26.01.2012

178. "ciemność widzę"

Odwiedziłem znajomego, by z nim i jego siedmioletnim synem zagrać w "Magię i miecz". Pokolenie temu tatusiowie bawili się modelami kolejek swoich synów, dziś kupują Lego Star Wars, albo nowe edycje starych gier. Nowa edycja "Magii i miecza" została wydana ślicznie, aczkolwiek chyba mimo wszystko biedniej niż gra sprzed lat – mniej jest, jak nam się ze znajomym zdaje, postaci do wyboru. Z drugiej strony dawniej grałem w komplet gier z serii, a tych kilka dni temu zagraliśmy tylko w podstawkę. Oczywiście dzieciak spuścił nam ciężkie baty. I nie dlatego, że dawaliśmy mu wygrać, ale dlatego, że gdy dwaj dorośli ganiali po planszy ciesząc się odkrywaniem nowych przygód, mały konsekwentnie dążył do celu. My byliśmy jak dzieci, a on jak dorosły, świadomy celu i środków do jego realizacji. A może to my okazaliśmy się dorośli, bo potraktowaliśmy grę jak zabawę, podczas, gdy on podochodził do niej z całą powagą?

Niech każdy wybierze sobie taką interpretację, jaka mu pasuje. To nie jest wpis ani o grze, ani o tym, że w mężczyznach zawsze mieszka chłopiec. Najważniejsze bowiem, że gdy zbierałem się do wyjścia, kolega postanowił pożyczyć mi stertę książek. W ten sposób w moje ręce trafiły „Kuzynki” Pilipiuka wraz z kontynuacją.

Jak wiadomo Pilipiuk ma szczególną pozycję w światku rodzimej fantastyki, jest jakby przeciwieństwem Dukaja; gdybyśmy chcieli ukazać rozpiętość rodzimej fantastyki, Pilipiuk i Dukaj mogliby określać jej granice. Dukaj potrafi ślęczeć nad opowiadaniem latami, a Pilipiuk gotów jest machnąć choćby i cykl w ciągu roku. Dukaj przygląda się każdemu zdaniu i każdemu wyrazowi w nim, a może nawet i każdej literce w wyrazie, bada je, smakuje godzinami a może nawet i tygodniami, Pilipiuk gna przed siebie z prędkością uniemożliwiającą te alchemiczne zabawy. Dukaj interesuje się głównym nurtem Pilipiuk demonstracyjnie wyraża dlań pogardę. Dukaj postuluje potrzebę rozwijania i pogłębiania krytyki literackiej, Pilipiuk ogłasza, że krytycy to eunuchy i pasożyty. Obaj są rozpoznawalni i obaj się sprzedają, obaj zmienili swoje nazwiska w markę. Jeśli ktoś chce się wypowiadać na temat współczesnej polskiej fantastyki, powinien znać ich obu.

Pilipiuka znałem z kilku opowiadań o Wędrowyczu, oraz z opowiadań pozawędrowyczowych. „Kuzynek” i kontynuacji wcześniej nie czytałem, chętnie więc pożyczyłem je od kolegi. Przeczytanie trzech tomów zajęło mi niewiele czasu, to szybka, prosta proza. Bohaterów Pilipiuk stworzył tak, by polubić ich od razu. Nawet, jeśli pojawia się jakaś postać, co do statusu której czytelnik może nie mieć początkowo pewności, wystarczy spojrzeć jak autor ją opisał, by wskazać jej role w fabule. Pozytywni bohaterowie, nawet jeśli początkowo wydają się wrogami głównych bohaterów, opisywani są z sympatią, prawdziwe czarne charaktery zasługują wyłącznie na zjadliwość i pogardę autora. Od razu zaznaczam – to nie jest zarzut. Pilipiuk przyjął bardzo konkretną formę opowieści i stosuje konsekwentnie właściwe dla niej rozwiązania. Czytelnikom o wyrafinowanych gustach mogą się one wydawać zbyt proste, ale nie dla nich Pilipiuk napisał swoje powieści.
Co zwraca uwagę w całym cyklu, to niechęć Pilipiuka do współczesności. Ponieważ bohaterki bądź uczą w szkole, bądź do niej uczęszczają, autor chłoszcze przede wszystkim system edukacji, ale stanowi ona tak naprawdę ucieleśnienie całej zgnilizny współczesności. Nasz świat jest zbyt durny, zbyt opresyjnie zbiurokratyzowany, zbyt płytki dla bohaterów „Kuzynek”. Wszyscy tu są ograniczeni – albo przez własną, często wynikająca z lenistwa tępotę, albo przez system. Nawet postaci wykazujące się inteligencją i potencjałem są ofiarami systemu premiującego miernoty i intelektualne lenistwo. To nie jest świat dla śmiałków, ale dla niewolników. Co gorsza niewolnicy osiągają przewagę – bohaterowie Pilipiuka jeszcze jakoś sobie radzą, jeszcze wygrywają kolejne bitwy, klęska w wojnie zbliża się jednak wielkimi krokami – za chwilę nie będzie dokąd uciec. Nastanie czas permanentnej inwigilacji i każdy wybijający się ponad przeciętność stanie się podejrzany.

