15.09.2010

98. plaga obfitości

Gdy przepisywałem wypowiedzi uczestników panelu o cyberpunku (zapis panelu będzie w najnowszym numerze Creatio Fantastica) przychodziły mi do głowy różne pomysły i komentarze związane z tematem. Pewnie powinienem był je wyartykułować jeszcze podczas panelu - siedziałem wszak w pierwszym rzędzie. Działo się to jednak w niedzielę, chyba przed południem, ostatniego dnia konwentu i wolałem słuchać cichych a celnych komentarzy Flamenco niż wygłaszać własne. Jednak podczas słuchania nagrania jedna szczególnie interesująca (tak sądzę) myśl przyszła mi do głowy. Niestety, kilka minut później Cetnar wyraził niemal ją na panelu. Pocieszam się tym "niemal".

Uczestnicy panelu stwierdzili, że wszyscy żyjemy już w cyberpunku, po czym popadli w tradycyjne panelowe dywagacje. Jedna z nich dotyczyła prędkości zamieszczania w sieci recenzji i opinii przeczytanych książek, sprawiającej, że recenzje zamieszczane w czasopismach okazują nieaktualne, bądź wręcz niepotrzebne, o ile nie próbują pogłębiać tematu. Od tego stwierdzenia paneliści przeszli do wyrażania żalu nad mizerotą dyskusji krytyczno-literackich, której przyczyn upatrywali właśnie w tym, że pisma nie nadążają za siecią. Mnie przyszła do głowy myśl trochę inna.

Otóż dawno, dawno temu, gdy "Fantastyka" była jeszcze jedynym pismem literackim poświęconym fantastyce, a internet istniał jedynie w wizjach fantastów i planach wojskowych naukowców, powieści SF ukazywały się niesłychanie rzadko. Kiedy np. ukazał się "Ubik" stanowił on w pewnym sensie "nowość" przez całe miesiące. Naturalnie zniknął błyskawicznie z półek, a właściwie spod lad księgarni. Jako "nowa powieść wydana u nas" funckjonował długo, bo minęły miesiące, jeśli nie lata nim ukazała się kolejna powieść zachodniego autora SF. Minęły też miesiące, nim jakakolwiek nowa powieść SF się ukazała. W tej sytuacji krytycy, pisarze i czytelnicy mogli nad "Ubikiem" deliberować ile chcieli, nawet jeśli spotykali się raz do roku, albo rozmawiali w rytmie wymuszonym częstotliwością ukazywania się jedynego dedykowanego fantastyce pisma. Dyskusja taka mogła trwać więc i rok, a jej echa unosiły się wśród czytelników jeszcze dłużej. Nic dziwnego, że obecnie "stare dobre dyskusje" mogą obrastać legendami

Jak jest teraz? Premier powieści mamy w miesiącu kilka, jeśli nie więcej, przeklęta Uczta Wyobraźni dostarcza nam wydarzenia za wydarzeniem. Z ledwością starcza czasu na czytanie tego wszystkiego (a nie daj Bóg ktoś może czytać coś poza fantastyką!), a co dopiero mówić o dyskutowaniu o powieściach? Toż ledwie postawiłem pierwsze zdanie w próbie omówienia "Rzeki bogów", już mi się uszy trzęsły nad "Światłem". W tle cały intertnet pomrukiwał: "Wieczny Grunwald, Tamdaradei, tamdaradei". Jeszcze nie przeczytałem pierwszych dziesięciu stron tej powieści, a już ktoś napisał na forum, że furda tam język "Wiecznego Grunwaldu" przy języku "Chochołów"! Już "Chochoły" na miłość Luthien? Dobra, porwałem przedostatnie "Chochoły" z stoiska, już je otwieram, już spijam te ciągi literek, a przede mną wyrasta Kasia Kosik i wręcz mi nowy tom Wegnera (dziękuję!). Żongluję książkami - Szostak - Wegner, Wegner - Szostak a wredne W.A.B. prawie ciska mi pod oczy "Wszystko płynie" Grossmana, o którym pewnie porozmawiam ino z Ziutą, pod warunkiem, że mu powieść pożyczę. Shadow pewnie to wszystko przeczytał, ale ilu jest takich jak on? A teraz wyobraźmy sobie, że próbujemy o tym porozmawiać. Jak? To nie kwestia nowych połączeń neuralnych, o których dumał Dukaj uniemożliwia nam dyskusję solidną a nie tylko ćwierkaną na coraz to szybszych komunikatorach, to nie cyberpunk stłamsił dyskusje. To obfitość, która kiedyś mogła się nam i naszym rodzicom wydawać przecudną utopią sprawia, że gnamy od jednej lektury do drugiej a potem opisujemy je czterema - pięcioma zdaniami na forach i blogach. Podyskutujemy może o jednej, dwóch powieściach - też pospiesznie, bo już następne stoją w kolejce. I nim taka dyskusja zdąży dorosnąć, dojrzeć i rozwinąć się pięknie, dogłębnie a wielopłaszczyznowo, już o niej zapominamy, bo ktoś właśnie zawołał: "hej, a czytałeś..."

A z ilu miejsc dochodzą takie wołania! Każdy z nas ma swoje ulubione, takie na które zerka i takie o których istnieniu nie ma nawet pojęcia. I na nich wszystkich jakieś dyskusje zapewne się odbywają. Ale czy docierają do większej liczby osób? Ano nie. Co pozostaje? Najlepiej byłoby oczywiście, gdyby wszyscy przenieśli się na drugi obieg:).

14 komentarzy:

  1. Stąd własnie bierze się moje zniechęcenie do wypowiadania się w sieci. Własnie skończyłem czytać "Vertical". Kogo dzisiaj obchodzi "Vertical"? Wszędzie wrą dyskusje na temat książek, których jeszcze nie mam, albo jeszcze nie przeczytałem. Nie biorę w nich udziału, bo nie chcę psuć sobie lektury. O aktualnie czytanych nie rozmawiam, bo wszyscy zajęci są aktualnymi nowościami. Kiedy ja przeczytam "Chochoły" pewnie główny nurt dyskusji będzie skupiać się na "Królu bólu".
    Nie narzekam, że tak jest. Po prostu stwierdzam smutny fakt. Pamiętam jak nosiwoda pisał kiedyś, że jak coś było w internecie tydzień (?) temu, to to jest już straszna prehistoria. To się przeniosło i na literaturę, za sprawą internetowych for, blogów itp. Gdzie dzisiaj uświadczyć dyskusji o "Lodzie"? A przecież to książka, która choćby i samą objętością, powinna zapewnić dyskusji na lata. Dotknęła nas klęska urodzaju. Nie ma czasu na długie dyskusje, szerokie spojrzenia, bo zaraz nadchodzi nowa książka, o której trzeba koniecznie podyskutować.
    Czyli, zgadzam się z Agrafkiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ze zniechęcenia do wypowiadania się w sieci biorą się braki dyskusji:). Możemy rozmawiać tutaj, wymieniać się uwagami na blogowych notkach, bo tu nie zginą one przysypane mrowiem aktualnych wpisów. Tak zresztą powstał, z waszej winy, ten blog:). Jeżeli ktoś nie zawoła: "hej, a pamiętacie "Lód"?", nikt o tym nie porozmawia. A może te nowe polskie powieści jakoś się z "Lodem" wiążą, jakoś z niego wynikają na przykład? Podczas czytania "Chochołów" miałem na przykład wrażenie, że to trzecia część trylogii zapoczątkowanej "Burzą" i kontynuowaną "Nadchodzi". Po Twoim wpisie myślę o tym znów i zastanawiam się, czy w pośpiesznym ganianiu od lektury do lektury nie gubimy szerszego spojrzenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. No własnie. A u mnie "Burza" czeka w szafie na okazję (mikołajki?) a "Nadchodzi" nie mam. "Chochoły" są gotowe do czytania, ale nie wiem, czy akurat teraz mam na nie ochotę. Mam drobną zaległość w trylogii smoczogórskiej Szostaka i chyba bym chciał ją nadrobić przed "Chochołami", ale żeby nadrobić zaległość to bym sobie Smoczogóry w całości przeczytał (znowu, bo warto) a to oznacza kolejną obsuwę w czasie... i tak dalej, i tak dalej...

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma konieczności, by nadrabiać smoczogórskie zaległości przed "Chochołami", chyba, ze to Twoja własna prywatna konieczność. "Nadchodzi" zaś mieć warto, bo nie wiem, czy to nie najlepsza rzecz, jaką Orbit dotąd napisał. Ale Ty się nie przejmuj moimi skojarzeniami:). Czytaj w swoim tempie, to się będę mógł do Twoich ocen odnosić. A czasem mi coś polecisz.

    OdpowiedzUsuń
  5. No i dlatego więcej pisze na blogu (choć tu przyhamowała mnie "Eremanta", o której im więcej myślę tym bardziej dostają rozdwojenia jaźni). Bo na blogu, właśnie - tak szybko to nie ginie.

    Kurcze, ten Stolyk Literacki, to by było coś. Masz możliwość szybkiej dyskusji (jak w necie) ale dzieje się to w warunkach kontrolowanych - idziesz na spotkanie i nastawiasz się na dyskusję. Dyskusje netowe mają taką wadę, ze kolejne głosy spadają znienacka. Akurat nie mam dnia (humoru, zdrowia, czasu) żeby dzisiaj dyskutować, a tu nagle rozpętuje się jakiś burzliwy wątek dyskusji, w który ciężko się włączyć z opóźnieniem. No i można się spotkać i oczy się nie psują...

    OdpowiedzUsuń
  6. "Kogo dzisiaj obchodzi "Vertical"? Wszędzie wrą dyskusje na temat książek, których jeszcze nie mam, albo jeszcze nie przeczytałem. Nie biorę w nich udziału, bo nie chcę psuć sobie lektury. O aktualnie czytanych nie rozmawiam, bo wszyscy zajęci są aktualnymi nowościami."

    Etam. Wszyscy, czyli kto dokładnie? Jak znajdą się dwie osoby chętne do rozmowy, to sobie piszą po kilkanaście postów, potem sobie powiedzą wszystko i temat czeka na kogoś z innym spojrzeniem. A poza tym przecież na tym polega forum, że czytasz dyskusję o książce, jak już skończysz z książką właśnie, i to jest IMO zaleta, bo nic nie ginie i to Ty sterujesz tym, co do Ciebie przychodzi, nie tak jak w przypiwnych pogaduchach, gdzie trzeba hamować spojlerujących albo wychodzić, żeby nie psuć sobie lektury, albo martwić się, że tyle było ciekawych wniosków, których nikt nie zapisał :) A jeśli Ty nie zaczniesz dyskusji o "Verticalu", to skąd mamy wiedzieć, co o nim myślisz?

    @Chochoły i agrafek
    Kurczę, ja mam z kolei wrażenie, że to dalszy ciąg "Lodu", ale jestem dopiero za połową. Od "Burzy" odpadłam, nie dlatego, że źle napisana czycuś, ale przejadła mi się chwilowo ta polska tematyka.

    OdpowiedzUsuń
  7. To ciekawe, co piszesz o swoich "chochołowych" skojarzeniach. "Lód"? Czy poprzez kreację bohatera? Z końcem powieści przychodzi skojarzenie z "Świętym Wrocławiem" Orbitowskiego, choć mam wrażenie, że Szostak napisał swoją powieść pełniej, a w każdym razie lepiej do mnie przemówił. A niezupełnie a'propos... albo nie, zrobię z tego może wpis:).
    Nie odrzucaj książek, tylko dlatego, że czujesz się czasem zmęczona tematyką "polskości" (zresztą ja się tej tematyki w "Chochołach" nie dopatruję, to raczej powieść o kimś postawionym wobec ogromu mitu i tradycji urastających w pewien system. O w tym jeszcze jest ciekawa właśnie ta nieistniejąca, wymyślona trylogia "Burzy", "Nadchodzi" i "Chochołów", że Parowski to jeszcze człowiek owej większej rzeczy. Orbitowski pisze o niej już jak o ciężarze, który przytłacza jego bohaterów także swoją idealną formą, spod której oni zdolni są wygrzebywać się już chyba tylko łajdactwami, jakby człowiek wobec oślepiającego blasku idei mógł stać się tylko łajdakiem, bo przecież w próbie bycia dobrym doskonałości nie dogoni. A Szostak trylogię zamyka pisząc o wyzwoleniu, także o wyzwoleniu siebie z uwięzienia "Ja wobec tego Czegoś więcej"). Oglądałem wczoraj telewizję, przeglądałem internet i pomyślałem, że literatura stała się teraz może jedynym znośnym sposobem rozmawiania o Polsce.

