10.07.2011

148. urlop

Trafił mnie urlop, podwójnie nie taki jak planowałem. Po pierwsze nie wyszło nic z wyjazdu na Bałkany, po drugie, gdy obciążony wiedzą o klęsce planów wyjazdowych, zmodyfikowałem zamierzenia, w moje okolice przywędrowały ulewy i skasowały pomysł na łażenie po górach. Co pozostało?

dwa konwenty

Z napisaniem o Krakow Game Fusion, na którym nagrywałem część paneli dyskusyjnych, jestem już tak spóźniony, że żaden obszerniejszy zapis na ten temat chyba już nie powstanie. Niedawno miałem okazję porównać tamten konwent z wydobywanym z popiołów Krakonem. Ponieważ nie należę do społeczności graczy ani wielbicieli anime, muszę przyznać, że lepiej odnajdywałem się na konwencie z - paradoksalnie - "grą" w nazwie. Blok literacki podczas Krakocu, pomimo zacnych i pełnych zaangażowania starań Toudiego, przycupnął niczym ubogi i nieco wstydliwy krewny w sali gimnastycznej, stanowiącej równocześnie noclegownię. Gdy odbywały się poranne spotkania autorskie, część uczestników nocnych bojów, czy to w dziedzinie gier, czy anime, jeszcze dosypiała. Wielbiciele literatury nie stawiali się w znaczącej liczbie i być może dlatego zrezygnowano z nagłośnienia sali. Stanowiło to pomysł o tyle nieszczęśliwy, że akustyka pomieszczenia uniemożliwiała usłyszenie słów zaproszonych gości, jeśli nie podnosili oni znacząco głosów, nawet osobom siedzącym w pierwszym rzędzie. Przy tym wszystkim spotkania, w których uczestniczyłem, były interesujące. Więcej mam o nich napisać do Creatio Fantastica, dlatego nie podam tu szczegółów. Podzielę się tylko zaskakującym, acz rosnącym w siłę przekonaniem, że jestem najwyraźniej jednym z nielicznych miłośników fantastyki w Polsce, którzy polubili e-booki od pierwszego wejrzenia i doczekać się nie mogą ich upowszechnienia. Wydawcy, a także przynajmniej jeden uczestniczący w Krakonie autor (z dwóch, których spotkałem) nie podzielają moich uczuć. A to nie pierwszy już raz, gdy podczas rozmowy o e-bookach spotykam się z spora ostrożnością.

Literacka część konwentu Krakow Game Fusion odbywała się w sympatycznej kawiarence, do której można było trafić bez konieczności korzystania z podpowiedzi systemu satelitarnego (a - jako krakus przyznaję to z zażenowaniem - by trafić na Krakon odpaliłem GPS). Sala była nagłośniona i zwykle zapełniona słuchaczami (może dlatego, że łatwiej było trafić). Nieprzypadkiem też więcej autorów przyjechało właśnie na KGF niż na Krakon. Obawiam się, że w przyszłym roku może być tak samo. Ale może to dobrze? Może lepiej, żeby Krakon skupił się na najpopularniejszych tematach - grach i anime?

lektury

Podczas urlopu powinno się czytać urlopową literaturę, czyli lekkie obyczaje, fantasy i kryminały (ewentualnie romanse o wampirach, jeżeli ktoś lubi). Kryminał, w moim przypadku, oznaczał "Karaluchy" Jo Nesbo, kolejną powieść norweskiego autora wydaną u nas. Kiedy kilka miesięcy temu rozmawiałem z kolegą o ostatniej, póki co, powieści - "Pancernym sercu" - zastanawialiśmy się jak jeszcze Nesbo może skrzywdzić swojego bohatera, Harrego Hole. Trzymając w ręku "Karaluchy" czułem więc niezdrowe podniecenie - zaraz miałem się dowiedzieć. Niestety, bądź na szczęście, nic z tego - "Karaluchy" to wcześniejsza, druga w kolejności powieść o niepokornym policjancie. W konstrukcji przypomina "Człowieka nietoperza", tyle, że tym razem Hole jedzie do Tajlandii, nie do Australii. Poza tym, bez zmian - powieść znów korzysta z tradycji czarnego kryminału, a Hole znów popełni zbyt wiele błędów, nim połapie się o co chodzi. Przy tym "Karaluchy" nadzwyczaj mi się spodobały, to chyba jedna z moich ulubionych powieści Nesbo. Wydaje mi się lepsza od "Człowieka nietoperza", wciąż jeszcze oddająca hołd klasyce bardziej niż późniejsze powieści, w których Nesbo stworzył dla swojego bohatera własną ponurą rzeczywistość, by konsekwentnie budować ją i masakrować życie bohatera. To jeszcze nie jest historia o upadku pewnego gliny, ale okrutny, czarny kryminał. Naprawdę dobra rzecz.

Napisałem "lektury", a tak naprawdę nie czuję potrzeby, by pisać o kolejnych książkach - odrobinie fantastyki, odrobinie historii i odrobinie głównego nurtu. Coś na ten temat znajduje się już na fejsbukowym profilu wydawnictwa Powergraph. Oby i oni zaistnieli w Google+. Ja mam ich już w kręgu zainteresowań, teraz czekam, by przybyli do tej nowej enklawy w sieci.

5 komentarzy:

  1. A wysłałeś im zaproszenie?

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba nic nie da, bo chwilowo wstrzymali dostęp dla nowych.
    A gdzie na fejsie... a, już znalazłem.
    nosiwoda

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie jest tak źle, skoro zarejestrowałem się przedwczoraj:).

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha, widzisz, mogłeś z nami do Rumunii jechać...

    OdpowiedzUsuń
  5. Heh. No widzisz jak to bywa z planami.

    OdpowiedzUsuń