Wracałem wczoraj do domu z plecakiem mile wypchanym zakupionymi książkami, gdy nie po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że kupiłem je nie tylko z powodu tak banalnego jak chęć zapoznania się z ich zawartością. Jak wielu znajomych kupuję książki, także dlatego, że lubię je kupować (i czytać i mieć i rozmawiać o nich). Niejednokrotnie podczas rozmów dochodziliśmy do wniosku, że prawdopodobnie jesteśmy wszyscy ofiarami nałogu, a nie zwyczajnie i poniekąd chwalebnie - czytelnikami. Brakuje nam już czasu i miejsc na półkach, nie nadążamy z czytaniem i liczymy każdą złotówkę, ale wciąż kupujemy. Z pewnością dałoby się to jakoś leczyć
Nie jestem żonaty ani dzieciaty, nie muszę się więc liczyć z surowym spojrzeniem lepszej połowy. Gdyby jednak było inaczej wyobrażam sobie, że przemycałbym zakupione książki pod swetrem, a pod osłoną nocy upychałbym je w drugich rzędach biblioteczek. I być może nagle zapalałoby się światło, a ja zamierałbym przyłapany i zawstydzony. A moja niewątpliwie piękna małżonka oznajmiałaby ze smutkiem: "No tak, znów przeksiążczyłeś pieniądze". Właśnie tak: "przeksiążczyłeś". Skoro inni nałogowcy swoje wypłaty np. przepijają, ja pewnie należałbym do przeksiążczywaczy.
Gdyby zajęło się tym WHO, to UE a za nią i polski rząd musiałyby uruchomić jakieś specjalne programy pomocy dla rodzin dotkniętych nieszczęściem przeksiążkiwania wypłat. Wyróżniono by niebezpieczeństwa nowej patologii - prócz niedostatku finansowego na liście znalazłoby się i wyższe zagrożenie pożarowe, znieczulenie na emocje nie okazywane przy pomocy literek, znęcanie się nad dziećmi spragnionymi filmów i gier. Z drugiej strony dałoby się może brać wtedy dodatkowe urlopy na chorobowe czytanie książek?
a w Holandii zalegalizowano by komiksy.
OdpowiedzUsuń1. Na żonę nie da rady - nie przemycisz, nie ukryjesz. Najlepiej niech sama będzie kodeksoholiczką (złacinnijmy to), albo przekonajmy ją po prostu, że to najchwalebniejszy cel, na jaki można wydać pieniądze, przecież to syfożarcie z supermarketu nie jest warte tych pieniędzy, czy nie lepiej jechać na strawie duchowej?
OdpowiedzUsuń2. Właśnie - wyższe zagrożenie pożarowe to wyższa składka ubezpieczeniowa. Zatem agent będzie się pytał: "Czy czyta pan/pani książki?" i na twierdzącą odpowiedź ze smutkiem dowali jeszcze 10% do składki...
3. Odwyk od książek przez odcięcie od lektury oczywiście nie działa - nałóg wraca po przekroczeniu progu najbliższej księgarni. Można próbować terapii substytucyjnej, czyli zaangażować kodeksoholika w jakieś szlachetne działania w dżungli afrykańskiej, gdzie trudno o nową lekturę. Wszystko można, byle tylko nie uznano za chorobę czytania NIEWŁAŚCIWYCH książek.
Kuracja odwykowa: praca selekcjonera w dziale tekstów nadesłanych do Fabryki Słów
OdpowiedzUsuńSpotkałam się ostatnio z dawno niewidzianym znajomym na popołudniowe pogaduchy. W środku spotkania zadzwoniła do niego narzeczona z pytaniem, czy na pewno nie był po drodze na taniej książce, tak jak jej obiecywał.
OdpowiedzUsuńA biedak przysięgał, że nie, że on tylko na wódeczkę skoczył z kumplami, potem z byłą posiedział w parku, zajrzał na chwilkę do klubu ze stripteasem, ale koło taniej książki nawet nie przechodził, a i tak w jego głosie słychać było fałsz.
OdpowiedzUsuńBo jedna stripteaserka robi na pół etatu w Matrasie i pod pozorem ukazania mu z bliska przednich dubeltowych wdzięków, wsunęła mu pod koszulę przemycony egzemplarz Moby Dicka.
Lubię to.
OdpowiedzUsuńnosiwoda