    OdpowiedzUsuń
  8. Uch, wstyd mi za Grossmana. Na szczęście wydźwięk postu mnie usprawiedliwia. W każdym razie przekonstruowałem stos przy łóżku i teraz są same książki pożyczone. Plus Mieville.
    Czereśnia ma chyba rację, czytanie na akord nie ma sensu. Trzeba iść pod prąd. Z Polconu przywiozłem przedpremierowego Wegnera. Za lekturę wziąłem się pierwszego dnia po powrocie. I mimo że skończyłem czytać przed oficjalną premierą, już na forach książkę przedyskutowana na wszystkie strony. Co gorsza padły wszystkie tezy i obserwacje, które miałem za oryginalne i wynikłe z osobistego geniuszu, padły w pierwszych trzech postach.
    Rzekę bogów mam od lutego, przeczytam może w listopadzie. Opowieści sieroty czekają od maja zeszłego roku, a już wszyscy wołają za Palimpsestem. Zostaje nam tylko kontestować i generować własne dyskusje.
    Może w najbliższym, posesyjnym okresie skrobnę coś o Życiu i losie.

    @Orbitowski: jeśli chodzi o autobiograficzność i autotematyczność, to Orbitowski jest chyba najbardziej głównonurtowym (w znaczeniu stereotypu, głownonurciarza-lampiarza) w fandomie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ci panowie i ta pani mają rację. Mam jeszcze gorzej - przy lekturze niektórych powieści zdaję sobie sprawę z ogromu moich braków w podstawowych lekturach, takich, które są konieczne, czy może chociaż przydatne, przy interpretacji innych książek. Nie mówiąc już nawet o lekturach niepodstawowych, ale jednak ważnych i dobrych, a wychodzących poza fantastykę.
    Mówiąc szczerze, ostatnio czasem dopada mnie myśl, że czytając takie ilości fantastycznej masówki - tracę czas. Nigdy wcześniej takich myśli nie miałem.

    OdpowiedzUsuń
  10. I jeszcze:
    Człowiek ma jakieś myśli, coś sobie roi, że ma do powiedzenia, a potem przychodzi taki agrafek i podsumuje ładniej niż ja kiedykolwiek, albo taka czereśnia, która rozłoży lepiej niż ja kiedykolwiek, albo takie w ogóle dyskusje typu Cortazar to, Miłosz tamto, Graff to, Mann tamto.
    Tylu książek nie przeczytałem, a teraz mało czasu, w dodatku teraz czytam, ale wciąż z doskoku, wciąż z perspektywą kolejnej lektury. I wciąż z poczuciem tych braków, tego niedosytu kontekstu.

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj, to jest bardzo poważny problem! Ja też odczuwam potężne braki w klasyce. Mam też braki w współczesnej literaturze polskiej. Co "gorsza" dopiero teraz ukazują się u nas książki spóźnione - masa historycznych, ale też taki np. Grossman czy McCarthy. A jak jeszcze ktoś wyda u nas cały cykl o Oz...;). Fajnie byłoby znów chodzić do szkoły i mieć czas na to wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ale ja ciągle mam wrażenie, że wszyscy, na czele z Szanownym Gospodarzem, a poza mną, mają jakiś pomysł na filtrowanie Tego Wszystkiego. Że te braki ja jednak mam większe. Że orientację mam jednak mniejszą. Że zagłębiam się w jakieś barachło, zamiast dokonać przedsądu i wyciągnąć tylko to, co warte więcej niż tylko "zapełniacz".

    OdpowiedzUsuń
  13. To ja stoję jeszcze poziom niżej niż nosiwoda. Braki w klasyce, i tej fantastycznej też. Taki maluczki przy was jestem i faktycznie można popaść w kompleksy. Jeszcze Shadow z swoim ekspresowym tempem czytania.

    Ale pocieszam się trochę tym (choć to powinno być jeszcze bardziej "dołujące"), że u nas ukazał się jakiś tam wycinek z ogromnego zbioru ważnych i ciekawych książek.

    OdpowiedzUsuń
  14. Oj tak, ilość ważnych książek, o których nie mamy pojęcia musi być ogromna. Można na szczęście myśleć o nich jak o lądach czekających na odkrycie.
    A tak naprawdę nas wszystkich umalucznia artemis, która czyta tyle i TAKICH książek, że trudno nie zamilknąć na chwilę z szacunku dla jej listy lektur.

    OdpowiedzUsuń