5.12.2011

172. Kłopoty z Szostakiem

Wit Szostak napisał powieść, z którą mam problem. Potężny, ciężki do uniesienia problem. Otóż powieść ta nadzwyczaj mi się podoba i zgadzam się z wszystkimi, którzy wołają, że jest to właśnie ta powieść, która mogłaby Szostaka wypromować, przez którą świat powinien wreszcie dostrzec szostakowe pióro. Nie zgadzam się z okrzykiem: "jeśli nie teraz, to kiedy?", bo popełniając premedytację optymizmu chcę odpowiedzieć: "jeśli nie teraz, to przy innej okazji". Mimo to chciałbym aby świat dostrzegł Szostaka właśnie teraz. A piszę to nie dlatego, że lubię Szostaka, ale dlatego, że lubię świat. Świat powinien mieć to szczęście i dostrzec Szostaka teraz. Teraz - to znaczy najszybciej, jak to obecnie możliwe. Ta gapa, świat, przepuściła już zbyt wiele okazji.

Wspominałem, że mam z powieścią "Dumanowski" problem?

Otóż nie wiem jak o "Dumanowskim" napisać. Jak tylko dostałem go swoje ręce zadzwoniłem do Parowskiego rezerwując sobie miejsce na recenzję do CzF. Zdawałem sobie sprawę, że będzie trzeba napisać ją nieco inaczej niż na bloga. Nic to - miałem już wstępny pomysł na blogową notkę. I nie napisałem jej, bo wciąż nie wiedziałem jak. Dziś zebrałem się, by wpis popełnić i... odkryłem, że kto inny, nie wiedząc nawet najpewniej, że pisał o "Dumanowskim", już to za mnie napisał. Jak tu, cholera, żyć w świecie, w którym pisze tyle milionów ludzi, że cokolwiek by człowiek nie wymyślił, ktoś inny już to za niego napisał?

"Każdy ma inne, własne miasto" - powiedział kiedyś Szostak. I wyjaśnił, że kiedy idzie ulicą, to mija ludzi, ale każdy z tych ludzi wędruje po innym, własnym mieście. Mówił o tym w kontekście "Chochołów", ale przecież pisząc "Dumanowskiego" nie opuścił tej swojskości, którą tworzone są jego kolejne powieści. Każdy z nas ma swoje własne miasto, ale każdy z nas ma swoją własną historię, której nikt, nawet my, nie zna do końca. Józafat Dumanowski to szczęściarz, bo może przeglądać się w biografiach, które o nim piszą i biografiach, które o nim opowiadają. I może trochę się przy nich uśmiechać, ale może i trochę się ich bać. Bo kiedy słucham, jak ktoś opowiada coś o mnie, to sam już czasem nie wiem, czy to się zdarzyło, czy tak się zdarzyło, czy to na pewno ja. Chciałoby się napisać, że Dumanowski to Kraków albo Polska w pigułce, że Szostak ubrał całą naszą duszę w anegdoty i opisał ją trafniej niż sążniste tomy biografii. I jestem pewien, że wielu tak właśnie napisze, a pewni już napisało. I wcale niewykluczone, że i sam to wyklawiaturzę do poważnej recenzji. Ale tu i teraz, na potrzeby blogowej notki, przyjmę, że Szostak napisał o mnie. I o sobie - co mu będę żałował - też. I o Was.

Dumanowski patrzy na siebie w sposób jeszcze mi niedostępny - jako starzec dziwujący się własnemu życiu. Trochę to rozumiem - też czasem patrzę na obcego mi prawie dzieciaka i z trudem mogę uwierzyć, że to ja (to nie ja) choć wmawiają mi to zdjęcia, krewni i notatki w dzienniczkach uwag. Dumanowski ma trudniej, bo więcej przeżył i więcej ludzi o nim mówi. Niemniej mogę doświadczyć tego ciągłego zdumienia. Tu przerwę, bo wchodzę na tereny poważnej recenzji i jeśli napiszę zbyt dużo, nie będę miał co napisać gdzie indziej.

Dysponowałem i innym tropem. Wymyśliłem sobie, mianowicie, że Szostakowi udało się to, czego nie dokonali inni polscy pisarze, czy chcieli tego rzeczywiście, czy nie. Wymyśliłem, że Szostak napisał nareszcie polskiego Szwejka. Stworzył postać, która kumuluje wszystko to, co myślimy i czujemy o narodowych bohaterach, czy ich cenimy w patriotycznych porywach, czy wbijamy im szpile w tradycyjnych odruchach. Szwejk postawiony wobec historii radzi sobie z nią tak, jak sądzimy, że radzą sobie z nią Czesi. Dumanowski w tej samej sytuacji to kwintesencja Polaka zawsze rozsnuwającego wizje o tym, co zaraz zrobi i dlaczego jego czyn będzie wielki i wzniosły. Ponieważ akcja powieści toczy się w Krakowie, Szostakowi łatwiej może napisać jak najczęściej kończą się takie deklaracje. Dumanowski chce i planuje. Ale wszystko, co w rzeczywistości mu się udaje, udaje mu się przypadkiem, udaje mu się dlatego, że niespodziewanie stał się centrum mechanizmu mitu. Takie rzeczy dzieją się w Krakowie i w Polsce, ale nie pamiętamy o nich. Bardzo starannie nie pamiętamy. Czy to źle? Bynajmniej. Jeśli przyglądniemy się światu, łatwo dostrzeżemy, że to, co wymyślone jest w nim ważniejsze od tego, co naprawdę się stało. Wydaje nam się, że żyjemy w realności i tęsknimy do Nibylandii. To prawda. Ale naprawdę jest i dokładnie na odwrót.

Błądzę, mieszam interpretacje i mnożę dywagacje. Właśnie tak mam z nową powieścią Szostaka. Co chwila inne odczytanie jej przychodzi mi do głowy, ale prowadzi mnie jeszcze do innego odczytania. Widzę w niej i siebie i Was i symbole i pierwszego polskiego udanego Szwejka, którego przecież, jak Dumanowskiego, też otaczał rój opowieści, których prawdziwości nie możemy być pewni. Powieść o Szwejku urywa się w momencie, w którym świat mówi: "sprawdzam", w którym więcej zaczarowywać świata się nie da, w którym za chwile zaczną bohaterom koło uszu świstać kule. "Dumanowski" podobnie kończy się na chwilę przed tym, jak rozpocznie się nowy świat i nowa jego narracja. A w każdym razie powinny. Bo tak naprawdę, i to też napisał Szostak, to wciąż jest kraj dla starych legend.

1 komentarz:

  1. Nie mogę się doczekać przylotu do domu/ paczki z Merlina (nie wiem co nastąpi później).
    Nowy Szostak to gwarancja udanych świąt.

    OdpowiedzUsuń