26.11.2014

236. niestety, przekleństwa

Ostrzeżenie - poniżej następuje rzucanie mięsem.

Krąży temat po ludziach. Kilka miesięcy temu zagadaliśmy się o tym przy piwie w dobrym towarzystwie i wtedy okazało się, że jeden autor bardzo przekleństwa lubi, gdy są soczyste, językowi nadające i siły i pieprzu a przy tym używane w sposób odpowiedni. Zwłaszcza, gdy towarzyszą ładnej mowie, owej mitycznej poprawnej polszczyźnie, pięknie splatanej składni. Okrzyk: "Gdzie gryka, kurwa, jak śnieg biała" pokazuje, że tęsknota to nie jaki tam stylistyczny wybryk, metafora czy inny model teoretyczny, ale że ta tęsknota boli a człowiek z niej wyje i chciałby gryźć ściany.

Nie zgadzałem się wtedy, nie pamiętam już czy z przekory, która miała służyć dłuższemu życiu dyskusji, czy dlatego, że tak mi się wówczas uwidziało. Mogło mi się wydawać, że przekleństwa są złe, bo są przekleństwami, że wulgarność ubogaca język tylko teoretycznie oraz - to mówiłem, pamiętam - że ładnie użyte przekleństwo, np. "Do kraju tego, tęskno mi, kurwa!" ma swoją moc, ale z przekleństwami jest niestety tak, że szybko przestają być wyrazami mocy uczuć a stają się przecinkami, a w końcu już nawet nie nimi ale wyłącznymi składnikami mowy. I zamiast: "Miałeś chuju złoty róg" dostajemy: "o kurwa, ale się popierdoliło!".

Tak właśnie mówiłem i sądziłem, że to jest dobre mówienie, odpowiednio wyargumentowane. Oczywiście myliłem się, moje argumenty były kulawe, choć przecież prawdziwe. Kolega widział klnących pięknie swoich pięknych przyjaciół, ja widziałem statystyki. Statystyki z pięknością się zaś nie spotykają

A teraz rzucam w myślach rwącą rzeką kurew i innych na określenie typowej sytuacji pracowej, w której czyjeś widzimisię pseudolegislacyjne rozpirzy w drobny mak część mojej pracy, bo tak. To się nazywa biurokracja i nie da się przy niej nie kląć, zwłaszcza, gdy się dzień wcześniej siedziało na spotkaniu z ludźmi, którym coś się tam chce zrobić i ci ludzie wygenerowali do biurokracji zapytanie: "czy mogą nam państwo jakoś na to odpowiedzieć" a biurokracja wykazała się równą ochotą do dialogu, co terakotowa armia. A właściwie trochę gorszą, bo terakotowa armia nie przybiera wyrazu twarzy: "odpieprzcie się, bo chce nam się już stąd spieprzać".

No więc klnę. Klnę w duchu, w myślach. Potoczyście, wściekle, jak klną ludzie trochę rozżaleni i wściekli (to już nie trochę). I dlatego mi się cała ta sprawa z przeklinaniem przypomniała.

Długo po tym, jak spieraliśmy się w ogródku takiej jednej piwiarni (widać, żeby było to dawno, bo w czasach ciepła), gdzieś na sieci jakaś pani, której nie znam i nie pamiętam, wysnuła opowieść o przekleństwach. Opowieść była jej własna, ale w wnioskach zbieżna z opinią kolegi. Przekleństwa jej zdaniem potrafią być bowiem ładne itd.

To wszystko nieprawda, panowie pisarze, panie inteligentki, cudowna elito. Nie ma ładnych przekleństw. Kiedy mówisz: "kurwa" mówisz "kurwa" i nie ma w tym żadnej urody poza urodą dźwięku. I żeby nie wiem ile razy pisarz ze Śląska zakrzyknął: "pierdol się", to owe słowa nie nabiorą urody ani głębi. 

