5.06.2010

86. Wiosna

Wiosenne, popowodziowe szwendanie się po sklepach zaowocowało nie tylko zakupem spodni do biegania, które dołączą teraz do kupionych rok wcześniej i dotąd odpoczywających spokojnie w szafie butów do biegania, ale dostrzeżeniem w księgarniach kilku książek nie do przegapienia.

Pierwsza z nich to "Zimowy monarcha" Bernarda Cornwella, pierwszy tom najlepszego chyba z jego powieściowych cykli. Opowiedział w niej Cornwell dzieje Artura w sposób, na jaki nie poważył się przed nim nikt inny. Obdarł opowieść z poetyckich naleciałości, oparł się na skąpych poszlakach leżących w legendach i historii i opisał Artura takim, jakim ów legendarny bohater mógł być naprawdę. Także świat, w którym przychodzi Arturowi walczyć nie ma w sobie nic prawie z legend - każdy dzień to walka o przetrwanie w krainie, z której ewakuowali się już Rzymianie, a którą atakuje teraz wielu przeciwników i w której Brytowie walczą pomiędzy sobą. W krainie, w której nie rozgościł się jeszcze nowy, chrześcijański Bóg, ale którą - jak twierdzi ostatni z wielkich druidów - Merlin - opuścili starzy bogowie.

Nieco przypomina cykl Corwella późniejszy odeń cykl Martina w swojej bezwzględności i okrucieństwie. Z tym, że u Cornwella nie ma magii, o ile ktoś nie chce jej dostrzec. Merlin i Nimue widzą ją na każdym kroku, ale narrator opowieści, Derfel pozostaje raczej sceptyczny. Gdy Merlin ogłosi, że sprowadził mgłę, Derfel napomknie cichcem, że wilgotnych okolicach mgły lubią przychodzić o świcie. Od czytelnika zależy któremu z tych dwu uwierzy.

W przeciwieństwie do Martina nie rozciągnął też swojego cyklu Cornwell na wiele tomów. To trylogia (choć można też chyba mówić o swoistym prequelu, opowiadającym o losach Uthera Pendragona, który na początku "Zimowego monarchy" jest już starcem. Napisałem "chyba", bo powieści "Ostatnie Królestwo" nie czytałem jeszcze. Niemniej, nawet jeśli pojawi się w niej Merlin, nie będzie w niej z pewnością ani Derfela a i Artura też raczej nie). Opowieść Derfela o jego panu Arturze zamyka się zatem w trzech tomach, dzięki czemu Cornwell unika tworzonych nieco na siłę wątków i dłużyzn. Piękna i okrutna, naznaczona smutkiem i nostalgią opowieść o zdradzie, honorze i nieuniknionym przemijaniu napisana została bardziej niż znakomicie. Nie warto rezygnować z zapoznaniem się z nią, bo o co zubażać siebie taką stratą?

Jeśli jednak ktoś stanie przed dramatycznym wyborem - czy jeść w tym miesiącu tylko kiełki, czy też kupić sobie "Zimowego monarchę" albo "Zaślubiny Kadmosa z Harmonią" Roberto Calasso, niech nie waha się ani chwili! Niech gna kupować (lub zbierać po polach i lasach) kiełki i bieży zakupić książkę Calasso, póki jeszcze jest dostępna.

Zdawać by się mogło, że książka poświęcona mitologii greckiej nie musi być książką dla każdego. Znam też takich, którzy tematyką tą się brzydzą, których mitologia śmiertelnie nudzi a sama myśl, by poświęcać czas wierzeniom jakichś starożytnych prymitywów wydaje się tyleż absurdalna, co śmieszna. A jednak, nawet jeśli nie lubisz mitologii, jeśli uważasz za stratę czasu poświęcenie uwagi bajdurzeniu o bogach i herosach, ale lubisz po prostu wspaniałą literaturę, książki Calasso nie możesz przegapić. Furda tam "Zimowy monarcha"! Furda nowe i stare cudeńka z Uczty Wyobraźni! Jakiś nowy Dukaj? Niech poczeka!