Pilipiuk nie jest sam. Tezy, których doszukałem się w „Kuzynkach” bliskie są przecież także Grzędowiczowi. Owszem, można powiedzieć, że to dwóch kontestujących współczesność konserwatystów narzeka na świat, za którym nie nadąża. Jeżeli jednak to prawda, to gdzie znajduje się odpowiedź na to marudzenie? Gdzie jest ta optymistyczna, gloryfikująca postęp fantastyka? Niechby nawet i stanowiła literackie manifesty lewicy. Słucham? Jakieś przykłady?

Polska fantastyka jest posępna jak ulewa w listopadowy wieczór. Nawet ta rozrywkowa i zabawna niesie ponure przesłania. Bodaj najoptymistyczniejszym polskim autorem wydaje mi się Adam Przechrzta, którego bohaterowie przeważnie wygrywają, przepijając między jednym a drugim pojedynkiem ze złem pyszne nalewki. Bo też alkohol domowej roboty to jedna z najjaśniejszych stron rzeczywistości w polskiej fantastyce – piją taki i bohaterowie Grzędowicza (zakładam, że rakija z „Pana lodowego ogrodu” nie pochodziła ze sklepu, nie pamiętam już, czy zostało to wyjaśnione w powieści) i bohaterowie Piliuka (Wędrowczy to przykład oczywisty, ale i w „Kuzynkach” można znaleźć przepisy na domowe piwo i nalewki) i Przechrzty. Przy czym nie można nie zauważyć, że pesymizm pojawił się już i u Przechrzty. Dwie jego powieści kończą się klęską bohaterów. Niemniej autor zapowiada dla tych akurat powieści kontynuację, możliwe więc, że to, co można odczytywać jako "zarażenie się pesymizmem", to tylko chwyt formalny mający wzburzyć krew w czytelniku.

Nieco optymizmu wnosi też do rodzimej fantastyki temat polskich jednostek specjalnych. CBŚ u Pilipiuka to równe chłopaki, podobnie żołnierze jednostek specjalnych u Przechrzty. Nie inaczej temat traktuje Magda Kozak. Skąd to przekonanie o znakomitości polskich specsłużb? Oczywiście, można powiedzieć, że one naprawdę są niezłe, czego potwierdzenie stanowią te akcje, o których szeroka publiczność ma szanse usłyszeć. Być może istnieje jeszcze jeden trop.

Istnieją pisarze, którzy szukając optymizmu sięgają do przeszłości. Hasło „lepiej już było” wydaje się stanowić motto dla Lewandowskiego, Komudy i Domagalskiego. Typ honorowego, często oddanego ojczyźnie rębajły przewija się przez postaci tych trzech autorów. Awanturnika, nawet, jeśli pisarze nakładają mu czasem maskę racjonalizmu, stać na honorowe i romantyczne gesty. Przede wszystkim jednak awanturnik to człowiek wolny, zdany przede wszystkim na siebie, dlatego śmiały, inteligentny, bądź przynajmniej sprytny, sprawnie posługujący się bronią. To indywidualista pewny przede wszystkim własnego zdania i niepodatny na manipulacje. Nawet jeśli świat wokół już zaczyna się walić, jak ma to miejsce np. u Komudy, on sobie poradzi. Jak przystało na bohaterów powieści przygodowych, bohaterowie Domagalskiego, Lewandowskiego i Komudy rzucają wyzwanie światu, podobnie jak bohaterowie „Kuzynek” Pilipiuka, czy powieści Magdy Kozak. Czy można zatem pokusić się o tezę, że żołnierze jednostek specjalnych to ostatnie wolne duchy, ostatni śmiałkowie pogrążającego się w marazmie świata? Bohaterowie „Kuzynek” zachowują śmiałość ludzi wolnych, ponieważ pochodzą z przeszłości i jej wartościom dochowują wierności. Bohaterowie Domagalskiego, Lewandowskiego i Komudy w przeszłości żyją. Z kolei bohaterowie Kozak i Przechrzty z tej przeszłości – czasów śmiałości i samodzielności – wyrastają. Może dziś nie ma już miejsca dla śmiałych ludzi, poza jednostkami specjalnymi? A nie ma go, bo cała reszta świata to bagno, w którym utonęły tak wszelkie wartości, jak i aspiracje?

Żyjemy w świecie zmierzchu. W antologii „Nowe idzie” autorzy większości opowiadań, opowiadali o rozmaitych końcach świata, choć redaktor antologii, Michał Cetnarowski, nie inspirował ich do tego w żaden sposób. W antologii „Science Fiction”, także wydanej przez Powergraph, sytuacja właściwie się powtórzyła. Recenzenci podkreślają, że jedynym zawierającym cień optymizmu opowiadaniem są „Pseudaki”, których zakończenie wydało się jednemu z nich wręcz naiwne. Może być tak, że na takiej ocenie zaważyła niezgrabność autora opowiadania, może być jednak i tak, że optymistyczne rozwiązanie mogło wydać się czytelnikowi naiwne automatycznie. Bo opowiadania fantastyczne nie powinny się tak kończyć. Rozsądek i doświadczenie czytelnika fantastyki podpowiadają, że konflikt prowadzi wyłącznie do walki, a świat zmierza ku zagładzie. Przy czym – i może to jest optymistyczne – zagłada nie oznacza w fantastyce końca, a jedynie początek opowieści o świecie po apokalipsie.
Pewne wybawienie od wszechobecnego ponuractwa mogłoby przynieść fantasy, wręcz stworzone do opowieści o bajkowych światach, w których możemy skryć się przed rzeczywistością. Tymczasem już u Sapkowskiego otrzymujemy opowieść o schyłku świata. Imperium z cyklu Wegnera stoi u progu wojny, która może skończyć się jego upadkiem, a świat z cyklu Piekary można posądzić o wiele rzeczy, z pewnością jednak nie o optymizm. Tu zresztą przykład płynie z klasyki – Tolkien także pisał o zmierzchu pewnego świata, Gerd u LeGuin musi stracić moc, u Howarda „lepsze” rasy stawiają beznadziejny opór „podludziom” a Martin opowiada o końcu pewnego marzenia o królestwie. Oczywiście, w tych wszystkich światach „coś się kończy, coś się zaczyna”, niemniej trudno o optymizm, gdy czyta się o kolejnych katastrofach.

Być może polska fantastyka jest wyjątkowa w swoim pesymizmie, być może nie – nie znam na tyle dobrze światowej fantastyki, by orzekać w tym temacie. Pytanie, czy opisywanie przez polskich pisarzy świata upadku, świata zmierzchu, to tylko zabieg literacki – na tle katastrof czyny bohaterów stają się wyrazistsze - czy też odzwierciedlenie ich poglądów na rzeczywistość? A jeśli to drugie, to – wobec powszechnej ponurości polskiej fantastyki – czy odzwierciedla ona także nasze, czytelnicze przekonania, nawet jeśli nie eksponujemy ich, albo wręcz ukrywamy? Mówi się, że „fantastyka to eskapizm”. Ale jeśli to zwierciadło? Jeśli wszyscy skrycie oczekujemy końca? Taką tezę mógłby chyba postawić jakiś obcy mi archeolog, gdyby wśród gruzów trafił za, powiedzmy, pięćset lat, na moją biblioteczkę. Zapoznawszy się z nią, mógłby napisać, np. coś takiego: „Literatura zawsze stanowi odbicie kondycji społeczeństwa, zapis czasów, w których powstawała. Jeśli by oprzeć się na ocalonych zapisach ze stanowiska DEP-73/011, można chyba postawić tezę, że cywilizacja przetwarzanej ropy spodziewała się swojej zagłady. Przekonanie, że czasy jej świetności minęły, a współczesność autorów większości odnalezionych tekstów charakteryzuje się raczej degeneracją niż postępem, może oddawać przekonanie większości społeczeństw państw w czasie schyłku cywilizacji przetwarzanej ropy.

Czy jest coś znaczącego w fakcie, że otwieram polskie powieści rozrywkowe i widzę w nich wzbierającą ciemność?

PS. Tym razem nie ma obrazków, bo bałem się, że mogą mnie za nie zamknąć.

8 komentarzy:

  1. Polecam "Małego brata" Doctorowa. Chociaż autor jest amerykańskim (anglo-kanado-świeckożydo-internetowym) lewicowcem, to w kwestii inwigilacji gada czystym Grzędowiczem. I choć bohaterowie wygrywają, to połowicznie (bo dranie w Waszyngtonie są nie do ruszenia; na razie).
    Patrzę na półkę z SF i widzę, jak się z niej pesymizm wylewa. W Ślepowidzeniu jesteśmy skazaną na zagładę ślepą uliczką ewolucji. W Accelerando zjadają nas nasze spółki z.o.o. (dosłownie). U Bacigalupiego wszystko się wali (choć też jest szansa na początek czegoś konstruktywnego).
    To paradoks, że proza wyrosła z pozytywizmu i scjentyzmu jest tak pesymistyczna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałem, co napisaliście o tej powieści Ty i Rafał Kosik. Nie brzmiało dobrze.
    Być może wcale nie mówimy o paradoksie. tym, że entuzjazm wobec nauki zmienia się w obawę przed nią mówi się już do jakiegoś czasu. Pilipiuk w "Księzniczkach" pisze o czymś innym - nauka wciąż pozostaje dla niego "dobra", problemem, albo raczej częścią problemu, jest wyobcowanie z nauki. I to mi się wydaje słuszną tezą.
    Dziś właśnie przeczytałem o nowej reformie edukacji ograniczającej godziny chemii i fizyki w szkołach. Zdaje się licealiści, będą mogli określać, czy te nauki są im do czegoś potrzebne, czy nie i decydować, czy wolą zakres ograniczony, czy zwyczajny. No to wszystkiego najlepszego na przyszłość.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no, chyba przesadziliśmy z krytyką. To nie jest zła książka, po prostu jest skierowana pod nieco starszy target, niż większość młodzieżówek, co może wprowadzić w błąd. Wydarzenia ostatniego tygodnia (dziś mija tydzień od zamknięcia megauplodu) to taki Mały brat zamieniony w farsę :)
    Obawa przed nauką ma logiczne podstawy. Kiedyś czytywałem w bibliotece "Świat nauki". Oprócz artykułów na konkretne tematy były też tam zamieszczone felietony. Może nie wprost, ale wyraźnie biło z nich przekonanie, że celem postępu naukowego jest "miękka" inżynieria społeczna. Nie ogólniki, że ludzie będą żyć zdrowiej i dłużej oraz nie będzie wojen, tylko całkiem konkretny program reorganizacji społeczeństwa przy pomocy osiągnięć nauki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytanie, czy to jeszcze nauka, czy już ideologia? Komunizm bardzo chętnie pozował na naukowy, do nauki chętnie odwoływali się też naziści. I wzniesienie przez rewolucjonistów ponad 130 lat wcześniej świątyni rozumu stanowiło gest ideologiczny. Z podobnych powodów raczej ostrożnie przyglądam się Dawkinsowi, który z pozycji naukowych przeszedł, bądź coraz wyraźniej przechodzi, na pozycje ideologa. Ludzie nauki nie są wolni od tych wszystkich wad i słabości, które obciążają i nas, prostaczków. A sukces równie chętnie budzi potwory, jak dowolna kołysanka dla rozumu.

      Ale taka ostrożność, o której Ty wspominasz, byłaby nawet słuszna. Gdy pisałem o wyobcowaniu wobec nauki, miałem na myśli raczej sytuację, w której mam poczucie, że nie tylko kompletnie jej nie rozumiem, ale też, że nie będę w stanie jej zrozumieć. Udzielałeś kiedyś korepetycji? Czasem dzieciak, którego uczysz jakby się zawiesza, nie przyjmuje do wiadomości, że jest w ogóle w stanie przyswoić sobie jakąkolwiek wiedzę. Jeżeli całe społeczeństwa świadomie i konsekwentnie będą twierdzić, że "to je przerasta", sytuacja zrobi się niebezpieczna.

      Usuń
  4. A co z 'panta rhei'? Jako ludzie nie lubimy zmian, szukamy raczej stabilizacji i ciągle mamy skłonności do gloryfikowania przeszłości - bo zawsze lepiej było te iks lat temu. Każde nowe budzi lęk i strach i wywołuje masę komentarzy o tym, że świat zmierza ku zagładzie.
    Od kilku tysięcy lat.

    Ludzie nieco inteligentniejsi, niż przeciętnie - a to tacy zwykle biorą się za pisanie - widzą często morze beznadziejności wokół siebie, kierunki, w których podąża większość ludzkości odległe od ich ideałów i to też może skutkować czarnowidztwem i opisywaniem upadków cywilizacji.

    Kto wie, czy z perspektywy kilkunastu lat obecne czasy nie będą się nam wydawały sielankowe wcale nie przez to, że będzie nam gorzej, tylko dlatego, że wyparuje większość negatywnych odczuć? Jak dzisiaj często odbierany jest okres komuny w Polsce?

    No i jak wielu może być ludzi wybitnych? Czy dawniej nie było uczniów, którzy mieli takie podejście, jak to opisane przez Ciebie?

    Sama uczę teraz, a jednocześnie pamiętam czasy, gdy byłam jeszcze uczniem - i tak naprawdę widzę, że niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o uczniów. Mam jednego naprawdę myślącego, zdolnego i chcącego, kilku nieco mniej zdolnych, kilku myślących i niechętnych do nauki, nieco takich, którzy są chętni do nauki i uczą się myśleć samodzielnie, kilku tylko chętnych do nauki i takich opornych do wszystkiego, zawieszających się też. Geniusze podobno trafiają się raz na kilka roczników - tu cytuję opinię, którą usłyszałam, nie zdążyłam jej jeszcze zweryfikować w praktyce.

    Pewnie, mnie też wiele rzeczy martwi, zniechęca, sprawia, że wydaje mi się, jakby wokół były wyłącznie bagna, które wstrzymują nawet tych, którzy chcą zmian na lepsze, nie jestem specjalnie optymistycznie nastawiona do rzeczywistości, staram się w miarę swoich możliwości utrzymać realistyczne i obiektywne spojrzenie na wszystko.

    A skoro już o oświatę komentarze zahaczyły, to powiem, że reforma oświatowa jest niekorzystna z punktu widzenia nauczycieli, ale niekoniecznie to jest tutaj największym problemem.

    Projekt ustawy kształcenia dla szkół technicznych był złożony w ministerstwie co najmniej półtorej roku temu - nie znam dokładnej daty - a podpisany został 14 stycznia. 15 lutego opracowane na podstawie tej ustawy nowe projekty programów nauczania mają wylądować w ministerstwie, co oznacza, że dla nauczycieli zaangażowanych w ich tworzenie został niecały miesiąc na pogrupowanie wymaganych efektów kształcenia w bloki i przedmioty, rozplanowanie wszystkiego godzinowo tak, żeby to miało ręce i nogi i rozpisanie tego wszystkiego szczegółowo - a zmiany są duże, bo zamiast jednego egzaminu kończącego technikum wejdą kwalifikacje, zdobywane przez uczniów w trakcie kształcenia i razem składające się dopiero na dyplom technika.

    Proszę o wybaczenie za tę małą dygresję^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei proszę o wybaczenie za nierychła odpowiedź.
      Dygresje są mile widziane, bo zwykle ubogacają i poszerzają wiedzę.

      Twórcy nie są może, jak piszesz, inteligentniejsi, powinni się jednak wykazywać (i czasem wykazują) większą wrażliwością. Czy tacy ludzie widzą świat w ciemnych barwach, czy przeciwnie, to osobna sprawa. Z dzisiejszą młodzieżą nie mam właściwie kontaktu, nie mogę więc napisać jak jest teraz. Jedyne, do czego mogę się odnieść, to ocena Pilipiuka, a właściwie jego wizji, bo czy ta wizja odpowiada rzeczywistości, czy nie to już zupełnie inna sprawa.

      Usuń
  5. Dość długo się zastanawiałem nad tym Twoim wpisem, agrafku... Trudny temat podjąłeś.
    Zgadzam z tym, że nasza fantastyka jest posępna. I nie tylko nasza. Ale moim zdaniem to właśnie jest jedna z jej głównych cech - by kreować wizje, które mają przestrzegać, by wieszczyć, prorokować i przewidywać. A jak lepiej można kogoś ostrzec, jeśli nie poprzez przedstawienie mu najczarniejszej wizji?
    Myślę też, że nikt skrycie nie pragnie ani nie oczekuje końca, może poza jakimiś szaleńcami. Wręcz przeciwnie - uważam, że większość tych, którzy piszą o owym końcu, boją się go, chcą go odwlec - a poprzez wysnuwanie mrocznych wizji, w których do apokalipsy doprowadza człowiek, być może starają się właśnie nie dopuścić do jej urzeczywistnienia, poprzez uświadomienie.
    Zdaję sobie sprawę z tego, że to nieco marne i mętne wytłumaczenie, jednak zdecydowanie jestem przeciwny wprowadzaniu powszechnej wesołości i nieuzasadnionej radości, wszelakich tęcz i kucyków ani niczego innego równie słodkiego i radosnego do naszej rodzimej fantastyki ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie sądzę, by autorzy fantastyki należeli do grup milenijnych wypatrujących końca. Pisząc, że może się wydawać, iż go oczekują, miałem raczej na myśli przekonanie, iż wszystko się psuje a koniec jest bliski.

    Często, kiedy rozmowa dotyczy upadku obyczajów i pogorszenia się kondycji cywilizacji, znajduje się wśród dyskutantów ktoś przywołujący zapis kapłana ze starożytnego Egiptu, który to kapłan skarżył się na to samo, co my. Dyskutanci uśmiechają się, kiwają głowami, uspokojeni, że zawsze tak było. Naprawdę? Pamiętajmy, że cywilizacja starożytnego Egiptu upadła. Może więc ów wspominany kapłan nie był tylko jeszcze jednym marudą, ale trzeźwym obserwatorem rzeczywistości?

    Na BBC można oglądać serię programów pod wspólnym tytułem "Zmierzch Zachodu". oczywiście, o upadku cywilizacji zachodu pisał już Znaniecki w latach dwudziestych ubiegłego wieku (i poniekąd też mu się spełniło - wkrótce wybuchła wojna skalą barbarzyństwa przecząca wszystkim osiągnięciom cywilizacyjnym). Niemniej można chyba mówić o znaczącym prądzie intelektualnym głoszącym zmierzch cywilizacji, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. Czy owi posępni wieszcze mają rację to osobna sprawa - mnie zaciekawiło, że ów prąd jest na tyle silny, że znajduje swój wyraz w literaturze rozrywkowej. Ba, nie w powieściach katastroficznych, ale dość sympatycznie powieściach pisanych niemal "ku pokrzepieniu serc" ("nasi" zawsze znajdą sposób).

    OdpowiedzUsuń