A wiem to bo jak każdy z nas mogę czasem obserwować mijanych na ulicy półprzytomnych od wściekłości podlanej alkoholem i rzucających na wszystkie strony kurwami i pierdoleniami; zapewniających, że teraz oni mają władzę, bo mogą wszystko rozpierdolić. Którzy potrafią się zapić i ryczeć, że kurwa i że pierdolą. I rozpierdalać, a to szczęki przechodniów, a to ławki na ulicy, a to samochodowe szyby.

To bywa ta dzisiejsza lawa - gęby powykrzywiane nawet nie w złości, co w triumfie, że oto znowu jest się górą, bo można coś rozpierdolić, przykurwić jakimś chujom, pokazać miejsce pierdolonym cipom! To są, państwo teoretycy, panie inteligentki od upiększania kurwą mowy, przekleństwa. Nie te teoretyczne klejnociki, które mielecie w ustach, oprawiacie w oprawy warg i wypuszczacie na świat, żeby widział, że też potraficie tupnąć nogą, pokazać siłę. Że jest w Was trochę chropowatości. 

A za tamta upojoną radosnym rozpizdem tłuszczą stoją goście jak pan dyrektor, którego miałem okazję podsłuchać, używający kurew w funkcji przecinków i jacyś tam ministrowie kurwujący, pierdolący i chujujący nawet nie przestankowo, ale jakoś tak w odruchu, bo język im się tak układa.

Każdy czasem zaklnie. W złości. W nerwach. Ale to zawsze będzie wyraz złości, bezsilności bądź agresji. A nie ma nic dobrego, nic pięknego w żadnej z nich. I może nawet owo mocniejsze wyrażanie emocji jest szkodliwe, bo gdy rzucimy wiązanką, to część gniewu z nas schodzi. A że nie jesteśmy tłumem furiatów, którzy chcą tylko rozpierdalać, bo nic innego nie potrafią, to ten nasz gniew się marnuje, ulatuje i tylko siadamy sobie potem, spokojniejsi, już jest dobrze. A w każdym razie lepiej niż przed chwilą.

Wcale nie jest.

Może nawet część tej lawy czuje się trochę nieswojo gdy oprzytomnieje, może co nieco sobie przypominają i robi im się głupio. Nam nie. My używamy przekleństw "lepiej". Jesteśmy świadomi. 

Może i tak. Ale za każdym razem, gdy klniemy sobie radośnie, świadomie, w oprawie literackiego języka, napawamy krtanie siłą i płuca potęgą wydechów, bawimy się tym, czym inni rozpierdalają najbliższą okolicę. Nasze przekleństwa to zabawki. Chyba nawet ich nie rozumiemy. Żyjemy w uładzonym świecie, którego chyba nie ma. I czasem oburzamy się, że Lewandowski (Konrad, nie piłkarz) kogoś obraził i wyrażamy żal, że to cham albo pieniacz.

Nie przestanę kląć, gdy coś mnie rozzłości, albo gdy grzmotnę się młotkiem w palec. Ale nie zamierzam udawać, że jest w tym coś wartościowego bądź ładnego. Staczam się językowo w agresję, nawet jeśli udaję, że nią nie jest. A potem dziwię się, że wszyscy naokoło już nie rozmawiają, ale walczą, że dyskusje zmieniły się w pojedynki a cała okolica w jedno wielkie pole bitwy i że nikt nawet nie próbuje kogoś zrozumieć. A jak ma to zrobić, gdy nie idzie spotkać się z człowiekiem, tylko "z tym chujem"? Jeśli do "cześć" dodaje "kurwa" a na pytanie o życie odpowiada: "ja pierdolę"? Twardocha "Pierdol się Polsko" było tyleż wyrażeniem emocji, co i zagraniem marketingowym - zbudował hasło, które stało się mocne i przeleciało błyskawicznie przez kraj. I co, zmieniło coś?

1 komentarz:

  1. Wpis na odreagowanie, w pewnym przynajmniej stopniu. :) To ja powiem, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - jak zresztą wyżej widać.

    Nie zgodzę się w pełni z jednoznacznym: "to zawsze będzie wyraz złości, bezsilności bądź agresji". Zapominasz choćby o chwilach uniesienia, kiedy nie zawołasz raczej "och, jak cudownie". ;)

    OdpowiedzUsuń