14.10.2010

100. to nie jest setny wpis

Coś pokręciło się z numeracją. Setny wpis miał więc miejsce kilka notatek temu, sam nie wiem kiedy. I bardzo dobrze. Zawsze odpowiadał mi bałagan, w bajce byłbym raczej sługą złego czarnoksiężnika, niż księcia. Obecnie nie jestem ani jednym ani drugim, raczej jednym z ostatnich mieszkańców zastygającego świata. Na forum wpisy pojawiają się coraz rzadziej, znajome blogi milczą - coś pożera pasję napędzającą nasze chęci wypowiadania się o książkach, filmach i całej reszcie wytworów kultury.

Opadanie z sił pasji to nic nadzwyczajnego. Fenomenem jest raczej jej pojawianie się. Dumałem o czym by tu napisać niesetną notkę, gdy w znajomych zakamarkach sieci brak inspiracji, jako że kto może, ten milczy. I do głowy przyszła mi myśl o pasji właśnie. Z twórcami, którzy przymierają głodem, ale wciąż tworzą, ale także z tymi, którzy tarzają się w pieniądzach sprawa wydaje się prosta - tworzą z pasji właśnie, ona ich napędza, nie daje zginąć, albo spocząć na laurach. A co z tymi po środku? Z tymi, co to nie zarabiają milionów, ale akurat tyle, by mieć co jeść i gdzie mieszkać? Czy Pilipiuk pisze z pasji, czy też by zarobić na jeszcze większe mieszkanie? A może godzi jedno z drugim i wciąż pali go pasja tworzenia, której owoce dostarczają mu złotówki? Czy Dukaj to filozof o chłodnym umyśle przekuwający intelektualne łamigłówki na powieści, bo literatura tak już wżarła się w jego wzorce myślowe, że właśnie piórem i klawiaturą myśli mu się najlepiej? Czy też niesie go właśnie niespokojny ogień twórcy, człowieka, co to nigdzie nie potrafi zagrzać dłużej miejsca, bo już go noszą wizje spełnień nowych pomysłów, zagadek i idei? Co sprawiało, że jeszcze niedawno sieć wrzała od uliterkowanych myśli moich znajomych?

Wszystko to samo myślało mi się podczas spaceru (chodzenie sprzyja myśleniu nie mniej niż rozwiązywanie równań), a ponieważ myślało się samo, to samo zaniosło mnie w rejony, o których już prawie nie pamiętałem. I samo przypomniało mi o Thomasie Harrisie; autorze thillerów, nie psychologu od analiz transakcyjnych. Zasłynął Harris jako ojciec Hannibala Lectera a zniknął z pierwszej linii ludzkiej pamięci zaraz po tym, jak Lectera zabił. Nie dosłownie, raczej wedle metody Chandlera, który stwierdził, że autor może pozbyć się stworzonego przez siebie detektywa zabijając go lub żeniąc i Marlowe'a ożenił. Harris obdarł Lectera z tajemnicy, uzwyklił go i tym samym uczynił z nim to samo, co Chandler z Marlowem - zniknął go z naszej fascynacji.

Ale jak to się zaczęło? Czy Harris siedział nad maszyną do pisania i zaklinał ją, by zmieniła się w maszynkę do produkowania pieniędzy i sławy? Jak narodził się i dlaczego umarł Hannibal Lecter? Thomas Harris prowadził w gazecie kronikę policyjną. Mając lat nieco ponad trzydzieści doszedł do wniosku, że warto by przekuć reporterskie doświadczenie w prozę i napisał pierwszą powieść - "Czarną niedzielę". W niej pojawiło się już to, co później stało się charakterystyczną cechą jego pisarstwa - dogłębna analiza postępków bohaterów, tak zbrodniarzy, jak i tych, którzy ich ścigali. Nie wiem, czy taki był zamysł Harrisa od początku, czy też tak napisała mu się ta powieść o zmiażdżonych wojną terroryście i izraelskim agencie, który go ściga. Pierwsza powieść Harrisa jest najbardziej widowiskowa ze wszystkich, jakie napisał, jakby tworzył ją, by przyciągnąć czytelnika, sprzedać ją w największej ilości egzemplarzy. A jednak objawiła się już tam pasja, wyrosła pewnie na gruncie dziennikarskich doświadczeń. Podobna pasji Chandlera, gdy ten mówił o kryminałach, ze swadą i złością, bo przecież zwykle go drażniły. Ileż on się naklął na Agatę Christie na przykład! Harris albo sobie założył metodę, albo odkrył ją w trakcie pisania i dał się jej ponieść tworząc "Czerwonego smoka" oraz najsłynniejsze "Milczenie owiec". Potem zamilkł. Media donosiły, że producenci filmowi wciąż pukają do jego drzwi domagając się, by szybko napisał coś, co mogliby sfilmować. A on milczał przez jedenaście lat. Mógł przez ten czas tworzyć arcydzieło, ale może zwyczajnie już nie chciał pisać? Może zakuł całą pasję w dwie postaci - agentki Starling, ale przede wszystkim w potwora fascynującego, bo obcego jak kosmici Lema, w Hannibala Lectera. Może oddał im wszystko, co miał i nie starczało mu już sił na więcej? Hollywood jest jednak uparte. Chandler powrócił do Marlowe'a, którego przecież miał już tak dość, że napisał mu kobietę i go z nią ożenił. Harris złamał się i napisał "Hannibala" - powieść buntu. Użył ostatniej broni, jaka mogła go uchronić przed natrętami - obdarł bohatera z wszystkiego, co dawało mu moc. Hannibalowi odebrał tajemnicę, a Starling siłę. "Hannibal" pisany jest już cieniem pasji, pisany jest gniewem i smutkiem. To powieść, której motto brzmi: "Dajcie mi spokój!". Nie dali. Musiała jeszcze powstać powieść: "Hannibal: po drugiej stronie maski", która jest już ostatecznym wbijaniem osinowego kołka w żywego trupa, by nie powstał po raz kolejny. Chandler wywinął się prościej - umarł zdążywszy napisać ledwie rozdział ostatniej powieści o Marlowie. Całość dokończył i detektywa rozwiódł inny autor. Nie wiem, czy planował kolejne tomy. Nie ukazały się. Marlowe powrócił do Krainy Wiecznego Śledztwa, gdzie jego miejsce. Lecter smaży się w piekle dopowiedzenia. Obaj padli ofiarą przekroczenia granicy wygasłej pasji i tylko Marlowe się wywinął, taka już jego uroda.

