Pyrkonu. Ciekaw jestem, czy opłaciła im się ta przedsiębiorczość - rok temu, z racji braku baru w hotelu popyt na sklepowe piwo był szczególnie duży.
A potem impreza się rozkręciła.
Przede wszystkim - był bar w tym roku. Wprawdzie obsługujące go panie udzielały niejednoznacznych odpowiedzi na pytanie jak długo pozostanie otwarty, wprawdzie część stolików opanowywała bezwzględnie ekipa ulokowanych w hotelu młodych pływaków, wprawdzie miejsca oczywiście dla wszystkich nie starczało - ale był!
Nikt (nawet Cetnar) nie jest w stanie obskoczyć wszystkich punktów programu. To drobiazg, jeśli program nie oferuje wielu interesujących punktów, ale problem, gdy dzieje się inaczej. W tym roku na Pyrkonie także pod względem programu znów było interesująco, a to przede wszystkim za przyczyną paneli dyskusyjnych. Ciekawie było posłuchać Marka Oramusa na panelu o polskiej hard SF, nawet jeśli najbardziej interesujące w tym panelu było dla mnie uświadomienie sobie jak różnie się to "hard SF" postrzega i odkrycie, że np. Marek Oramus wydaje się uważać, że w SF nic albo niewiele się zmieniło. Z kolei dyskusja o "getcie fantastycznym" poszła chyba w zupełnie innym kierunku niż ją sobie zaplanował Malakh (a zaplanował sobie chyba, by rozwinąć naszą dyskusję z drugiego obiegu), bo odniósł się do niej otwierając panel. Dyskutanci nie dopuścili go jednak więcej do głosu i rozmawiali tak jak chcieli. Ponieważ jednak skład był znakomity (Orbit, Szostak, Guzek, Cetnarowski), to i rozmowa wyszła pasjonująca, a w każdym razie ciekawie się jej słuchało. W niedzielę zaskoczył mnie panel o odkrywaniu Polski przez fantastów, a to głównie z tej przyczyny, że w ogóle się odbył. Kiedy wymęczeni gorączkami sobotniej nocy dotarliśmy nań w niedzielne przedpołudnie, szybko ustaliliśmy, że zakończymy go w 10 - 15 minut, po czym wspólnie z nielicznie przybyłymi widzami dokończymy rozmowę przy śniadaniu. Tymczasem, gdy już zaczęliśmy rozmawiać, nie tylko przybyło ludzi (część najwyraźniej zapomniała o zmianie czasu i przyszła spóźniona o godzinę), ale też nas porwała dyskusja. Jej połowę niemal zajęła rozmowa o "Burzy" Macieja Parowskiego, która to powieść okazała się jedną z najczęściej omawianych książek podczas tego Pyrkonu. Panel poświęcony antropologii ku mojemu żalowi się nie odbył. Może następnym razem się uda?
To, co wyraźnie było widać na tym Pyrkonie, to obecność Powergraph, który literacko niemal konwent zdominował. W spotkaniu na temat hard SF nie mogliśmy nie wspomnieć o planowanej przez PG antologii opowiadań hard SF, wśród panelistów znajdował się Rafał "pamiętasz, że ja się nie odzywam, nie?" Kosik, wiele do powiedzenia miał siedzący wśród publiczności Cetnar, zabierała też głos Kasia. Spotkanie na temat F&SF także należało do Powergraph, podobnie jak spotkanie autorskie Rafała Kosika. Na Pyrkonie miała też premierę powieść Joanny Skalskiej. Ja dowiedziałem się, że PG przejął wydanie drugiego tomu antologii "conanistycznej". Ale to nie wszystko - przede wszystkim widać było, że Kosikom zależy, że starają się być aktywnym i ważnym dla rynku wydawnictwem. I że chcą i potrafią gromadzić wokół siebie interesujących autorów, że ich wydawnictwo ma w sobie coś, co autorów przyciąga. Może to cecha młodych wydawnictw, że są aktywniejsze, pełne zapału utraconego przez starszych większych graczy? Ale może być i tak - i jestem zwolennikiem tej teorii - że zapał Kosików (oraz to, że są sympatycznymi ludźmi po prostu) przyciąga innych i udziela się im. Niebagatelna w tym rola także Cetnara - człowieka, którego energii starczyłoby do oświetlenia przynajmniej połowy Polski, gdyby zabrakło innych źródeł.
Sądzę, że nie pomylę się, jeśli napiszę, że Powergraph był jedynym wyraźnie widocznym na Pyrkonie wydawnictwem. A to przecież nie pierwszy raz.
Tyle formalnie. Nieformalnie napiszę, że jak zwykle bawiłem się na Pyrkonie znakomicie, przede wszystkim dzięki niezawodnym znajomym. Nie dotarłem niestety na Piwokon powstrzymany trochę przez Piotrka Rogoże oraz niespodziewany zapał który opanował Artemis, Czereśnię, Berbelka i mnie, by pooglądać przez chwilę telewizję Trwam. Mile zapisała się w mojej pamięci ekspedientka, która podarowała nam kieliszek, mniej mile młodzi pływacy, którzy z jakiegoś powodu przyjechali do Poznania aż z Gdańska by sobie popływać. Fantaści i sportowcy zamieszkujący jeden hotel okazali się skrajnie nieprzystającymi do siebie, czemu też trudno się dziwić, bo pod dachem jednego hotelu spotkały się dyscyplina i umiar z chaosem i rozpasaniem.
Dziękuję jak zawsze gościnnym i serdecznym poznaniakom, Artemis i Czereśni, które miały dla mnie niekończącą zdaje się cierpliwość. Było świetnie.

5 komentarzy:

  1. Taaak, dobij, dobij.
    (czy ja się powtarzam?)

    OdpowiedzUsuń
  2. A jeszcze poznałem osobiście Berbelka i pogadałem sobie na żywo z Rogożą i wracałem pociągiem z Orbitem i Szostakiem, którzy mówili dużo interesujących rzeczy... I dużo, dużo więcej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem zła, że nie zdążyłam z Wami porządnie pogadać ;(((

    OdpowiedzUsuń
  4. Bo też jakoś pechowo się mijaliśmy. Rozważaliśmy przejazd na Piwokon, bo też zamierzaliśmy się tam przenieść, ale doszły nas głosy, że tam nikogo nie ma, a kompania siedzi w hotelu. No to poszliśmy do hotelu (czego nie żałuję), a potem okazało się, że Piwokon jednak był. W sumie nie dało się być równocześnie i na Piwokonie i w hotelu, więc i tak musielibyśmy wybierać, ale człowiekowi żal i tak.

    OdpowiedzUsuń
  5. A kto jest dyscyplina, a kto rozpasanie?

    OdpowiedzUsuń