Zamknąłem drugiego bloga, na którym wpisywałem różne takie tam, będę więc miał teraz więcej czasu dla waszejwiny. Niemniej ta wprowadzona pierwszego lipca zmiana może zaowocować wpisami jak poniżej. I nie jestem pewien, czy to dobrze.
Ostatniego dnia czerwca spotkałem się z dwoma przyjaciółmi z podstawówki. Nie widzieliśmy się przez czas jakiś, więc nie bardzo mieliśmy o czym rozmawiać. Wspólnie spędzone minuty generują wspólne tematy, minuty spędzone osobno skutkują pogłębiającym się milczeniem. Teoretycznie mogliśmy powspominać pierdoły z dzieciństwa, ostatnio jednak każdy z nas skończył okrągłe urodziny i nie bardzo chciało nam się wspominać.
Dlatego skończyło się na rozmowie o dziewczynach. A ona doprowadziła nas do lokalu, w którym spędzaliśmy wiele miłych chwil jako dwudziestolatkowie. Jeden żonaty, jeden rozwiedziony, teraz w nowym związku i jeden ja staliśmy w tłumie dziewcząt ubranych wyłącznie na czarno oraz ich chłopców preferujących ten sam kolor. Część z nich tańczyła do muzyki, którą znałem ogólnie - poukładane rytmicznie gitarowe riffy wspomagały zgrabną perkusję i dobrane klimatycznie głosy wokalistów. Kawałki niespecjalnie różniły się od siebie, ale miały swój urok. Z pewnością nie były to proste dyskotekowe badziewia. Tłumek skakał do rockowych kawałków. Wprawdzie skomponowanych na przeboje, ale niezłych.
Zamówiłem piwo, bo źle się czuję w knajpie z pustą ręką. Chłopaki stały i wgapiały się w laski. Żaden z nas nie był ubrany na czarno. Po ćwierci litra piwa poczułem się jak w "Śmiesznych miłostkach" Kundery i bardzo zapragnąłem sobie pójść. Nie pasowaliśmy tam. Znalazłem jedną dziewczynę w pulchnej koronkowej bieli. Siedziała sama, bo jej czarno odziani towarzysze uciekali co chwila na parkiet. Pomyślałem, że do niej właśnie mógłbym zagadać i czym prędzej odwróciłem się od tej myśli. Klepnąłem w ramię niższego z przyjaciół by zaproponować, żebyśmy sobie wreszcie poszli. On się zgodził, ale ten wyższy chciał jeszcze zostać. Później powiedział, że czekał na jakiś kawałek, który by znał. I że między tańczącymi mignęła mu znajoma postać.
Wiem, że potrafimy ładnie obrastać w lata. Ale tak naprawdę nie chcemy. To, oczywiście, banał. Niemniej każdego dnia stajemy naprzeciw banałów i jakkolwiek nie byłyby nieoryginalne, musimy zmagać się z nimi, jakbyśmy byli pierwszymi i jedynymi ludźmi na świecie. Czegokolwiek nie przeżyliby i nie opisaliby mądrzejsi od nas ludzie, koniec końców ich doświadczenia okażą się dla nas mniej przydatne, niż najdrobniejsza nasza własna chwila poznania.
Taaak... Spoglądam na twarze kumpli z podstawówki i zastanawiam się, jak to jest, że się tak postarzeli, a ja ciągle jestem młody?
OdpowiedzUsuńHehe, prawda?
OdpowiedzUsuń