W przedmowie do "Zaślubin" - "Bogowie wmieszani w tłum" Josif Brodski napisał tak:

"Pierwsza rzecz, jaką mam do powiedzenia o tej książce, to to, że powinna jak najszybciej ukazać się w wydaniu kieszonkowym. Druga, że większą przyjemność od trzymania jej w ręku mogłoby mi sprawić tylko jej napisanie; dlatego mam za złe autorowi, że mnie tej przyjemności pozbawił. Trzecia, że nie można o niej wyrazić własnej opinii, bo pochwała lub krytyka byłaby w jej przypadku krytyką lub pochwałą nie na jej poziomie. Jest to jedna z tych książek, na jakie trafia się raz albo dwa razy w życiu. (...).Zaślubiny Kadmosa z Harmonią to książka o etymologii i morfologii istnienia, gdyż tym właśnie jest w istocie mitologia.(...).Choćby bóg był ubrany jak najzwyczajniej, powiada Kawafis, można go poznać po tym, że "jego oczy lśnią radością, ponieważ wie, że jest nieśmiertelny" (...).Jeśli napotkacie kogoś, kto odznacza się takimi właśnie cechami, lepiej zwolnijcie kroku i zejdźcie mu z drogi, bo to może być bóg. Może to również mijać was pan Roberto Calasso."

A teraz zobaczcie jak zaczyna się ta książka i zadrżyjcie z nieprzepartej żądzy przeczytania co znajduje się dalej:

Na brzegu morskim w Sydonie biały byk wydawał nieprawne miłosne pomruki. Był to Zeus. Wstrząsał nim dreszcz, jakby opędzał się przed gzami. Ten dreszcz jednak był oznaką rozkoszy. Oto Eros pomagał dziewczynie Europie wsiąść na grzbiet byka. Potem białe zwierzę od razu rzuciło się do wody, a jego zwalisty korpus wystawał z niej na tyle, żeby Europa nie musiała się zamoczyć. Wszyscy na to patrzyli. Tryton w odzewie na zalotne pomruki zadął w grająca muszlę. Europa drżała, mocno uchwyciła się jednego rogu. Obserwował tę parę także Boreasz, kiedy już przecinała wodną toń. Złośliwy i zazdrosny, zagwizdał na widok dziewczęcych, niedojrzałych piersi, które odsłoniły jego podmuchy. Atena oblała się rumieńcem, patrząc z wysoka na ojca, na którego grzbiecie siedziała kobieta. Także jakiś żeglarz achajski ich spostrzegł i nie posiadał się ze zdumienia. Może to Tetyda, której przyszła ochota spojrzeć na niebo? A może jakaś nerejda, raz w życiu ubrana? A może jak zwykle podstępny Posejdon znowu porwał dziewczynę?

Tymczasem Europa nie mogła doczekać się końca tej szaleńczej podróży. Ale domyślała się, jaki los ją czeka, kiedy dotrą do lądu. Krzyczała więc do wiatru i wody: "Dajcie znać memu ojcu, że ja, Europa, odpływam z naszej ziemi na grzbiecie jakiegoś byka. Porwał mnie, płynie ze mną, pewnie będę dzieliła z nim łoże. Oddajcie, błagam was, mojej matce ten naszyjnik".

Chciała nawet wezwać Boreasza, żeby ją wziął na skrzydła i uniósł ze sobą, jak to kiedyś uczynił ze swoją żoną, Atenką Orejtyją. Ale ugryzła się w język: czy warto przechodzić z rąk jednego rabusia w ręce drugiego?

Ale jak to wszystko się zaczęło?

Ten dość obszernie zacytowany fragment pochodzi jeszcze z pierwszego polskiego wydania a przetłumaczył go Stanisław Kasprzyk. To dość spora, bardzo ładnie wydana przez ZNAK książka. Obecnie spełniono postulat Brodskiego i wydawnictwo Czuły Barbarzyńca zapewniło czytelnikom "Zaślubiny..." w wydaniu niemal kieszonkowym.

Co do komiksu z poprzedniego wpisu, uświadomiliście mi, że lata płyną, a wspomnienia blakną w ich strumieniu. Mam nadzieję, że inny odcinek tej serii rozwiąże zagadkę.

1 komentarz: