8.03.2011

120. rimejki i zemsta, która mi się marzy

Gdy pod poprzednim wpisem rozmawialiśmy o grach przyszła mi do głowy pewna myśl, która pewnie pojawiła się już wcześniej w całej masie innych głów i może nawet wylądowała już na jakimś blogu ubrana w zdania. Nic to. Nie ma co przejmować się, że wszystko już było, nawet powieści o miłości do zombie.

Rozmawialiśmy o starych grach i o tym, że młodsi np. ode mnie gracze mogą nie poznać radości grania w tytuły, które wzbudzały zachwyt dziesięć lat temu, bo odrzuca ich przestarzała mechanika i grafika. Pomyślałem wtedy, że może gry towarzyszą nam już wystarczająco długo, by przemysł pokusił się o sięgnięcie po stare, wciąż żyjące w opowieściach staruszków gry, w które nikt już nie gra. Taka Bathesda zamiast męczyć się z wymyślaniem scenariusza do Fallout 4 mogłaby po prostu zrobić remake Falloutów 1 i 2. Ale to pikuś. Prawdziwym przebojem mógłby być np. River Ride w wersji 3D. Na konsolach mógłby robić furorę Spy Hunter, koniecznie w formule "otwartego świata" z cała masą pobocznych misji i filmowymi przerywnikami. Wszyscy rozrywający szaty z powodu uczynienia z gry Dragon Age 2 zręcznościówki z wielkimi mieczami i jeszcze większymi biustami rzuciliby się z zapałem w granie w nowe Baldurs Gate. Ja zapewne spędzałbym całe tygodnie grając w Warlords2 wzbogacone o możliwość rozbudowy miast i mechanikę bitew z serii Total War. Czy to nie piękne wizje?

Snując pomysły na uszczęśliwianie ludzkości nie poprzestałem na grach. Czemuż by proces odnowy miał ominąć literaturę? Taki Howard wydawać się może dziś nie tylko zbyt archaiczny w języku, ale i stanowczo za delikatny. Jego barbarzyńcy, w porównaniu np. z współczesnymi nam kibicami to niemal wydelikacone eleganciki. Conan powinien posługiwać się co najwyżej trzema słowami na krzyż i nawet przecinki w wypowiadanych przezeń zdaniach winny być wulgarne. Nużącego Tolkiena wzbogacilibyśmy o krwiste opisy erotyczne, z Narnii, wzorem filmowców, należałoby wyrzucić wszystkie wątki religijne (Orliński był zachwycony tym zabiegiem w drugiej ekranizacji, więc wiem, że taka wersja by się spodobała). Wszystkie powieści Clarke'a należałoby wzbogacić o kosmiczne bitwy i trochę rozterek moralno-erotycznych, by przypominały "Battlestar Galactica". Zbyszko z "Krzyżaków" jest jak na obecne standardy zbyt mało mhroczny, można przecież dodać mu jakieś rzezie i gwałty w przeszłości. Jungingen oddawałby skrycie hołd szatanowi i składał mu w ofierze dziewice (Danuśka), a Jagienka byłaby feministką. Czekam na dalsze pomysły

Porwany radością poprawiania wymyśliłem też remake upadłych seriali jak "Carnivale" (szybsze tempo, charyzmatyczny bohater - zabójca duchów i złowroga mścicielka), ale też seriali, które nadal cieszą się powodzeniem. "House" mógłby stać się horrorem z akcją osadzoną w szpitalu kosmicznym. Nikt dotąd nie poważył się o remake serialu, który wciąż jest nadawany - to dopiero wstrząsnęłoby telewizją! A nie, przepraszam, są przecież amerykańskie wersje europejskich seriali.

To może z serialami zrobilibyśmy jednak inaczej. Anglicy mogliby na przykład wziąć odwet na Amerykanach i nakręcić własne wersje ich seriali. Na przykład już chyba ponad sto odcinków "Grey's anatomy" upchnąć, wedle własnej mody, w typowy brytyjski ośmiodcinkowy sezon, w którym wszystkie wątki romansowe rozegrano by przy pomocy kilku subtelnych niedomówień, a nie wprost superprzystojni lekarze rzucaliby czasem "fakiem" po nieudanej operacji. Brytyjska wersja "Spartacusa" nie miałaby wcale scen w zwolnionym tempie, a brytyjski "Słoneczny patrol" nosiłby tytuł "Mgły Tamizy" i okazałby się psychologicznym dramatem od którego parowałyby mózgi. A jak Anglicy zrobiliby "Gossip girl" nawet boję się zgadywać! Myślę jednak, że mógłby od tego upaść rząd USA.

10 komentarzy:

  1. Co do remaków gier, to zdaje się, że zrobiono coś takiego z serią "Monkey Island" - szczegółów nie znam, ale kuzyn mi kiedyś o tym opowiadał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jestem pewien, czy był to remake, czy po prostu odnowiona wersja gry - coś jak kolejne wersje "Gwiezdnych wojen". Wydaje mi się, że raczej to drugie, tym bardziej, że gra została zrobiona przez Lucas Arts.

    OdpowiedzUsuń
  3. A gdyby tak pójść na całość i napisać od nowa Pismo Święte usuwając z niego wszystkie te religijne bzdury, te zakazy i nakazy nieprzystające do nowoczesnego świata? To dopiero wyzwanie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm, jest to jakiś pomysł. Np: "Na początku zachodziły rozmaite procesy, co do natury których wciąż trwają spory wśród naukowców." Teraz zacząłbym pisać o eonach, ale przypomniało mi się, że uczeni Świata Dysku w tym kontekście zaplątali się w kwestię łon, co już brzmi trochę jak matriarchalna mitologia. Mam w związku z tym wrażenie, że Twojego postulatu spełnić się nie da.

    OdpowiedzUsuń
  5. No to niejako przywołany do tablicy odzywam się ;)

    Co do rozmowy o młodszych graczach - tu byłbym ostrożny. Młodsi - owszem, ale ogólnie pojętym 'stażem'. Bo np ja mniej więcej od 4-5 roku życia grywam ;)

    Wydaje mi się, że nieco rozminęliśmy się w tym co pisaliśmy pod poprzednią notką - np Fallout nie odrzuca mnie grafiką czy też mechaniką. Tylko po prostu tak jakoś wyszło, że nie mój typ gry / człowiek się zniechęca jak na wejściu ginie, nie? Może też być to, że nowe gry są banalnie proste w porównaniu do starszych - i pomimo iż człowiek chciałby być uważany za corowego gracza to jednak 'karmiony' aktualnymi produkcjami 'tępi sobie zęby' i gnuśnieje?

    Natomiast jeśli chodzi o remake - tak jak napisałeś to jedno mnie zastanawia. Mówisz o nawiązaniach do legend z przed lat (wzorowaniu się, dodawaniu nowych misji, odświeżona szata graficzna - nie mechanika!), czy też o tym o czym napisał Tsiar (czyli to co zrobiono z Monkey Island i Another World). Bo o ile 'rewitalizacja' to fajna koncepcja - by choćby pograć w starsze gry na nowszym sprzęcie i powspominać jak to kiedyś się młóciło to 'nawiązania' pachną mi czymś złym. Bo oczekiwania względem takich produkcji były by kosmiczne, zaś znając podejście producentów, produkt finalny z dużą dozą prawdopodobieństwa nie spełni choćby połowy z tych oczekiwań.

    Nasunął mi się jeszcze jeden problem odnośnie odnowień/odświeżeń. Kto i po jakim czasie mógłby powiedzieć 'OK - to już jest leciwe, czas odświeżyć'? Wspominasz o literaturze - a przecież tego typu zabieg jest już znany i nie raz stosowany w muzyce. I teraz kwestia tego czy wolisz oryginały - czy covery?...

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślę, że pomysł na "Mgły Tamizy" jest zdecydowanie warty rozwinięcia :D

    OdpowiedzUsuń
  7. @Drzejan, mam wrażenie, że zaszło nieporozumienie. Właśnie nie chodziło mi o "młodszych stażem", ale o graczy młodych, którzy nie mieli okazji choćby pooglądać jak koledzy grają w starsze tytuły, którzy częściej niż na PC grają na rozmaitych konsolach i dla których stare gry wręcz "mówią innym językiem". Ty sobie z starymi grami poradzisz, dzieciak, który od maleńkiego gra niemal wyłącznie na konsolach mógłby nawet nie zrozumieć o co w Falloutach chodziło, pomijając już fakt, że zasnąłby z nudów przy pierwszej walce z szczurami. Oczywiście, z pewnością są wyjątki. Ale większość, jak mi się wydaje, należy już do ludzi operujących innym postrzeganiem growej rzeczywistości. Nie jest przecież tak, że wraz z ewolucją gier nie zachodzi też ewolucja naszego w grach uczestniczenia.

    Teraz inna sprawa - co właściwie oznacza słowo "remake"? Spójrzmy na filmy. Wyjąwszy przykład nowej "Psychozy", której twórcy ambicją było powtórzenie oryginału co do kadru, nowe wersje filmów nie starają się przecież być kopiami oryginałów. Pomijając takie oczywistości jak inna ekipa pracująca przy filmie (a zatem odtwórcy ról, operatorzy, dźwiękowcy itp. itd.), za nowymi wersjami stoją też zwykle nowe pomysły na ukazanie historii. Także ze względu na nowe możliwości techniczne, które wymuszają nowe rozwiązania dotykające samej kwestii ukazywania historii.

    Jak to się ma do gier? Ano nasz przykładowy Fallout musiałby być zrobiony przy użyciu nowych silników i musiałby zostać opowiedziany nowym językiem. Co to oznacza? W przypadku gier "język" to dla mnie cała mechanika gry. Bo dialogi powinny zostać te same (są przecież znakomite), ten sam powinien zostać świat. Ale już praca kamery, mechanika walki, nawet zwykła mechanika podróży samochodem itd. powinny być inne, by gra "mówiła" w języku zrozumiałym i atrakcyjnym dla nowego gracza, takiego, który ma dziś np. trzynaście lat. Ja nowej wersji Fallout nie potrzebuję, bo wciąż dobrze bawię się przy starej. Jednak trzynastolatek może się przy tej grze czuć jak na projekcji niemego filmu. Tak sądzę, choć mogę się mylić.

    Jeśli chodzi o pytanie: "kiedy gry stają się leciwe?", odpowiedź brzmi - wtedy, gdy większość młodych wiekiem graczy nie odnajduje się w nich już ze względów technicznych.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ok - jeśli tak to przedstawiasz to zgadzam się z pojęciem młodszego gracza. A jak postrzega teraz większość gry? Szybka rozrywka, niezbyt wymagająca ale za to wyjątkowo mocno oddziałujące na emocje/zmysły. Czyli nijak pasuje to do starszych, legendarnych tytułów.

    No właśnie - 'remake'. Opisujesz jak powinno być. Ja to widzę, jak patrzę na to co jest aktualnie na rynku, jako wydmuszki. Wywalamy 'content', robimy coś mniej więcej analogicznego, niekoniecznie z taką pasją jak robiony był oryginał. Ważne, że się sprzeda na fali emocji. A to, że nieco zeszmaci się marka? Oh well.

    Piszesz też o przemawianiu do aktualnego gracza - żeby poprawić mechanikę pod niego. Tak. To uprośćmy mechanikę do minimum, dodajmy elementy społecznościowe (oczywiście wiadomo o jaki portal chodzi), dodajmy 'good selling point' (czyli średnio rozgarnięte, ale nad wyraz dobrze rozwinięte niewiasty) i mamy produkt dla aktualnego gracza. Chciało by się rzec 'fukken yeah'. (To co opisałem to jest to, co się stało z Test Drive Unlimited 2)

    I teraz czytając recenzje, spotykając się z opiniami - nie było by człowiekowi przykro słuchając jaki to chłam wyszedł? Jak szarga dobre wspomnienia z wielu godzin rozgrywki?

    Młodzi wbrew pozorom mogą się odnaleźć - kwestia raczej tego, czy jakiś producent z prawami autorskimi nie stwierdzi - 'ok, czas nieco podkosić kasę na tym zdechlaku'...

    OdpowiedzUsuń
  9. To, o czym napisałeś nie może nie skojarzyć się z przygodą, w jaką uwikłało się Bioware z Dragon Age2. Sam uznałem, że prędko tej gry nie kupię (o ile w ogóle), choćby dlatego, że nie ma co płacić pieniędzy za niedoróbkę (dla niewtajemniczonych - firma postanowiła zaoszczędzić na architekturze lokacji, więc przygotowała coś z pięć modeli, które powtarzają się do końca grania).
    Upraszczanie gier to cena popularności. Coś, co jest trudne i wymagające nie sprzeda się dobrze. No trudno, trzeba zacisnąć zęby i przetrwać. Najlepiej sprzedającą się powieścią fantastyczną jest (zapewne) "Harry Potter", a najgłośniejszym cRPGiem tego roku może być "Dragon Age2".

    To, co smutne, to fakt, że przecież nawet te uproszczone gry można robić porządnie, w sposób, który pozwoliłby bardziej wymagającym graczom mimo wszystko cieszyć się grą bez zaciskania zębów. Jakoś "Uncharted" potrafiło znaleźć złoty środek, więc można. Rozgrywka jest tam prosta ale nie prostacka, postaci są niezłe i niezła jest też (pamiętając o proporcjach) fabuła. Tyle, że takie przygotowanie gry wymaga nieco wysiłku a także cierpliwości. Tymczasem część gier wychodzi niedopracowana (i nie chodzi tu tylko o błędy, ale właśnie o uprostaczoną mechanikę, nad którą dałoby się lepiej popracować). Gry to teraz przede wszystkim wielki biznes, a on częściej niż na jakość produktu jest nastawiony na sprzedać. A większość klientów na rynku to nie koneserzy. Dlatego warto, jak mi się wydaje, darzyć szacunkiem te firmy, którym jeszcze chce się starać, choć wcale nie muszą.

    OdpowiedzUsuń
  10. ""House" mógłby stać się horrorem z akcją osadzoną w szpitalu kosmicznym" - biorąc pod uwagę, że taki pomysł miał poniekąd James White, całość można byłoby nazwać "White House". Hugh Laurie zamiast laski miałby elektromagnetyczną przyciągarkę do scen w strefach 0g. Trzynastka byłaby ocaleńcem z jakiejś obcej rasy, opłakującą stratę macierzystej planety Amazonii. Dla mnie bomba.

    OdpowiedzUsuń