Może więc blogowicze i forumowicze są rozsądniejsi, a do tego wolni od nacisków wielkich machin rozrywki? Po co pisać na siłę, gdy pasji starczyło ledwie na chęć podkreślenia istnienia? A może to internet się zmienia? Pisarz Kosik pisze na swoim blogu o używaniu gadżetów, bo to konkretniejsze niż nawijanie o życiu. Rację bytu mają teraz w internecie albo konkretne, tematyczne wpisy, albo szybkie mizianie się na serwisach społecznościowych. Ci, którzy nie korzystają z żadnej z tych opcji albo milczą, albo odzywają się wyłącznie przy okazji cudzych, lub własnych publikacji. Jeszcze Orbit wciąż wadzi się sam ze sobą, ale to literat pełną gębą, więc nieźle mu to wychodzi. A ja? Ze mnie zawsze była gaduła.

5 komentarzy:

  1. A to nie jest przypadkiem ten sam moment, w którym na najstarszym forum pojawił się słynny wątek "Zwój czy rozwój"? :P

    Dość spokojnie podchodzę do wszelkich flaut: energia twórcza jest pewnie skierowana w inną stronę; zobacz, że prawie każdy z nas na Drugim Obiegu albo pisze prozę, albo jakieś recenzje (z większym Pożytkiem Dla Luckości, ale mniejszym dla forum). Nawet Ty, zamiast zakładać kolejny "Zwój czy rozwój", piszesz przeciekawy felieton, z którego jest przecież znacznie więcej zabawy niż z niosącego tę samą treść analityczną utyskiwania "czemu już nie piszecie ??!1?". A i mi coraz bardziej szkoda tych dyskusji, które zostają tylko na forum: może gdybyśmy sobie wyrobili nawyk przerabiania ich na rozpisane dyskusje-artykuły i umieszczania np. na stronie Drugiego Obiegu (która na razie istnieje jeszcze tylko w moich wyobrażeniach, ale kusi, oj, kusi), to byłoby nam chętniej gadać. Albo chociaż wyrobili nawyk taki, jaki w Stolyku Lyterackim: regularnie umawiamy się na powieść i dyskusję o niej (ustawka, znaczy). Pewnie dobrze by było nagonić też jakiś świeży narybek, albo zrobić jakiś iwent pod patronatem Drugiego Obiegu. Jak już mamy nazwę, to teraz można by było zacząć pokazywać, jaką jesteśmy fajną i wartościową społecznością :D

    A jeśli nie chcemy radykalnych kroków, to IMO na razie trzeba po prostu przeczekać, aż znowu nie pojawi się coś, co przeczytamy wszyscy naraz, albo --- bez ceregieli --- włożyć kij w mrowisko. Hmmm... Nawet mam w zanadrzu jeden taki kijaszek ]:>

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja na przykład czekam aż przeczytam Chochoły i tedy cho! cho! będzie się działo.
    A potem obwieszczę decyzje o rezygnacji z prenumeraty NF.
    A potem przedstawię plany rozwoju strony Drugiego Obiegu.
    Ale najpierw muszę zjeść coś i jeszcze wykaraskać się jakoś z depresji, której ostatnio wydane komiksy są ważnym elementem. A właściwie ich brak na mojej półce i absolutne niezapowiadanie się zmiany tego stanu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Strona Drugiego Obiegu to, jak widzę, coś, co zalazło Ci, Czereśnio za skórę:). I dobrze. Rzeczywiście tkwi w tym forum, w tych ludziach pewien potencjał i szkoda by było, gdyby się marnował. Tak więc ja jestem za. Podobnie jak za "ustawkami literackimi", które jednak trzeba by jakoś dopracować pod względem założeń.
    A Drakenowi tylko przypomnę, że zrobienie innej jeszcze strony na nas czeka:).

    OdpowiedzUsuń