Jak wiedzą niektórzy, jestem jedynym prawdziwym prawicowcem. Dlatego bardziej niż rozmaite wpadki lewicowych prasotwórców, wkurzają mnie popisy ich kolegów z prawej strony. Dziś rano, w duszny i parny czwartek (czyli w warunkach, w których szczególnie nienawidzę świata) pobudził mnie do działania Piotr Zychowicz dzielący się w Rzepie swoim zachwytem nad komiksem "Wilcze tropy" wydanym przez IPN. Nie należę do osób, które widząc ten skrót spluwają przez lewe ramię, więc nie wzburzył mnie sam wydawca. Za to recenzja Zychowicza burzy krew. Np. taki fragment:
Spore wrażenie robi również scena, w której polscy żołnierze podpalają rakietnicą stodołę, gdzie do zasadzki przygotowują się Sowieci. Ze środka wybiega oficer NKWD w skórzanym płaszczu. Choć cały stoi w płomieniach, strzela jeszcze w stronę Polaków z pistoletu. Celna seria ze szmajsera posyła go jednak w błoto. Naprawdę lektura „Wilczych tropów" sprawia wielką przyjemność.
Jak powiedziałaby Azoko: "no błagam!". Naprawdę wielką przyjemność sprawia Zychowiczowi obraz płonącego człowieka? To jest najważniejszy, najfajoskowszy i najsłitaśniejszy element tego komiksu? Podejrzewam, że chodzi raczej o to, że nareszcie w komiksie nasi dowalili nienaszym. Ale, na wszystkich bogów pogańskich mitologii, to ma świadczyć o wartości komiksu? Emocje rodem z lat szczenięcych? I to pisze poważny (tu dostałem ataku kaszlu) recenzent poważnej gazety? "Hej, chłopaki, patrzcie, nasi leją ruska! O rany, o rany! Ale się fajcy!". Brakuje tylko zachwytu, że "Patscie,jest goła dupa!"
Końcowy akapit recenzji pozostaje dedykować wszystkim wielbicielom komiksu w Polsce:
Miłośnicy komiksu skazani są więc na tony zawalającego księgarskie pułki japońskiego i amerykańskiego chłamu. A znam wielu, którzy znacznie chętniej sięgnęliby po coś bardziej ambitnego.
Od razu widać, że Zychowicz to prawdziwy koneser i na komiksie i rynku komiksowym w Polsce zna się jak mało kto.
Uwaga techniczna - dziwny numer niniejszej notki wziął się stąd, że chciałem numer 150 zachować na coś fajniejszego.
No, mnie widok płonącego oficera NKWD ściętego celną serią ze szmajsera również niepomiernie by ucieszył. W tym sensie tę scenę zaliczam do grupy "ku pokrzepieniu serc", a zatem muszę wyłączyć ją z osądu typu "biedny człowiek się pali a ty go szmajserem, zamiast gaśnicą?". Po prawdzie, gaśnicą też nie tak źle - dobrze przez łeb i będzie grzeczny, cichutki. Na wieki. Jakoś taki nieludzki jestem względem oficerów NKWD. Jakoś mi ich nie żal (ani ich artystycznych wyobrażeń), choć zgadzam się, że wielu z nich miało trudne dzieciństwo. Ten w komiksie z pewnością nie miał trudnego dzieciństwa, to tylko płonąca artystyczna wizja oficera NKWD, daj się człowiekowi ponapawać.
OdpowiedzUsuńPonapawanie się płonącym oficerem NKWD to jedno, a robienie z tego nagłówniejszego waloru komiksu - a tak to wygląda w tekście - to jednak dwie różne sprawy. Mnie nie przeszkadza, że się facet napawa, niech ma. Przy odpowiednio skonstruowanej fabule każdy się napawa śmiercią łotra, a tu konteksty wszyscy mamy z tyłu głowy i dopowiadamy sobie przeszłość płonącego kolesia. Ale poważny recenzent poważnej gazety powinien podejść do sprawy właśnie poważniej.
OdpowiedzUsuń