Na Gikzie zaczęliśmy dumać nad białymi plamami w świecie gier komputerowych, których akcja zwykle osadzona jest w pięciu tych samych lokacjach. Druga wojna światowa rozgrywa się w nich w Normandii, a wszystko przed drugą wojną to albo średniowiecze albo starożytność (jedno i drugie udawane). Przy czym średniowiecze odbywało się wyłącznie w germańskiej albo anglosaskiej Europie.
Nie będę tu tematu rozwijał, bo dzieje się to tam. Ale w komentarzach uświadomiliśmy sobie, że popkultura udaje iż Austro-Węgry nie istniały.
Pamiętam (bo działo się to całkiem niedawno) jak oniemiałem, gdy po rozpoczęciu gry Child of Light dowiedziałem się z prologu, że bohaterka jest córką dziewiętnastowiecznego austriackiego księcia. Austriackiego??? W grze???
Możliwe, że użyto Austrii jako przykładu Nibylandii. Bo skąd ktoś wychowany na popkulturowym przekazie miałby wiedzieć co to "Austria" i gdzie się znajduje? Owszem, mógł usłyszeć o Transylwanii, bo z niej pochodzi Dracula. Komuś mogło się obić coś o uszy o praskim Golemie. W obu tych przypadkach zawędrowalibyśmy na tereny Cesarstwa, wcale o nim nie wspominając. Większość popkulturowych bohaterów to Anglicy i Amerykanie. Trafiliby się jacyś Francuzi. Walcząc ze złem zmagają się albo z wrogami wewnątrz własnych państw, albo z agentami Prus bądź Rosji. Ale Austro-Węgry?
No dobra, fani Jessici Biel mogli coś o nich słyszeć, ponieważ zagrała w "Iuzjoniście", gdzie wcieliła się w księżniczkę Sophie von Teschen w której zakochał się Edward Norton śledzony przez Paula Giamatti. Księżniczka była gnębiona przez wrednego następcę tronu, księcia Leopolda (Rufus Sewell). Pomimo fajnej obsady film chyba należy do kategorii przepadniętych, czy ze względu na miejsce akcji?
A gdyby pierwszą wojnę światową wygrali ci źli? Czy język niemiecki zdominowałby świat? Literatura i kino niemieckie stłamsiłyby Hollywood i skazały LA na los popkulturowej prowincji? Istnieje szansa, że wtedy role "dzikich krain", gdzie dzielni bohaterowie walczą z bandytami i grupami tubylców grałyby np. Bałkany. O Wojnie Secesyjnej nikt prawie by nie pamiętał, bo znacznie ważniejsza popkulturowo stałaby się np. Wojna Krymska. Stolicą świata dla artystów nie byłby Nowy Jork, lecz Wiedeń (czytam obecnie fenomenalną książkę "1913. Rok przed burzą" i pewnie stąd takie myśli). Więcej w kinie byłoby o Wiedniu, Pradze, Lwowie, Budapeszcie i Krakowie może też (jako takim niebrzydkim miasteczku na prowincji). Draculę i tak byśmy dostali, ale może znacznie bardziej obecny w horrorach byłby dziś bestiariusz słowiański wraz z rekwizytornią?
Ponieważ jednak wygrali ci dobrzy, Austro-Węgry pojawiają się rzadko i raczej jako kraina baśni, jak w Child of Light i Iluzjoniście. A Lwowa w popkulturze nie ma wcale, nie licząc naszych lokalnych przebłysków.
Literatura i kino niemieckie stłamsiłyby Hollywood i skazały LA na los popkulturowej prowincji? --> Podobno w amazonowskiej adaptacji "Człowieka z wysokiego zamku" będzie wątek hollywoodu pod okupacją.
OdpowiedzUsuńO widzisz, to jest ciekawy wątek. Bo przecież jeszcze między dwoma wojnami kino Niemieckie przeżywało rozkwit, choć już wtedy gwiazdy z Niemiec ciągnęło za ocean.
UsuńNominuję przedostatni akapit do Nagrody Świeżej Myśli. Poza tym, gdyby Pierwszą Wojnę Światową wygrały państwa centralne, to mielibyśmy Mitteleuropę, czyli Unię Europejską w wersji konserwatywnej.
OdpowiedzUsuń